Był rok 2003, gdy startujący dotąd na I-ligowych torach Nicki Pedersen zostawał po raz pierwszy mistrzem świata. To była ogromna niespodzianka, bo Duńczyk nie był uważany za największy talent w swoim kraju. Ledwie sezon wcześniej w mistrzowskim cyklu SGP zajął dwunastą pozycję i nic nie wskazywało na nagłą poprawę dyspozycji u zawodnika z kraju Hamleta.
Jednak Pedersen pokazał, że ciężką pracą i zadziornością można wdrapać się na Olimp, czasem wbrew przeciwnościom. Nie bez znaczenia był też jego sprzęt, bo w tamtym okresie Duńczyk imponował prędkością na trasie. Gdy jej brakowało, wychodziło prawdziwe oblicze Pedersena.
Pedersena się kocha albo nienawidzi
- Po trupach do celu - mówili przez lata niektórzy rywale Pedersena, gdy ten niejednokrotnie blokował ich pod bandą w sposób brutalny, co nie było zbyt dżentelmeńskim zachowaniem. Czasem kończyło się na utarczkach słownych, jak chociażby w przypadku Grzegorza Walaska, który przed kamerami TVP Sport nazwał trzykrotnego mistrza świata "kawałem szmaty, nic więcej". Czasem dochodziło do rękoczynów.
Jeszcze zanim o Pedersenie zrobiło się głośno na międzynarodowej arenie, udowadniał on, że jest kłębkiem nerwów i frustrację związaną z porażkami potrafi wyładować na rywalu. Gdy jego RKM Rybnik przegrywał w sezonie 2003 podczas spotkania w Tarnowie, a niedoświadczony wówczas Janusz Kołodziej poskromił Duńczyka, ten odpowiedział uderzeniem go w kask. Został za to wykluczony do końca zawodów i musiał pauzować w kolejnym meczu, osłabiając w ten sposób "Rekiny".
Nawet gdy po latach Duńczyk wypadł ze ścisłej światowej czołówki, niejednokrotnie rywale brali go na celownik. Tylko w cyklu Speedway Grand Prix blisko było pozasportowych pojedynków Pedersena z Matejem Zagarem, Samem Mastersem czy Maciejem Janowskim.
Do historii przeszły też wydarzenia z ligi szwedzkiej, gdy z pełnym impetem w kierunku Duńczyka ruszył Greg Hancock. Amerykanin, przez lata słynący z kulturalnej jazdy i spokojnego podejścia do ścigania, nie wytrzymał po jednym z fauli Pedersena. Zrzucił go bez pardonu z motocykla, a koledzy z toru byli gotowi składać się na karę finansową dla niego.
Dyscyplina potrzebuje Pedersena
W sobotę Pedersen świętuje 45. urodziny. Obecnie należy do najstarszych zawodników w PGE Ekstralidze, ale wielu fanów trzyma kciuki za to, by Duńczyk startował jak najdłużej. Chociażby jego średnia biegowa z ubiegłego sezonu (2,059) wskazuje na to, że byłego mistrza świata wciąż stać jeszcze na wiele. Jego jazda w głównej mierze przyczyniła się do utrzymania ZOOleszcz GKM-u Grudziądz w najlepszej lidze świata.
Nie obyło się przy tym bez kontrowersji, bo w połowie 2021 roku znów dał o sobie znać porywczy charakter Duńczyka. Po kontrowersyjnych decyzjach sędziego w rodzimych rozgrywkach, kilkukrotnie próbował on wtargnąć na wieżyczkę sędziowską. Zwyzywał arbitra, w jego budce miało też dojść do szamotaniny. Duńska federacja chciała dla Pedersena wielomiesięcznego zawieszenia.
- Jest mi z tego powodu przykro. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jeśli popełniłeś błąd, to w takich sytuacjach trzeba umieć dźwignąć rękę i przyznać się do niego. Rozumiem karę finansową czy też kilkudniowe zawieszenie. Takie zachowanie się nigdy nie powtórzy - twierdził Pedersen w duńskiej TV2.
Ostatecznie skończyło się na karze finansowej i czterech miesiącach zawieszenia, które biegło od października do stycznia, czyli akurat w okresie, gdy rozgrywki żużlowe nie startują. - Ulżyło mi - komentował finał sprawy Pedersen, nie ukrywając przy tym łez.
Problem z Pedersenem jest jednak taki, że musi czuć się liderem drużyny. To typ solisty, który wśród innych gwiazd traci blask. Było to widać w Zielonej Górze, do której trafił w roku 2019. Potrafił tam mieć zastrzeżenia, co do decyzji trenerskich i oczekiwał występów w konkretnych gonitwach. Wobec tego, bez żalu oddano go do Grudziądza. Nawet w GKM-ie przekonali się, że czasem lepiej nie wchodzić w paradę byłemu czempionowi. W jednym ze spotkań Duńczyka wywrócił kolega z drużyny - Przemysław Pawlicki, po czym obaj panowie zaczęli się wykłócać na torze.
Obecny kontrakt Pedersena wiąże go z grudziądzkim GKM-em do końca sezonu 2023. Czy czekają nas zatem ostatnie miesiące z Duńczykiem na torze? Kibice mają nadzieję, że nie.
- To nie jest tak, że boję się zakończenia kariery i odejścia ze świata sportu żużlowego. Po prostu wiem, że jeszcze mam trochę do udowodnienia. Ciągle jestem w stanie coś pokazać - mówił jesienią 2021 roku, gdy wisiało nad nim widmo zawieszenia.
Czytaj także:
Zmarzlik mógł podpisać umowę z niewypłacanym klubem. Oferta była kusząca
Syreny wyją bez przerwy. "Każdego dnia marzę o końcu tego koszmaru"
ZOBACZ WIDEO "Nawierzchnia gubi zawodników". Dominik Kubera o tym, dlaczego przyjezdni nie potrafią wygrywać w Lublinie