Denis Urubko. Nadczłowiek, który żony się nie słucha

- Ja się żony nie słucham - powiedział i pojechał zimą zdobyć szczyt K2. Choć obiecał kobiecie, że nigdy więcej tego nie zrobi. Miał też już nie zbliżać się do Nangi Parbat. Złamał oba postanowienia. I uratował człowieka.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
Denis Urubko Agencja Gazeta / Mateusz Skwarczek / Na zdjęciu: Denis Urubko
- Elizabeth, miło cię widzieć! Adam, mam ją! - te słowa, wykrzyczane w sobotę na Nanga Parbat w totalnej ciemności, przejdą do historii himalaizmu. Akcja ratowania Elisabeth Revol, którą Denis Urubko prowadził z Adamem Bieleckim i dwoma innymi polskimi wspinaczami, już została okrzyknięta jako jedna z najbardziej spektakularnych. Urubko w jednej chwili stał się współczesnym Henrym Mortonem Stanleyem, angielskim podróżnikiem, który w XIX wieku na afrykańskiej wiosce znalazł zaginionego i poszukiwanego przez cały świat doktora Davida Livingstone'a. "Doktor Livingstone, jak sądzę?" - zapytał, gdy go zobaczył.

Gdy Urubko usłyszał głos Elisabeth Revol, pomyślał, że to cud. - Było zupełnie ciemno, nic nie widzieliśmy. Ktoś powiedział nam przez radio, że widział światło. Zacząłem krzyczeć i w odpowiedzi usłyszałem głos w ciemności...

Nadczłowiek

- Chyba tylko Denisa Urubkę widzę w roli nadczłowieka. On jest tylko jeden. Jest szybki, wytrzymały i nie boi się dłuższego przebywania na dużej wysokości - Piotr Pustelnik, prezes Polskiego Związku Alpinizmu nie miał wątpliwości, który alpinista jest w stanie zdobyć niezdobyty jeszcze zimą szczyt K2.

Denis Urubko w środowisku wspinaczy uznawany jest właśnie niemal za herosa. Koronę Himalajów, czyli 14 ośmiotysięczników, zdobył w 9 lat. I to bez użycia aparatu tlenowego. 34 razy na potężne góry wspinał się sam. Jako pierwszy wszedł zimą na Makalu (8481 m. n.p.m.) i Gaszerbrum II (8035 m. n.p.m.).

Gdy kilka dni temu, w bazie pod szczytem K2 zapadały decyzje, kto pójdzie po uwięzionych na Nanga Parbat Tomasza Mackiewicza i Elizabeth Revol, nie było wątpliwości, że to Urubko i Adam Bielecki mają szansę dotrzeć do nich najszybciej. Francuzkę Revol złapali po 8 godzinach, choć prognozowano, że będą szli nawet i dzień. Stali się lodowymi sprinterami bijącymi rekord świata.

Złamane obietnice 

K2 jeńców nie bierze. Urubko też wcześniej próbował, w 2002 i 2003 roku. W końcu obiecał żonie, że już tej górze da spokój. Gdy otrzymał propozycję od polskiej ekspedycji, jego odpowiedź mogła być tylko jedna. - A ja nie słucham żony. K2 zimą to jest marzenie. Jestem sportowcem. I nie będę słuchał żony, która mi mówi: zostań w domu! - mówił pod koniec ubiegłego roku dziennikarce polskiego radia.

Nam wcześniej przyznawał: - Otrzymałem wiadomość od Krzysztofa Wielickiego: "Denis, jeżeli zorganizuję zimową wyprawę na K2, to dołączysz do nas?". Natychmiast odpisałem: "Tak, oczywiście! Krzysztof, weź mnie ze sobą!". Przykro mi, ale będę musiał złamać obietnicę daną żonie. No cóż... wiedziała, co robi, kiedy brała ze mną ślub. Wejście zimą na K2 to moje marzenie, bardzo chciałbym tego dokonać i byłbym w stanie zapłacić za to każdą cenę. Mam nadzieję, że wraz z Polakami wrócimy pod tę górę.

Nie chciał mieć już też nic wspólnego z Nanga Parbat. W czerwcu 2011 roku terroryści uderzyli na bazę Diamir pod pakistańską górą. Zabili 11 osób. Nie chciał zastanawiać się, czy któryś potencjalnych współpracowników był zamieszany w masakrę. Nie chciał uściskać ręki, na której być może była krew.

Wódka z żołnierzami

Urubko ma 45 lat, urodził się w rosyjskim mieście Niewinnomyssku na Kaukazie. Potem rodzina przeniosła się na Sachalin. O początkach fascynacji górami opowiadał: - Początek mojej przygody z alpinizmem to lata 1980-87, kiedy nasza rodzina mieszkała na Północnym Kaukazie. Miałem około 10 lat, mój ojciec często jeździł na polowania i łowienie ryb. Pamiętam piękny widok śnieżnobiałej masy kaukaskiego grzbietu na horyzoncie...

Zaczął czytać książki przygodowe. W Jużno-Sachalińsku grał w teatrze, we Władywostoku dostał się na studia teatralne. Wciągnęło go studenckie życie: imprezy, palenie, picie. I nieustanna walka o każdy grosz, aby te zabawy sobie fundować.

Zaczął chodzić po niskich górach otaczających Władywostok, ale w pewnym momencie przestały mu wystarczać. Zaliczał więc pięciotysięczniki w Kirgistanie. Samotnie chciał zaatakować Szczyt Lenina w Pamirze (7134 metrów).

Żołnierze, których poznał w miasteczku Osz w Kirgistanie, zmienili mu plany: - Wspinacze, którzy udają się w ten rejon Pamiru, dojeżdżają do schroniska w mieście Osz. Obok jest stary park z winnicą. Patrzyłem, jak w ciemności zajechały samochody, wyskoczyły z nich cienie i rzuciły się na niedojrzałe winogrona. To byli głodni żołnierze Centralnego Klubu Sportowego Armii Kazachstanu. Wrócili z wyprawy wspinaczkowej. Całą noc piłem z nimi wódkę. Opowiadali, jak wspaniale jest wspinać się w ich zespole. Rano jeden z nich powiedział: - Chodź. Przedstawię się szefowi.

Szefem był Erwand Iliński, spotkał go przed toaletą. Gdy wojskowy dowiedział się, że młody chce zaatakować Szczyt Lenina, powiedział mu: - Radzę, młody człowieku, żebyś tego nie robił. Ale jeśli chcesz przyjechać do Ałma Aty i dołączyć do naszego zespołu, to witam. Decyzję podjąłem natychmiast. Postanowiłem opuścić Akademię Teatralną (cytaty za "Rzeczpospolitą").

Szczyt Lenina odpuścił. Gdy upadł Związek Radziecki, pojechał do Kazachstanu. Chciał dostać się do armii, bo w niej mógł profesjonalnie trenować. Tyle że prawo tego zabraniało, bo był Rosjaninem. Erwand Iliński pozwolił mu ćwiczyć, ale początkowo do armii (a konkretnie prowadzonego przez wojsko klubu) nie mógł go przyjąć. W końcu to się jednak udało. - Zostałem żołnierzem, którego obowiązkiem, służbą, a potem pracą było wspinanie. Żeby być utrzymywanym, musiałeś mieć wyniki, stale ścigać się, sprawdzać w rywalizacji, zwyciężać.

To było jego zajęcie przez 18 lat. Bo potem usłyszał, że wojsku nie jest już potrzebny.

ZOBACZ WIDEO Krewna Tomasza Mackiewicza: Może być tak, że będziemy musieli pochować pustą trumnę

Jaki tam Polak. Rosjanin z krwi i kości

Gdy był w armii, miał już obywatelstwo kazachskie. Od 2015 roku posiada polski paszport. Od jednej wyprawy do drugiej, od jednego przyjazdu do naszego kraju do drugiego zacieśniał swoje relacje z naszym krajem. Z czasem Urubko zaczął w Polsce pomieszkiwać, choć teraz dom ma we Włoszech. Opowiadał, że inspirował go Jerzy Kukuczka. W 2002 roku podczas zimowej wyprawy na K2 zauważył go Krzysztof Wielicki, zaprosił do nas. I współpraca rozpoczęła się na dobre.

Piotr Pustelnik śmiał się w naszym programie "Sektor Gości" z tego jego paszportu. - Jaka tam naturalizacja. Po prostu jest praktyczny. Potrzebuje mieć polski paszport, żeby się swobodnie poruszać po świecie. To Rosjanin z krwi i kości.

Dzień po tym, gdy dostał polskie obywatelstwo, jedna z osób prowadzących oficjalne statystyki zmieniła kazachską flagę na polską przy dokumentowaniu rekordów. A konkretnie zimowych wejść na Makalu i Geszerbrum II. Dzień później musiał to jednak zmienić, bo Urubko jako pierwszy na świecie zdobył je, gdy był Kazachem.

Gdy poznał z kolei Adama Bieleckiego, jakby zobaczył samego siebie sprzed lat. Potem Polak opowiadał nam: - Pewnie chodziło mu o opętanie przez góry. O pasję, iskrę, która nas ciągnie w te góry. Pozwala nam tam cierpieć. Patrząc na mnie, może widzi siebie sprzed iluś tam lat.

O Bieleckim dziś mówi się, że to maszyna do wspinania, motor napędowy. Urubko jest zaś artystą. Wyznaczone przez niego nowe trasy mają być jak maźnięcia pędzlem wielkiego mistrza.

Muszę zginąć. Zdarza się

Z Bieleckim łączą go też dramatyczne przeżycia ze szczytów. Adam ma swoje Broad Peak, po którym część i środowiska, i zewnętrznej publiki brutalnie zepchnęła go ze szczytu oskarżając o pozostawienie dwóch kolegów na śmierć. Urubko wspomina zimowe wejście na Szczyt Lenina.  - Pamir, styl alpejski, sześcioro ludzi, dwoje zostało w niższym obozie, bo byli chorzy, ja i trzech gości poszliśmy do góry. Byłem pierwszy i ci goście powiedzieli: "Denis, jesteś dużo silniejszy, spróbuj zdobyć szczyt i może my po prostu pomożemy ci w zejściu".

Dopadł tego Lenina. A gdy schodził, zobaczył kompanów 400 metrów od szczytu. Prosili, żeby na nich poczekał. Nie zrobił tego. - Wiedziałem, że jeśli postoję choćby piętnaście minut, to zamarznę, mogę odmrozić sobie palce u rąk czy nóg. Odpowiedziałem więc: "Wybaczcie, ale nie. Jeśli zdecydujecie się iść na szczyt, ja będę sam kontynuował zejście". Jeden z tej trójki zginął. Może to był mój duży błąd. Można jednak też uznać, że to oni zachowali się egoistycznie kontynuując drogę do góry, a ja mimo to powinienem na nich poczekać. Tylko że wówczas mógłbym sam zginąć. Zrobiłem więc to samo co Adam Bielecki - wspominał dla zakopanedlaciebie.pl.

Ze śmiercią witał się w 2011 roku. Z inną legendą wspinaczki, Włochem Simone Moro i Amerykaninem Corym Richardsem wszedł zimą na Geszerbrum II (8035 m n.p.m). Gdy schodzili, zeszła lawina.

-Byłem gotowy, żeby umrzeć. Cała wyprawa - wspinaczka, towarzystwo chłopaków, pierwsze zimowe wejście na szczyt - sprawiła mi jednak tyle przyjemności, że byłem w stanie zapłacić za to każdą cenę. Także cenę życia - opowiadał naszemu dziennikarzowi Michałowi Bugno. I dodawał: -  W starciu z żywiołem nie miałem wielkich szans. Po prostu przyjąłem do wiadomości: "OK, muszę zginąć. Takie rzeczy się zdarzają". Cud sprawił jednak, że Simone znalazł się na powierzchni i zdołał nas odkopać.

Życie przyjaciela zapłatą za pewność siebie 

W 2001 roku to on ratował życie. Przerwał atak na Lhotse (góra, na której zginął człowiek, który go inspirował - Jerzy Kukuczka), gdy okazało się, że pomocy potrzebuje Polka Anna Czerwińska. Pomógł też Marcinowi Kaczkanowi, który miał obrzęk mózgu.

W 2013 roku nie mógł już nic zrobić, gdy na Mount Evereście tracił przyjaciela, Rosjanina Aleksieja Bołotowa. Wytyczali nową drogę na południowo-zachodniej ścianie góry. Na wysokości 5600 m.n.p.m. Bołotow wpadł w szczelinę.

Urobko: - Trzeba było zobaczyć ogień w oczach Aleksieja, gdy zrozumiał, że za kilka dni staniemy na szczycie. Los jednak w absurdalny sposób zniszczył naszą siłę. Życie jednego z najlepszych przyjaciół stało się zapłatą za pewność siebie. Zginął, a ja nie mogę przestać drżeć. Gdy wypadam poza rzeczywistość, to ponownie przeżywam poranek 15 maja 2013.

Śmierci bez sensu

To była - według jego filozofii - śmierć bez sensu. - Jak giniesz na wojnie, to twoja śmierć ma sens, bo bronisz ojczyzny, rodziny, a jak giniesz w górach, to taka śmierć nie ma żadnego sensu, bo wspinamy się tylko dla siebie i własnej przyjemności. - powiedział swego czasu dla serwisu wspinanie.pl

I tej przyjemności sobie nie odmówi nawet po takiej akcji jak w weekend. Tomasza Mackiewicza nie miał szans uratować. Elizabeth Revol z Bieleckim bezpiecznie sprowadzili na dół. Teraz czas na własny szczyt. Zarzeka się: - Odpoczniemy w Skardu, a potem wrócimy do naszych kolegów z ekspedycji na K2. Chcemy zdobyć ten szczyt zimą. Ratowanie Elisabeth było wielką dumą, ale naszym celem jest K2.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×