Patryk Dobek żył jak we śnie. "To naprawdę się stało?"

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Patryk Dobek
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Patryk Dobek

Patryk Dobek opowiada nam, co stało się z jego brązowym medalem, który zdobył podczas igrzysk olimpijskich, o celach na najbliższy czas i dlaczego śpiewa w chórze kościelnym.

W tym artykule dowiesz się o:

Dobek w znakomitym stylu wywalczył trzecie miejsce podczas ostatnich igrzysk olimpijskich w Tokio na dystansie 800 metrów. Nasz biegacz wspomina, która domowa czynność przypomina mu o chwilach z Japonii, mówi też o swojej pasji do muzyki, wspomina swoje poprzednie start w igrzyskach, w tym spięcie z jednym z kolegów z kadry. Dobek rozpoczyna przygotowania do kolejnej olimpiady i zdradza, jakie stawia sobie cele na igrzyskach w Paryżu w 2024 roku.
 

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Wraca pan czasem do chwil z Tokio?


Patryk Dobek: Przypominają mi się, gdy wyciskam sok z owoców.

Dlaczego?

Z wyciskarki wolnoobrotowej często korzystałem w Japonii. To był mój rytuał, praktycznie każdego dnia przygotowywałem w ten sposób różne soki. Gdy teraz robię to w domu, tamte momenty wracają.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Eltrox Włókniarz ma spory potencjał, ale jest dużo znaków zapytania

A jakie to momenty?

Takie nie do opisania. Jak na przykład po wbiegnięciu na metę. Spojrzałem na kolegów i koleżanki z reprezentacji, pamiętam oklaski i ręce w górze trenerów. Miałem przed sobą telebim z wynikami. Do końca nie potrafiłem okazać emocji, uwierzyć. "To naprawdę się dzieje?" - ta myśl odbijała się w mojej głowie jak echo. Przed twarzą wyświetlił mi się wielki napis "Dobek", a ja dalej byłem w szoku.

A sam wyścig pan pamięta?

Ostatnią prostą. To było niby sto metrów do mety, czyli mniej więcej 12,5 sekundy, ale końcowe metry ciągnęły się bardzo długo. Po początkowym, nieudanym ataku, znowu się zebrałem. Wyprzedziłem Australijczyka i wiedziałem, że znajduje się na medalowej pozycji. Na początku byłem nawet drugi, ale minął mnie Kenijczyk. Gdy to się stało, zawahałem się, czy przypadkiem znowu ktoś "nie wsadzi mi głowy" na finiszu. Spojrzałem się w lewo, w prawo. "Uff, grupa jest daleko" - pomyślałem. Oczywiście w cudzysłowie daleko, bo zaledwie dwa metry za moimi plecami.

I wbiegł pan na metę jako trzeci.

Byłem bardzo zaskoczony, bo oprócz złota na 800 metrów w hali, nie miałem na tym dystansie wielu sukcesów. A tu proszę - od razu wpadł medal olimpijski.

Pewnie trzyma go pan w szczególnym miejscu.

Może pan nie uwierzy, ale ja go znaleźć nie mogę!

Jak to?

Zabrałem go do Osowa w gminie Karsin. Pod koniec września w rodzinnych stronach zorganizowano mi oficjalne podziękowanie za brąz w Tokio.

Przyćmił pan imprezę dożynkową. Wiem, bo widziałem.

No właśnie, dużo się działo! Wszyscy mieszkańcy podchodzili, gratulowali, robiliśmy sobie zdjęcia, rozmawialiśmy. Zagrałem nawet na tubie z orkiestrą na scenie. A medal też każdy chciał dotknąć.

I co z tym medalem się stało?

Wróciłem z nim do domu, to na pewno. A później? Rozpłynął się! Muszę jeszcze raz przeszukać wszystkie pokoje, musi tam być.

Trochę wcześniej poznał pan jeszcze prezydenta Andrzeja Dudę.

Z panem prezydentem już nie pierwszy raz się spotkaliśmy, więc stresu nie było. Po igrzyskach zaprosił nas, medalistów z Tokio, do Pałacu Prezydenckiego i zostaliśmy odznaczeni. Mam w domu dwa ordery: od prezydenta i ministra Obrony Narodowej. Akurat te wyróżnienia się nie zgubiły, gwarantuje.

Po tych intensywnych miesiącach delikatnie uspokoiło się w pana życiu?

Początkowo czułem się, jak we śnie. Zastanawiałem się, czy to naprawdę się wydarzyło. Niby osiągnąłem coś dużego, ale szczerze, nie odczuwam tego aż tak wewnętrznie. Dopiero, gdy ktoś opowiadał o biegu, przypomni mi ten fakt - wtedy to do mnie dochodzi. Nie jestem typem człowieka, który "sprzedaje" swój sukces. Cały czas do czegoś dążę i teraz mam już nowe cele.

Na pewno jest obecnie o wiele spokojniej. Poza tym: gdy byłem w Japonii, powiększyła mi się rodzina. Urodziła nam się córka, więc po przyjeździe do kraju szybko oddałem się nowym zajęciom.

Tak szczerze, wierzył pan w ten medal?

W ogóle. Później dowiedziałem się, że wierzył trener Zbigniew Król, głównie na podstawie tego, jak byłem przygotowany. Na sześć dni przed pierwszym startem w Tokio zrobiliśmy test. Wypadł naprawdę bardzo dobrze.

Czyj to był pomysł, by zmienił pan dystans z 400 metrów na 800 metrów i to niedługo przed igrzyskami?

Gdy doszedłem do wniosku, że trzeba poszukać czegoś innego, że może czas spróbować dystansu, o którym myślałem kilka lat wcześniej, to dałem jasny sygnał trenerowi, powiedziałem: "Warto iść w tym kierunku". A że już pierwszy start dał mi kwalifikację na halowe mistrzostwa Europy, tylko upewniliśmy się, że nie jest to chyba zły pomysł.

Ale gdyby nie pandemia, to pewnie nie byłoby brązowego medalu?

Raczej tak, na pewno dalej biegałbym na 400 metrów przez płotki. Nikt by na kilka miesięcy przed olimpiadą nie zmieniał tej odległości. Ale ze względu na koronawirus przełożono igrzyska o rok, zamknęli nam stadiony, co spowodowało, że zacząłem spędzać więcej czasu w rodzinnych stronach - gdzie dominują tereny leśne. Wykonywałem więcej treningów wytrzymałościowych i dzięki temu miałem podstawy, by spróbować swoich sił w innym dystansie.

Trener Król mówił, że w pierwszych treningach odstawał pan nawet od dziewczyn.

Ha! To prawda, początki nie były łatwe. Rok temu pierwszy raz pojechałem na zgrupowanie do Jakuszyc. Zetknąłem się z nowymi terenami, co też inaczej na mnie oddziaływało. Doszedł również duży kilometraż do przebiegnięcia na obozie.

A przed igrzyskami trenował pan na boisku szkolnym w Karsinie, niedaleko cmentarza, przy polu uprawnym.

Chodziłem tam do gimnazjum! Dookoła są typowe tereny wiejskie, gospodarstwa. Obok orlika jest tartan i odcinek 110 metrów w linii prostej. Później zaczyna się rozbieg do skoku w dal. Ćwiczyłem tam przy okazji, gdy odwiedzałem rodzinę. Biegałem też na stadionie piłkarskim, który znajduje się naprzeciwko domu rodziców. Wystarczyło tylko przejść na drugą stronę ulicy. Dłuższe odcinki robiłem w lesie, po 8-10 kilometrów jednorazowo.

Zaprezentowały wszystkie lata typowo atletycznych zajęć. W sumie wyjdzie, że trenuje od dwunastu lat. Po skończeniu gimnazjum w Karsinie zapadła decyzja, co robić dalej. Miałem do wyboru: wybrać sport albo technikum budowlane w Kościerzynie. Zaryzykowałem, wyjechałem do Gdańska, do szkoły mistrzostwa sportowego. Opłaciło się.

A mógł pan zostać muzykiem.

Z kuzynem byliśmy chyba w podstawówce. Był dodatkowy nabór do młodzieżowej orkiestry dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Osowie. Poszliśmy tam i nauczyliśmy się grać na trąbce. Próby odbywały się raz w tygodniu.

Pana tata mówił, że był pan pierwszą trąbką w regionie.

A to trzeba pytać dyrygenta, naszego kapelmistrza. Grałem na trąbce, a później na tubie. Namówili mnie nawet na dożynkach, we wrześniu, żebym wyszedł na scenę. Nie grałem w orkiestrze kilka dobrych lat, ale po paru nutkach przypomniałem sobie, co robić i wszystko ładnie wyszło, bez pomyłki.

Z tego co wiem, nie porzucił pan jednak pasji do muzyki.

Jeżeli czas pozwoli, to śpiewam w chórze podczas nabożeństw w cerkwi prawosławnej w Szczecinie, gdzie mieszkamy z żoną i córką. Czasem sam zapytam księdza, czy nie potrzebują wsparcia, lub jestem proszony o pomoc. Przyszło mi to zupełnie naturalnie. Wcześniej grałem na trąbce, ale w cerkwi nie ma organów i innych instrumentów. Można tylko śpiewać. Zawsze robię to z dużą przyjemnością, w ogóle mnie to nie krępuje. Fajnie, że mogę pomóc w nabożeństwie.

Pana dwa poprzednie starty w igrzyskach w Londynie i Rio de Janeiro zaprocentowały w tym roku?

Do Londynu pojechałem jako najmłodszy lekkoatleta i to doświadczenie pomogło mi później. Z kolei w Rio byłem w końcówce stawki, zająłem 42. miejsce na 47. uczestników. W Brazylii zostałem jednak wysłany w ostatnim możliwym locie dla olimpijczyków. Nie pasowało mi to jeżeli chodzi o terminarz startów. Pobiegłem dopiero piątego dnia od momentu przylotu. Jak się okazało - był to najgorszy okres na aklimatyzację. Trzeciego dnia w Brazylii robiłem niemal życiówki na treningach, a dwa dni później nogi miałem jak z waty. Pojawił się dołek fizyczny. Mówiło się, że pojechałem nieprzygotowany, ale niestety - nie zaaklimatyzowałem się.

Tego błędu nie popełniłem w Tokio. Mieliśmy zgrupowanie aklimatyzacyjne przed igrzyskami i dzięki temu lepiej się czułem.

W Londynie ćwiczył pan nawet samoobronę.

Jeden kolega (Kamil Budziejewski - red.) nie wytrzymał nerwowo. Myślał, że jako młody zawodnik odbiorę mu szansę występu w sztafecie. Akurat byliśmy rezerwowymi w konkurencji 4x400 metrów. Kolega nie wytrzymał nerwowo, doszło do spięcia, które on rozpoczął.

Jak to się skończyło?

Koledzy go uspokoili, rozeszło się po kościach. Na drugi dzień za swoje zachowanie musiał się spakować i wrócić do domu. W sumie mógł spróbować jeszcze w innej konkurencji - na igrzyskach są w końcu zapasy.

Jeżeli chodzi o inne dyscypliny, to małe igrzyska można by zorganizować dla rodziny pana żony.

Żona Nastia skakała o tyczce. W 2016 roku zdobyliśmy medale na mistrzostwach Polski młodzieżowców. Poznaliśmy się na zgrupowaniu, to była miłość od pierwszego wejrzenia. Żona zawiesiła ćwiczenia, ale cały czas jest w dobrej dyspozycji. Na razie trenuje wychowanie córki.

Z teściami też ma pan o czym rozmawiać.

Teść, Wiaczesław, jest trenerem, między innymi Pawła Wojciechowskiego, Przemka Czerwińskiego. Pracował też z Piotrem Liskiem i Moniką Pyrek. To zdecydowanie najwyższa półka trenerska skoku o tyczce na świecie. Dużo rozmawiamy o sporcie, ale teściu jest wielowymiarowy. O wszystkim można z nim pogadać, ma dużo zainteresowań poza sportem. Teściowa, Natasza, to również była tyczkarka, do tego jeszcze biegała, ale nie podpowiada mi przed startami. Wszyscy po prostu trzymają kciuki. Fajne jest to, że rodzina doskonale wie, jak ciężko jest o dobry wynik na takim poziomie. Wiedzą, ile wysiłku i wyrzeczeń to kosztuje.

Niedługo czekają pana kolejne ważne zawody. Zbliżają się mistrzostwa Europy w hali, później MŚ i ME na stadionie.

Mam podobne nastawienie jak rok temu: podchodzę spokojnie do zawodów i chcę po prostu zrealizować swój cel. Na pewno nie nakładam na siebie dodatkowej presji. To prawda, że myślę o medalach, ale najpierw chce dobrze przepracować treningi.

A myśli pan już o kolejnych igrzyskach w Paryż w 2024 roku?

Gdy przychodziłem do trenera Króla, to moim celem był właśnie Paryż. Już teraz szykuję się do tych igrzysk. Za mną intensywny okres, ale zaczynam kolejny rok ciężkiej pracy. Zwiększam liczbę treningów i chcę spróbować. To jest sport i trzeba mieć cel. Żadnym zmian jednak nie planuję, dystans 800 metrów jest dla mnie optymalny. Zostaję przy nim.

Czyli co, medal jest planem minimum w Paryżu?

Nie chce dmuchać balona, ale chciałbym co najmniej zdobyć ten sam medal, co w Tokio. Fajnie, że igrzyska odbędą się w Paryżu, w tej samej strefie klimatycznej. Ułatwi mi to przygotowania. Będę mógł na przykład bezpośrednio z Zakopanego polecieć na start do Francji.

Żniwa stop! Dobek biegnie. Orkiestra już czeka na olimpijczyka z Osowa

Mateusz Skwierawski: Sousa co innego mówi publicznie, a co innego w szatni [OPINIA]

Źródło artykułu: