Lotto Ekstraklasa. Walerian Gwilia - brakujące ogniwo Legii Warszawa

Getty Images / Harry Murphy / Na zdjęciu: Walerian Gwilia.
Getty Images / Harry Murphy / Na zdjęciu: Walerian Gwilia.

Walerian Gwilia, nowy piłkarz Legii Warszawa, ma dopiero 25 lat, ale został już mocno doświadczony przez życie. Podczas abchasko-rosyjskiej inwazji na Gruzję ukrywał się w górach, a gdy wybuchła wojna w Donbasie, żył w położonym nieopodal Zaporożu.

- Siedziałem w swoim pokoju na drugim piętrze naszego domu i grałem w Counter Strike'a. Moja mama wpadła do pokoju. "Bierz wszystko, co musisz i wychodzimy!". Zanim wyszliśmy, rodzice kazali nam zamknąć się z siostrą w drewnianym wychodku w ogródku. "Siedźcie tutaj, gdyby coś miało się zawalić, będziecie bezpieczniejsi niż w domu" - tak Walerian Gwilia wspominał w rozmowie z "Weszło!" wieczór 9 sierpnia 2008 roku.

Drugiego dnia wojny w Osetii Południowej rosyjskie lotnictwo zbombardowało kontrolowany przez Gruzję Wąwóz Kodorski. Bomby spadły niespełna sto kilometrów od domu piłkarza. Następnego dnia strategicznie położoną dolinę zajęło pięć tysięcy abchaskich żołnierzy wspomaganych z powietrza przez Rosjan. Ludność Zugdidi ewakuowała się z miasta. Gwilia z rodziną znalazł schronienie w górach.

- Miejscowi przyjęli nas pod swój dach. Dbali o nas, karmili nas. Ludzie obcy, których wcześniej nie znaliśmy. Tacy są Gruzini - gdy przychodzą trudniejsze czasy, pierwsi spieszą z pomocą. Gdy zapukasz do drzwi prosząc o pomoc, nie usłyszysz odmowy - tłumaczył, dodając: - Ostatecznie nikt nie ruszył naszego miasta. Życie toczyło się dalej. Gdybyśmy zostali, nic by nam się nie stało. Ale nigdy nie wiesz, co może się wydarzyć.

ZOBACZ WIDEO Bereszyński o awansie na Euro 2020. "Mamy już na tyle dużą przewagę, że nie damy sobie tego wydrzeć"

Życie w Zugdidi toczyło się dalej, ale Gwilia nie został długo w rodzinnym mieście. Nie ze strachu przed kolejnym konfliktem na skąpanym w ogniu pograniczu. Utalentowany piłkarsko nastolatek zaczął przykuwać uwagę klubów z Zachodu. Dla Gruzina oznaczało to Ukrainę.

Jako 15-latek wyjechał na testy do Metalista Charków, który był wtedy trzecią siłą ligi. Spodobał się, ale nie zdecydował się na przeprowadzkę do Charkowa, ponieważ przenosząc się na Ukrainę, zmniejszyłby swoje szanse na powołania do juniorskiej reprezentacji Gruzji. Tak przynajmniej - skutecznie - przekonywał go ówczesny opiekun drużyny U-17.

Z deszczu pod rynnę

Dopiero kilka miesięcy później zgłosił się do Metalista po raz drugi. W Charkowie nie żywili go niego urazy i przyjęli go do swojej akademii, ale Gwilia nie rozegrał dla tego klubu ani jednego spotkania. Przez blisko trzy lata czekał na wydanie ukraińskiego paszportu, bez którego jako niepełnoletni cudzoziemiec nie mógł uczestniczyć w oficjalnych rozgrywkach juniorskich.

Czytaj również -> Igor Lewczuk znów w Legii Warszawa

Debiutu w barwach Metalista się nie doczekał, a paszport otrzymał krótko po przenosinach do Metalurga Zaporoże. Tam systematycznie piął się w hierarchii i w sierpniu 2014 roku zadebiutował w pierwszym zespole. Dwieście kilometrów na wschód trwała wojna w Donbasie. Tym razem Gwilia nie doświadczył jej tak bezpośrednio jak abchasko-rosyjskiej inwazji na Gruzję, ale półtora roku później, jak wielu grających wówczas w Premier-lidze obcokrajowców, opuścił Ukrainę.

Przeniósł się do FK Mińsk. Debiutancką rundę na Białorusi miał tak udaną, że przebił się do reprezentacji Gruzji, a już przy pierwszej okazji sięgnął po niego BATE Borysów - białoruski hegemon skupujący najlepszych piłkarzy z całej ligi. Z tym klubem Gwilia zdobył mistrzostwo kraju i w jego barwach zadebiutował w rozgrywkach UEFA. Borysów okazał się dla niego trampoliną do mocniejszej ligi - w styczniu 2018 roku pomocnik przeniósł się do FC Luzern.

