Tragedia przez lata owiana tajemnicą. Winni do dziś nie odpowiedzieli za śmierć Polaka

YouTube / raniszewski.com.pl / Na zdjęciu: moment upadku Zbigniewa Raniszewskiego
YouTube / raniszewski.com.pl / Na zdjęciu: moment upadku Zbigniewa Raniszewskiego

Rodzinę zmarłego żużlowca okłamywano. Tuszowano sprawę. W zeznaniach było sporo nieścisłości, żeby nie powiedzieć kłamstw. Miały onewybielić organizatorów zawodów, podczas których w 1956 roku zginął Zbigniew Raniszewski.

Oglądając archiwalne filmy z meczu międzypaństwowego Austria - Polska w Wiedniu w 1956 roku, aż trudno uwierzyć, że w takich warunkach odbyły się zawody żużlowe. Organizatorzy się nie ugięli po protestach reprezentantów Polski. Presja publiczności, która w komplecie wypełniła stadion "Prater" była większa. Niestety, doszło do tragedii, bo i obiekt ten nie był dostosowany do rozgrywania zawodów żużlowych.

Betonowe schody śmierci

Na stadionie nie było przede wszystkim band okalających tor. W niektórych miejscach znajdowały się natomiast betonowe schody. Wystarczy spojrzeć na filmy sprzed ponad 60 lat, by mieć pewność, że w takich okolicznościach kuszono los, by doszło do tragedii. Niestety, ta miała miejsce w wyścigu 15 z udziałem Zbigniewa Raniszewskiego.

Przez długi czas okoliczności śmierci reprezentanta Polski były owiane tajemnicą. Rodzina zmarłego żużlowca była okłamywana. Tuszowano sprawę. W zeznaniach było sporo nieścisłości, żeby nie powiedzieć kłamstw, które miały wybielić organizatorów.
W 2011 roku wnuk Zbigniewa Raniszewskiego natrafił w Internecie na film z tych zawodów. Od tego momentu nastąpił zwrot w ujawnianiu prawdy o tragicznej śmierci torunianina. Rodzina zmarłego założyła specjalny profil w mediach społecznościowych oraz stronę internetową, gdzie zamieszczane są materiały dotyczące tej sprawy.

Bali się mówić

Co jakiś czas ujawniane są nowe, wstrząsające szczegóły. Osoby, które wcześniej bały się mówić o wydarzeniach ze stadionu Prater w Wiedniu, po latach opowiedziały o dramacie. W 2012 roku wywiadu Gazecie Wyborczej o tragicznym wypadku udzielił nieżyjący już Włodzimierz Szwendrowski, który w tamtym meczu pełnił funkcję kapitana polskiej reprezentacji.

"Całą sytuację widziałem z parkingu, gdzie już było nerwowo po wcześniejszym upadku Andrzeja Krzesińskiego. Doszło do kontaktu między Raniszewskim i przeciwnikiem jadącym przed nim. Zbyszek po zetknięciu się z rywalem nie był w stanie zamknąć gazu. Odprostowało go, przymusowo stracił rytm jazdy, a potem doszło do kolizji z Sidlo. Następnie skulony Polak z całym impetem uderzył w betonowe schody. Obraz był wstrząsający. O wszystkim decydowały ułamki sekund i skończyło się, tak jak się skończyło. Nie było szans, aby się uchronić przed uderzeniem w beton, gdyż w tym miejscu nie było żadnej bandy" - mówił po latach Szwendrowski.

Wstrząsające są także zeznania ówczesnego trenera reprezentacji Polski, Alfreda Fredenheima, których treść udostępniła strona raniszewski.com.pl. Czytamy w nich szczegółowy opis tragicznego zdarzenia. "Bischop wchodząc na wiraż nie złożył się od razu do wirażu i jechał nadal w prostej pozycji, co zmusiło Raniszewskiego do wyprostowania motocykla (…) i uderzył lekko w tylne koło Bischopa. Skutkiem tego było zachwianie się motoru Raniszewskiego, co powtórnie doprowadziło do zderzenia się z jadącym za nim zawodnikiem austriackim Sidlo".

Dalej w zeznaniach czytamy o tym, że tor był zabezpieczony belami słomy, których jednak zupełnie nie widać na odnalezionych w internecie filmach, dokumentujących tę tragedię. "Zabezpieczenie miejsca, w którym uległ śmiertelnemu wypadkowi Raniszewski większą ilością bel słomy prasowanej, mogło stanowić większą gwarancję uniknięcia śmiertelnego wypadku, ale na optykę, jak oglądaliśmy tor w przeddzień wypadku, ta ułożona ilość bel słomy, wydawała się względnie wystarczająca. (…) Gdyby Raniszewski uderzył w to zabezpieczenie bokiem motocykla, to może to zabezpieczenie wytrzymałoby to uderzenie, lecz przy czołowym uderzeniu było za słabe" - czytamy w zeznaniach trenera polskiej reprezentacji.

Szokujące zeznania

Austriacki żużlowiec Hans Sidlo zeznawał w prokuraturze, że to techniczny błąd Zbigniewa Radziszewskiego doprowadził do wypadku. Z kolei Karl Schranz, jeden z organizatorów podkreślał, że tor był dobrze zabezpieczony workami z sianem, które ulokowane były nie tylko wokół toru, ale także przy betonowych schodach. Mało tego, zdaniem tego świadka, po wypadku na torze miało znajdować się sporo słomy porozrywanej po uderzeniu przez polskiego żużlowca. Prawda jest jednak taka, że ani na zdjęciach z wypadku publikowanych w austriackiej prawie ani też na filmie udostępnionym w internecie, śladu po żadnej słomie nie ma. Widać natomiast, jak Polak wjeżdża z całym impetem w betonowe schody, które nie są niczym zabezpieczone.

Tym bardziej szokujące są zeznania wspomnianego wcześniej Karla Schranza, w których czytamy m.in. "Poszkodowany najechał przy swoim upadku na jeden z tych worków, rozrywając go swoim naporem. Jeśli gazeta z dnia 23 kwietnia 1956 r. że wzdłuż i wszerz przy miejscu wypadku nie było widać żadnego worka ze słomą, to nie zgadza się to z rzeczywistością".

- Jedno nie ulega wątpliwości. Ujawniony filmik pokazuje całkowicie coś innego od postępowania prokuratorskiego. Wówczas rodzina rozpoczęła śledztwo na własną ręką. Jak tylko mogłem, zaangażowałem się w tę sprawę. Przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych udało się zdobyć większych fragment filmu z tych zawodów z austriackich archiwów - wspomina Łukasz Borowiak, prezydent Leszna, który mocno zaangażował się w pomoc rodzinie w wyjaśnianiu prawdy o tragicznych wydarzeniach sprzed prawie 66 lat.

- Żużlowcy, którzy jeździli w tych feralnych zawodach, bali się cokolwiek mówić o tamtych wydarzeniach. Służba Bezpieczeństwa w tamtych ciężkich czasach wywierała olbrzymią presję, żeby zawodnicy nie wypowiadali się o tym, jak było naprawdę. Dopiero po latach jeden zaczął mówić o wydarzeniach z Prateru. Wiemy, że żużlowcy nie chcieli jeździć w takich warunkach. Sprzedano wtedy wiele biletów. Trybuny były pełne kibiców. Ktoś zarobił na tej tragedii duże pieniądze - uważa Borowiak.

Trumna w wagonie towarowym

Wstrząsające są także okoliczności przewozu ciała Zbigniewa Raniszewskiego do Polski. Na profilu w mediach społecznościowych rodzina zamieściła w grudniu zeszłego roku wpis, w którym czytamy, że trumnę wysłano wagonem towarowym. - Nagle ślad po nim zaginął. Uruchomiono poszukiwania. Jedna osoba z rodziny znalazła wagon towarowy ze Zbyszkiem w środku - stał na bocznicy w Czechach. Warto dodać, że trumna była zabita deskami. Tym bardziej komplikowało to odnalezienie zwłok. Tydzień nam - jako rodzinie - zajęły poszukiwania.

Na pogrzebie wdowa po Zbyszku oglądała go w trumnie. Mówiła, że nie miał żadnego śladu po wypadku. Wyglądał najzwyczajniej jakby spał. Mówiła, że wyglądał, jakby był z wosku - czytamy we wstrząsającym wpisie.

Nikt nie poniósł odpowiedzialności za skandaliczne wydarzenia na wiedeńskim "Praterze". Do rodziny nigdy nie dotarły także pieniądze z polisy ubezpieczeniowej. Do dzisiaj śmierć Zbigniewa Raniszewskiego, który urodził się dokładnie 95 lat temu, a zginął tragicznie w wieku zaledwie 29 lat, budzi wiele kontrowersji.

Najwyraźniej wciąż żyją ludzie, którym zależy na tym, by ta tajemnica nie została do końca wyjaśniona. - Kilka ładnych lat temu miałem nawet dziwne telefony z numerów zastrzeżonych, żebym tą sprawą zbyt głęboko się nie zajmował - mówi przed niespełna rokiem w rozmowie z nami obecny prezydent Leszna, Łukasz Borowiak. Dlaczego ta śmierć wzbudza wciąż tyle pytań i kontrowersji?

Zobacz także:
Skorzystał na spadku Falubazu
Senator RP i działacz: Wyrzucanie Rosjan to zaczepny granat

Źródło artykułu: