[b]
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Niedawno wrócił pan z wyprawy na Mount Everest. Nie udało się jednak wyrównać rachunków z przeszłości i zjechać z tej góry na nartach. Traktuje pan ten wyjazd jako porażkę?[/b]
Andrzej Bargiel (narciarz wysokogórski): Oczywiście nie udało się zrealizować celu i z tego powodu odczuwam niedosyt. W takich przypadkach staram się jednak patrzeć nieco szerzej, bo to nie tak, że przez kilka tygodni siedzieliśmy i nic nie robiliśmy. Przeżyliśmy kawał przygody i mieliśmy wiele okazji, by się powspinać, a to dawało sporą satysfakcję. Szkoda jedynie ostatniego tygodnia, bo pogoda mocno skomplikowała nasze działania. Ogólnie to był jednak trudny sezon, a na innych górach działo się dużo złych rzeczy, było sporo wypadków.
To już druga nieudana próba zjazdu z Mount Everestu. Będzie trzecie podejście do tego wyzwania?
Mam na to coraz mniej czasu, więc naprawdę musiałbym się spieszyć. Lodowiec na Evereście degraduje się w bardzo szybkim tempie. Jeszcze 10 lat temu wydawało się, że degradacja lodowców, to temat odległy, ale teraz wszystko przyspieszyło w zawrotnym tempie. Za kilka lat z wielu gór już nie będzie dało się zjechać. Zresztą w Europie już teraz nawet zimą nie ma odpowiednich lodowców.
ZOBACZ WIDEO: Kubacki skomentował dyskwalifikację Stocha. "Przerodzi to w sportową złość"
Jak konkretnie objawia się degradacja lodowców i dlaczego aż tak mocno może wpłynąć na górską turystykę?
Chodzi przede wszystkim o coraz większe szczeliny, które sprawiają, że już nawet chodzenie w takim terenie staje się bardzo niebezpieczne. O jeździe na nartach nie wspominając. Zresztą już teraz Everest staje się coraz trudniejszą górą, bo wszystko zmienia się tam bardzo szybko. Jednego dnia przechodzi się przez 10-metrową szczelinę, a kilka dni później jest tam dziura na 30 metrów. Lodowce cały czas pracują i degradują się, a to nie ułatwia nam zadania. W ciągu jednej wyprawy sytuacja potrafi zmienić się kilkukrotnie.
Twierdzi pan, że za chwilę nie będzie szans, by wspiąć się na najwyższe góry świata?
Na szczęście na razie w wyższych partiach lodowiec nie jest aż tak aktywny - tam większym zagrożeniem są lawiny. Gorzej jest, gdy zejdzie się nieco niżej, w miejscach, gdy lodowiec zaczyna się łamać.
Jak w takich warunkach można odpowiednio przygotować się do zjazdu ze szczytu? Zgodnie z pana opisem brzmi to niemal jak misja samobójcza.
Ryzyk podczas takiego zjazdu faktycznie jest bardzo wiele. Najważniejszą sprawą jest trafienie na odpowiednie warunki na taką próbę. Chodzi przede wszystkim o stabilny śnieg i minimalne zagrożenie lawinowe. Nie wyobrażam sobie zjazdu w warunkach, w których mógłbym zakładać, że może stać się coś złego. Aby w ogóle zdecydować się podjąć próbę, muszę czuć się bezpiecznie.
Jak przebiega proces sprawdzenia trasy zjazdu? Wszystko robicie za pomocą drona?
Oczywiście w takich przypadkach dron bywa pomocny, bo dzięki niemu można się przyjrzeć wielu fragmentom z dołu. Nic nie zastąpi jednak wychodzenia w górę i samodzielnego sprawdzania warunków, a nawet przejeżdżanie danych odcinków na nartach. Trzeba zobaczyć trasę na własne oczy, bo to najskuteczniejsza metoda działania.
Na razie udało się panu zjechać z trzech ośmiotysięczników - K2, Shishapangmy i Broad Peaku. Z ilu jeszcze najwyższych szczytów świata można zjechać na nartach?
Na szczęście na razie wydaje się, że możliwy jest zjazd z praktycznie wszystkich ośmiotysięczników. Dużo zależy oczywiście od poświęconego czasu i energii. Na wielu górach nie da się zrobić tego w tydzień, bo wymaga to wielotygodniowej pracy i indywidualnego podejścia. Jak się pan domyśla, nie jest to łatwa sprawa.
Można się więc spodziewać, że w kolejnych latach będzie pan próbował zjechać z kolejnych znanych szczytów?
Nie mam aż tak dalekich planów, bo bardziej skupiam się na tym, co tu i teraz. Chcę czerpać z tego radość, a nazwy kolejnych gór są dla mnie drugorzędne.
Domyślam się jednak, że ma pan już w głowie cel kolejnej wyprawy. Co to będzie?
Jest trochę za wcześnie na takie rozmowy. Po każdej wyprawie kilka tygodni poświęcam na odpoczynek i ten czas spędzam z rodziną. Przez wyprawę wypadłem z normalnego życia, więc muszę to nadrobić. Dopiero później zacznę poważniej zastanawiać się nad kolejnym celem. Mam oczywiście kilka planów, ale poczekam na oficjalne ogłoszenie.
Po zjeździe na nartach z K2 i próbie zjazdu z Everestu, poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko i chyba trudno będzie wymyślić coś bardziej ekstremalnego. Odczuwa pan presję, by za każdym razem robić coś jeszcze bardziej spektakularnego?
Staram się mieć do tego dystans i nie uczestniczyć w wyścigu po kolejne rekordy. W takich przypadkach chodzi przede wszystkim o to, by myśleć o sobie i wymyślać wyzwania, z których będzie miało się radość, bo tylko wtedy ma to sens. To wymagający i bardzo angażujący sport, więc warto podejmować się zadań, w które się wierzy.
Sama wspinaczka w górach wysokich już panu nie wystarcza?
Czasem jeździmy na wspinanie, ale głównie w Alpy czy Tatry. Lubię się wspinać i zawsze traktuję to jako miłą odmianę. Nawet podczas wyprawy na Everest mieliśmy cel alternatywny do wspinania się, ale niestety z powodu kiepskich warunków pogodowych, jego też nie udało się zrealizować.
Jaki jest najlepszy sposób na odpoczynek po kilku tygodniach spędzonych w najwyższych górach świata? Myśli pan już o wycieczkach po Tatrach, czy na razie ma pan dość gór?
Mieszkam w górach, więc naturalne, że dobrze się tam czuję. Mam też oczywiście wiele aktywności niezwiązanych z tym, co robię na co dzień, jak choćby jazda na rowerze. Teraz pewnie pojadę na szybkie wakacje do ciepłych krajów. Narzeczona na to naciska, więc muszę to zrobić. Nie będzie to jednak wielki problem, bo wychodzę z założenia, że warto czasami zrobić coś innego.
Po ilu dniach od takiej wyprawy zaczyna pana znów ciągnąć w góry?
W górach można robić naprawdę wiele aktywności, ale najważniejsze z punktu widzenia odpoczynku jest sama świadomość, że jest się blisko domu. Można wyjść w góry na kilka godzin, a po nich znów wraca się do domu. U mnie okres odpoczynku od gór po wyprawie trwa maksymalnie dwa tygodnie. Później znów mnie ciągnie choćby na krótsze wycieczki.
Jakie ma pan plany na tę zimę?
Czekam już na odpowiednie warunki i przygotowuję się do ciekawego sezonu. To zawsze jest dla mnie najfajniejszy czas w roku, więc już nie mogę się doczekać. W Tatrach można robić mnóstwo ciekawych rzeczy, a w razie potrzeby chętnie wyjeżdżam także w Alpy. To sprawia, że ciągle mogę się rozwijać i czerpać z tego przyjemność.
Rodzina nie ma problemów z pana częstymi wyjazdami?
Przez większość roku skupiam się na działaniu stacjonarnym, więc wyjazdów nie ma aż tak dużo. Po powrocie z dłuższej wyprawy dbam o to, by nadrobić czas z rodziną i mieć dłuższą przerwę od wyjazdów.
Zwykle nawet na najważniejsze wyprawy jeździ pan w małej ekipie. Dlaczego?
Niestety im więcej osób, tym więcej problemów i szans na to, że wybuchnie jakaś awantura. Wolę tego unikać. Mam sprawdzoną ekipę, z którą dobrze się czuję, dlatego nie myślę o poszerzeniu składu. Wbrew pozorom podczas wyprawy mamy wiele zadań i czasu wolnego nie jest wcale tak dużo, jak mogłoby się to wydawać.
O Mount Evereście często mówi się jako o górze, która została przejęta przez skomercjalizowane grupy. Czy doświadczyliście tego podczas ostatniej wyprawy?
Jednym z podstawowych założeń wyjazdu było to, byśmy byli tam sami i mieli dużo spokoju. Cieszymy się, że udało się to osiągnąć i nawet w takim miejscu spędziliśmy trochę czasu w samotności. Zależało nam, żeby pojechać w porze monsunowej, gdy warunki do wejścia są dużo trudniejsze, ale jednocześnie jest sporo śniegu, a dzięki temu można wtedy podjąć próbę zjazdu z góry. To właściwie jedyny możliwy termin do realizacji takiego wyzwania. Latem jest tam zbyt ciepło, zamiast śniegu, jest sporo lodu, a przede wszystkim jest za dużo ludzi.
Mount Everest faktycznie jest niszczony przez turystów?
Niestety już teraz można powiedzieć, że Everest został zniszczony przez ludzi. Dużo na sumieniu mają przede wszystkim agencje, które zajmują się organizowaniem wypraw na szczyt. Zresztą nawet tamtejsze ministerstwo środowiska i władze parku narodowego nie robią nic, by stworzyć odpowiednie procedury funkcjonowania tych wypraw i zmusić ludzi do sprzątania po sobie. Efekt jest taki, że na Evereście jest mnóstwo rzeczy, które zamieniają tę górę w śmietnisko. Każda wyprawa zostawia tam swoje depozyty, a potem nikt tego nie sprząta. Agencje tego nie robią, bo nikt ich nie pilnuje. Problem jest coraz większy.
Sytuacja jest aż tak zła? Co dokładnie zaobserwował pan podczas wspinaczki?
Naprawdę byłem strasznie zdziwiony tym, co tam zastaliśmy. Spodziewałem się problemów w bazie, ale okazało się, że tam poradzili sobie ze śmieciami całkiem nieźle. Gigantyczny problem ujrzeliśmy jednak na poziomie drugiego obozu. Skala brudu i ilość śmieci jest tam tak duża, że w tym momencie trudno to ogarnąć. Problemu nie rozwiąże nawet śmigłowiec, który mógłby zabrać część pozostałości po wyprawach.
Skąd bierze się ten problem?
Obecnie sytuacja wygląda tak, że nikt nie wdrożył żadnych procedur, ani nie pilnuje turystów. To skutkuje tym, że na poziomie drugiego obozu zalegają tony różnych rzeczy. To zresztą są nie tylko śmieci, bo wśród pozostawionych rzeczy znajdują się depozyty, namioty, butle z tlenem, czyli to wszystko, czego ludzie dla własnej wygody nie chcą ze sobą znosić. Dla mnie było to szokujące, bo nigdy czegoś takiego nie widziałem i nie przypuszczałem, że skala problemu jest aż tak duża. Często zdarza się, że śmigłowce zrzucają tam ekwipunek, by grupom było łatwiej zdobyć szczyt.
Mówi pan o tonach pozostawionych rzeczy na wysokości drugiego obozu, ale nie mówi o pozostałych fragmentach. Problem dotyczy tylko jednego miejsca, czy całej góry?
Mam świadomość, że podczas tej wyprawy tak naprawdę nie poznaliśmy prawdziwej skali problemu. Obóz drugi był tak naprawdę jedynym miejscem, gdzie o tej porze roku znajdowały się odsłonięte fragmenty skał. W czasie monsunu na Everest napadało około 10 metrów śniegu, więc większość pozostałości po ostatnim sezonie wspinaczkowym zostało ukrytych głęboko pod śniegiem. Na wiosnę śnieg znów stopnieje i odkryje śmieci.
Turystów faktycznie jest coraz więcej, ale chyba jeszcze większym problemem jest podejście władz parku narodowego, które pobierają wysokie opłaty za wejście, ale zupełnie zaniedbują kwestię śmieci.
To strasznie boli, bo doszło tam do rażącego zaburzenia równowagi w przyrodzie i faktycznie nikt z tym nic nie robi. Z każdym rokiem na Everest wchodzi coraz więcej ludzi, turystyka rozwija się w zastraszającym tempie, a gospodarze tego terenu nie nadążają za tymi zmianami. Oni kulturowo i mentalnie nie są gotowi na takie wyzwanie. Kolejnym przykładem jest choćby palenie śmieci w górach. Część pozostałości faktycznie znika, ale takie ogniska powodują także topnienie lodowca w tych miejscach. Mówimy o tysiącach turystów rocznie, więc i ognisk jest proporcjonalnie więcej. Łatwo wyobrazić sobie jak duży teren zostanie w ten sposób zniszczony w ciągu najbliższych dziesięciu lat.
To problem tylko Everestu, czy wszystkich najwyższych szczytów świata?
Najwyższa góra świata to najbardziej komercyjne miejsce tego typu, ale podobne rzeczy, w mniejszej skali, dzieją się także w innych miejscach. Niestety ciągle musimy uczyć się kultury w górach. Do tej pory ambicja i chęć zdobycia szczytu, przysłania wszystko inne.
Czy z tym problemem w ogóle można sobie poradzić? Czy jest jeszcze szansa na uratowanie najwyższych szczytów świata przed utonięciem w śmieciach?
Najlepszym przykładem na to, że można poradzić sobie z problemem jest Alaska. Tam przed wejściem w wysokie góry każde dostaje podpisane pojemniki, które schodząc z góry musisz znieść. To jedyne rozwiązanie, by ludzie w górach stali się samodzielni i dbali o porządek. W takich przypadkach trzeba rygorystycznie walczyć z nieprawidłowościami, bo inaczej doprowadzi to do fatalnych skutków.
Czytaj więcej:
Prawdopodobnie spadł ze stu metrów w przepaść
Ciała Jerzego Kukuczki wciąż nie znaleziono