Dotąd zawsze w górę, ale w Szwajcarii jego rozwój wyhamował. Do Lucerny trafił za sprawą George'a Seoane'a i za jego kadencji grał regularnie, ale po sezonie 2017/2018 Seoane przyjął ofertę mistrza kraju Young Boys Berno, a Rene Weiler, który go zastąpił, nie był przekonany do Gruzina. Weiler wolał bronić, niż kreować i dla posiadającego przede wszystkim walory ofensywne Gwilii nie było miejsca w jego zespole.

Pomysł Płatka

Nieszczęście Gruzina okazało się szczęściem Górnika Zabrze. Pomysłodawcą sprowadzenia go na Roosevelta 81 był Artur Płatek, który w przerwie zimowej został doradcą zarządu zabrzańskiego klubu ds. sportowych. Jako skaut Borussii Dortmund Płatek miał doskonałe rozeznanie co do piłkarzy w tej części Europy i ściągnięcie Gwilii było dla niego priorytetem. Nie tylko w celu utrzymania Górnika w ekstraklasie, ale też przez wzgląd na rozwój Szymona Żurkowskiego.

- Mieliśmy pomysł, by dołożyć do Szymona zawodnika, który dobrze operuje piłką. Taki jest Gwilia. Dzięki niemu Szymon może być non stop pod grą, wbiegać w wolne strefy. To go bardzo rozwinie jako piłkarza. Musi nauczyć się gry na jeden-dwa kontakty - tłumaczył Płatek w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".

- Dzwonił do mnie bardzo, bardzo często, dużo ze mną rozmawiał. "Potrzebujemy cię". Gdy ktoś dzwoni i cały czas ci to powtarza, czujesz, że to nie są puste słowa. Niezwykle mu zależało, by doprowadzić moje wypożyczenie do szczęśliwego końca - mówił Gwilia w weszlo.com.

Czytaj również -> Mendy - wielka kariera mimo przeciwności

Ze wspomnianym Szymonem Żurkowskim i Mateuszem Matrasem Gruzin stworzył dobrze funkcjonującą drugą linię, dzięki której Górnik bez problemu utrzymał się w ekstraklasie. Wiosenne liczby Gwilii może nie są imponujące (1 gol i 5 asyst), ale w wielu meczach pokazał, że drzemie w nim spory potencjał. Na tyle duży, że sięgnęła po niego Legia Warszawa.

Brakujące ogniwo

Tym samym powtórzył się scenariusz z Białorusi - jedną rundą w przeciętnym zespole Gwilia zapracował na szansę w największym klubie w kraju. Teoretycznie Legia ściąga piłkarza z 11. drużyny Lotto Ekstraklasy, ale w praktyce to reprezentant kraju (w czerwcowych meczach el. Euro 2020 z Gibraltarem i Danią strzelił gola, a przy dwóch asystował) i do tego typ zawodnika, jakiego w zespole wicemistrza Polski nie było.

Legia cierpiała na brak kreatywnych pomocników, a po odejściu Sebastiana Szymańskiego do Dynama Moskwa w zespole Aleksandara Vukovicia nie było w drugiej linii piłkarza, którego stać byłoby na nieszablonowe zagranie. Gwilia doskonale wypełnia tę lukę.

Według ekstrastats.pl Gruzin wykonał wiosną 44 kluczowe podania - spośród wszystkich legionistów więcej w minionym sezonie miał wspomniany Szymański (67). Warto jednak pamiętać, że młodzieżowy reprezentant Polski pracował na ten dorobek cały sezon, a Gwilia tylko wiosną - w drugiej rundzie rozgrywek pod tym względem Gruzin nie miał sobie równych w lidze.

Deja vu

Patrząc na Gwilię, kibice Legii mogą przeżyć deja vu i przypomnieć sobie połowę lat 90. ubiegłego wieku, kiedy Marcin Mięciel, ich ówczesny idol, biegał po boiskach ekstraklasy z ułatwiającym oddychanie plastrem na nosie. Gwilia stosuje tę samą metodę.

- Kiedy pierwszy raz przyszedłem na trening [Górnika] z plastrem, chłopaki nie mogli się powstrzymać od śmiechu. Nie mogłem normalnie oddychać przez nos i naprawdę mi pomógł - mówi.

Swoją fizjonomię pięściarza wagi półciężkiej tłumaczy tak: - Zdarzyło się, że niektórzy brali mnie za boksera. W przeszłości kilka razy na boisku dostałem porządnie w nos. Gdy miałem 13 lat, graliśmy w piłkę i jeden z rywali uderzył mnie łokciem w twarz. Doktor chciał nastawić mi nos, ale to było bardzo bolesne, przekonałem go, żeby tego nie robił.

Ruszenie na emigrację w wieku 16 lat wykształciło w Gwilii zdolność do szybkiej adaptacji w nowym otoczeniu. Wejście do szatni Legii ułatwi mu też znajomość języków. Poza gruzińskim i megrelskim zna też angielski, rosyjski, ukraiński oraz niemiecki i robi postępy w polskim. - Ile języków znasz, takim jesteś człowiekiem - mawia.

Źródło artykułu: