Cała sprawa wyszła na jaw całkiem przypadkiem przy okazji zbierania pamiątek do nowopowstającego klubowego muzeum. Władze Moje Bermudy Stali Gorzów chciały stworzyć na swoim stadionie miejsce dokumentujące całą historię klubu, ale ich ambitne plany dość szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość.
Okazało się bowiem, że w siedzibie klubu co prawda jest sporo trofeów, ale zdecydowana większość została wywalczona przez drużynę stosunkowo niedawno i wystawienie jej na widok publiczny nie będzie gratką dla fanów.
Ku ogromnemu zdziwieniu przedstawicieli klubu odkryto, że w gabinetach nie ostały się najcenniejsze pamiątki z lat 70. i 80., kiedy to gorzowska drużyna zdominowała rozgrywki ligowe w Polsce.
Gdy zwrócono się o pomoc w uzupełnieniu kolekcji do rodziny zmarłego Edwarda Jancarza, okazało się, że przez ostatnie 30 lat jego bliscy byli przekonani, że wszystkie pamiątki po swoim krewnym znajdują się w... klubie, do którego przekazane zostały w ramach depozytu.
Klub jednym głosem z rodziną
Oburzenie bliskich legendarnego żużlowca szybko podzielili przedstawiciele klubu. - Miejsce takich pamiątek jest w klubie i właśnie po to tworzymy muzeum, by fani mogli je podziwiać w jednym miejscu. Mam coraz więcej sygnałów, że część najciekawszych trofeów znajduje się obecnie w prywatnych rękach byłego przedstawiciela klubu. Żądamy wyjaśnienia sprawy i zwrotu pamiątek związanych ze Stalą Gorzów i Edwardem Jancarzem - mówi wprost prezes Stali Marek Grzyb.
Działacz po raz pierwszy opowiedział o sprawie na portalu po-bandzie, gdzie wprost skierował oskarżenie przeciwko byłemu prezesowi klubu, a obecnie radnemu miasta, Jerzemu Synowcowi. Tyle wystarczyło, by sprawa zaginionych pamiątek stała się najgorętszym tematem w Gorzowie, a za omawianie go wzięła się nawet gorzowska rada miasta.
Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo jeszcze mocniejsze oskarżenia w stronę Synowca wysunęła najbliższa rodzina Jancarza
- Ktoś musi odpowiedzieć za zaginięcie tych pamiątek, a nasza rodzina od lat jest zwodzona w tej sprawie przez Jerzego Synowca. Wielokrotnie moi rodzice zgłaszali się w różny sposób po odbiór pamiątek, ale on za każdym razem wynajdywał sobie inny powód, by tego nie robić - mówi chrześnica Jancarza, Sylwia Sztendig.
Ówczesny prezes Stali Gorzów był w kręgu zaufanych ludzi Edwarda Jancarza i to właśnie jego podpis ma znajdować się na spisie wszystkich pamiątek przekazanych w depozyt do klubu. Rodzina legendarnego żużlowca zdecydowała się na taki krok zaledwie kilka tygodni po śmierci swojego bliskiego, by ratować puchary przed... złodziejami.
Czują się podwójnie oszukani
- Wujek kolekcjonował wszystkie swoje trofea i jeszcze za życia nikomu nie pozwalał choćby zbliżyć się do nich. Po śmierci dom stał jednak pusty, a że sprawa była medialna, to w ciągu zaledwie kilku tygodni odnotowano tam kilka włamań. Nie chcieliśmy, by kolekcja dostała się w niepowołane ręce, więc przekazaliśmy ją klubowi - mówi Sylwia Sztendig, która doskonale pamięta dzień, w którym rodzina zgodziła się na wywiezienie wszystkich zdobyczy Jancarza z jego domu.
Do niedawna cała rodzina Jancarza była przekonana, że pamiątki faktycznie są w klubie. Teraz czują się podwójnie oszukani, bo nie dość, że kolekcja nie wróciła w ich ręce, to dodatkowo korzyści nie ma także klub, dla którego ich krewny poświęcił sporo zdrowia. - Liczę, że sprawa zostanie nagłośniona i wyjaśniona. Pamiątki oddaliśmy w depozyt, a nie jako darowiznę - wyjaśnia.
Krewna Edwarda Jancarza do dziś nie może sobie wybaczyć, że jako 15-latka podpisała się zamiast swojej babci (mamy zmarłego zawodnika) na kartce papieru, która później miała służyć jako dokument potwierdzający darowiznę na rzecz klubu.
- Pamiętam, że wymusiła to na mnie pierwsza żona wujka, Halina Jancarz. Do dziś moi rodzice mają gdzieś spis wszystkich pamiątek zabranych wówczas do klubu, a na tej liście jest ponad sto wyjątkowych trofeów. W naszym domu zostały zaledwie trzy czy cztery kryształy i to tak naprawdę wszystko, co mamy po wujku - przyznaje Sztendig. Ona sama o zaginięciu najcenniejszych pamiątek dowiedziała się dopiero kilka dni temu, przy okazji krótkiego pobytu w rodzinnym mieście.
Radni chcą obniżyć wsparcie dla klubu
W jej wersję wydarzeń szybko uwierzyli fani gorzowskiej drużyny, którzy na ostatnim ligowym spotkaniu wywiesili transparent adresowany wprost do byłego prezesa tej drużyny. Baner z napisem "Synowiec! Miej honor - oddaj pamiątki naszej legendy” szybko wywołał oburzenie gorzowskich radnych i sprawił, że część z nich zaczęła głośno mówić o zmniejszeniu miejskiej dotacji na klub. Za zachowanie kibiców przeprosił nawet prezydent miasta Jacek Wójcicki.
Oskarżeniom wyraźnie zaprzecza także sam Synowiec, który niedawno wydał w tej sprawie specjalne oświadczenie i zapowiedział podjęcie kroków prawnych.
- Kiedyś rodzina Edwarda Jancarza oskarżała mnie o to, że w latach 80. ukradłem mu jeden z motocykli, ale to i tak mniej absurdalny zarzut niż ostatnie oskarżania o kradzież pamiątek po legendzie Stali Gorzów - przyznaje Synowiec.
- Zapewniam, że od 2001 roku nie widziałem żadnego z jego trofeów, a gdy odchodziłem z klubu, wszystkie puchary stały na reprezentacyjnym miejscu w jednej z sal budynku klubowego. Zresztą jestem przekonany, że stoją tam do dziś, tylko ktoś niepotrzebnie próbuje wywołać awanturę. Oczywiście jestem w stanie uwierzyć, że przez tyle lat, część pamiątek mogła zostać rozkradziona, ale nie wyobrażam sobie, że w klubie nie ma nic po Edwardzie Jancarzu - dodaje.
Dbał o pamięć
Sprawa jest bardzo poważna, bo jeszcze do niedawna Jerzy Synowiec uchodził za największego propagatora pamięci o Edwardzie Jancarzu. To on stał za organizacją pogrzebu, a później stworzył tradycję organizacji w Gorzowie Memoriału Edwarda Jancarza. Dodatkowo to właśnie z jego inicjatywy, w 2005 roku, w samym centrum Gorzowa stanął pierwszy żużlowy pomnik na świecie, upamiętniający oczywiście Jancarza. Do tego miasto szybko nadało jednej z ulic imię wybitnego zawodnika. Jancarza i Synowca jeszcze za życia łączyła silna więź, a działacz był jednym z nielicznych gości na ślubie zawodnika ze swoją późniejszą morderczynią.
Teraz zapewnia, że jemu też zależy na jak najszybszym wyjaśnieniu sprawy, choć wie że nie będzie to łatwe. - Nie żyje ówczesny dyrektor klubu, matka zawodnika, czy żona, czyli osoby, które podpisywały zgodę na przekazanie pamiątek do klubu. Sprawa była jednak traktowana bardzo poważnie, a cała gablota pamiątek przeszła inwentaryzację. Zresztą dopiero co odkryłem, że wciąż mam dokument, na podstawie którego trofea Jancarza zostały przekazane w depozyt do klubu. Do tej pory nikt nie domagał się zwrotu tych przedmiotów, a o sprawie było cicho aż do teraz - odpowiada na zarzuty Synowiec.
Smutny koniec
Niestety sprawa zaginięcia pamiątek dobrze wpisuje się w historię ostatnich lat życia legendy. Jancarz po skończeniu kariery pogrążył się w chorobie alkoholowej, a po awanturach z drugą żoną zdarzało mu się nawet zasypiać w przydomowej budzie dla psa. W Gorzowie nie brakuje świadków, którzy twierdzą, że część mniej wartościowych eksponatów roztrwonił jeszcze za życia sam zawodnik, który miał się pozbywać cennych trofeów w zamian za butelkę wódki.
- To absurdalna sprawa, bo mówimy o pamiątkach, które w rzeczywistości nie mają żadnej wartości rynkowej. Pamiętam dobrze tę kolekcję i tam były głównie kryształy, blaszane puchary, czy zdobione talerze. Są cenne jedynie z powodów sentymentalnych, ale mam wrażenie, że i ta wartość jest obecnie znikoma. Jancarz nie był indywidualnym mistrzem świata, a gdyby nie wyjątkowe czczenie jego pamięci, to dziś w Gorzowie nieszczególnie by o nim pamiętano - mówi Synowiec.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Zapadła decyzja ws. Błaszczykowskiego
Wiadomo co z występem Dominika Kubery
ZOBACZ WIDEO Baron o Bellego: Emila nie da się zastąpić, ale David ma przyszłość przed sobą