Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Czytał pan oświadczenie Canal+ w sprawie przełożonego meczu w Łodzi?
Witold Skrzydlewski, działacz, były prezes i sponsor Orła Łódź: Czytałem.
I co pan o nim sądzi?
Jest takie polskie powiedzenie: na złodzieju czapka gore. Ono tutaj idealnie pasuje. Panowie dokładnie wiedzą, jak było. Wiadomo, że oficjalnie mecze odwołuje sędzia, ale nie czarujmy się, bo dobrze wiemy, że chodzi o coś innego. Już oświadczenie GKSŻ, które pojawiło się w internecie, wskazuje na to, że było coś na rzeczy z jechaniem tego spotkania o 18:00. My sobie tego nie wymyśliliśmy. Poza tym problem jest bardziej złożony. Nadal nie wiemy, na jakich zasadach to wszystko działa.
O czym pan mówi?
Żaden klub, a już na pewno ten z Łodzi, nie może się do dziś doprosić umowy, która została zawarta z Canal+. Być może jest tam faktycznie zapisane, że oni decydują o terminach spotkań. Klub Orzeł zwracał się w tej sprawie kilka razy, ale bez rezultatu. Nie wiemy zatem, ile stacja faktycznie daje pieniędzy i jakie środki otrzymujemy od sponsora. Wszystko jest "zakręcone". Osobiście uważam, że w tej umowie powinien znaleźć się konkretny zapis, że w przypadku przedłużających się ze względu na pogodę prac torowych, mecz może odbyć się o dowolnej godzinie. W ostateczności nie będzie transmisji, ale kibice obejrzą żużel. A to przecież o nich powinno nam chodzić.
ZOBACZ WIDEO Tłumaczymy zmiany w regulaminach przed sezonem 2022
Jako klub cały czas podtrzymujecie, że zawody można było rozegrać o 18:00. Jest pan zdegustowany sobotnimi wydarzeniami, bo Orzeł stracił duże pieniądze?
Tu już nawet nie chodzi o to, że wyrzuciliśmy pieniądze w błoto, choć oczywiście tak było. W tym miejscu chciałbym powiedzieć panu Majewskiemu, że on nie wydaje na to złotówki. Występuje w telewizji i otrzymuje za to wynagrodzenie, a ja muszę ciężko pracować, żeby w Łodzi był żużel. Najgorsze jest jednak to, że mówimy o antypromocji dyscypliny, bo jak inaczej nazwać sytuację, że świeci słońce, jest ciepło, ludzie idą na stadion, my ich wpuszczamy, a na koniec odchodzą z kwitkiem? Poza tym, jak mieli poczuć się ci biedni Ukraińcy, których zaprosiliśmy na mecz? Oni nic z tego nie rozumieli. Przyszły setki ludzi pod stadion i odeszły. Zostali oszukani.
A co z tymi kosztami?
Oczywiście, że je ponieśliśmy. To był pierwszy mecz, więc zrobiliśmy solidny catering. Jeśli dodamy do siebie wszystkie pozycje związane z organizacją zawodów, to jesteśmy spokojnie jakieś 40 tysięcy złotych do tyłu.
Telewizja zapowiada, że skieruje do PZM pismo z prośbą o wyciągnięcie konsekwencji w stosunku do władz Orła. Co pan na to?
Mam nadzieję, że Główna Komisja Sportu Żużlowego nie jest pachołkiem telewizji. Uważam, że zostali wybrani, by reprezentować interesy klubów, a nie robili to, o co proszą panowie redaktorzy, którzy chcą, by nas ukarać. A tak pół żartem, pół serio, to powiem panu, że moi przyjaciele muszą się mieć teraz na baczności. Słyszałem, że trener Ślączka po meczu w Ostrowie jest kontuzjowany, bo uczestniczył w zderzeniu z operatorem telewizji. Wychodzi na to, że teraz lepiej nie chwalić się przyjaźnią ze Skrzydlewskim, bo nie wiadomo, jak to się skończy (śmiech).
Chciałbym jednak, by pan powiedział, co zamierza, jeśli Orzeł zostanie ukarany?
Zobaczymy. Na razie nie bardzo rozumiem, w jakim trybie miałaby zostać nałożona ta kara. Przecież wypowiadałem się ja, a nie jestem członkiem zarządu czy klubu. Powiem panu więcej, ja formalnie nie jestem nawet sponsorem Orła, bo jest nim Witold Skrzydlewski junior. Tak naprawdę jestem kibicem i obywatelem, który płaci podatki, ale nie ma wykupionego pakietu Canal+, bo uważa, że dla żużla lepszą opcją niż sprzedanie praw za takie pieniądze byłoby ich oddanie nawet za darmo telewizji publicznej. Wtedy mieliśmy zdecydowanie większy pożytek, bo to byłaby promocja dyscypliny.
Zobacz także:
Prezes beniaminka był załamany
Nie zabrakło błędów sędziowskich