ME 2020. Turniej zagadka. Polki w nowej odsłonie

Materiały prasowe / MKS Zagłębie Lubin / Paweł Andrachiewicz / Na zdjęciu: Kinga Grzyb
Materiały prasowe / MKS Zagłębie Lubin / Paweł Andrachiewicz / Na zdjęciu: Kinga Grzyb

Pierwszy taki turniej w dziejach piłki ręcznej. Koronawirus w tle i ratunkowa misja Duńczyków to tylko kawałek nowej rzeczywistości. Polki spróbują odnaleźć się w tych warunkach, chociaż zadanie mają bardzo trudne. Wieczorem inauguracja z Norwegią.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeśli za sukces uznaje się samą organizację turnieju, to chyba najlepsze możliwe podsumowanie nastrojów. Handballowa Europa powinna dziękować Duńczykom, że w czasach pandemii wzięli na siebie całą odpowiedzialność. Norweski rząd pozostawał nieugięty, w razie potwierdzonych przypadków koronawirusa chciał egzekwować drakońskie zasady, które w zasadzie przekreślały szansę na normalną rywalizację. Dla przypomnienia - jedno zakażenie, także w sztabie, wiązało się z izolacją całego zespołu i... ostatnich rywalek.

Niby Norwegowie próbowali negocjować, ale od dobrych kilkunastu dni było raczej wiadomo, że władza nie pójdzie na ustępstwa. Duńczycy powoli szykowali się do przejęcia imprezy, z tym, że los też rzucał im kłody pod nogi. Z powodu masowych zakażeń koronawirusem na fermie norek (i przenoszenia go na ludzi) miasto Fredrikshavn wypadło z listy organizatorów. W końcu Duńczycy, choć wszystko odbywało się na wariackich papierach, zdecydowali, że przyjmą wszystkie 16 zespołów w dwóch halach.

Jakby tego było mało, to zaatakował też wirus. Norweżki straciły jedną z dwóch podstawowych bramkarek Silje Solberg, Rumunki trzy dość istotne zawodniczki, a Niemki trenera Henka Groenera, który musi przebywać w izolacji. Na tle grupowych rywalek Polki (odpukać!) na razie nie zostały mocno dotknięte. Joanna Drabik, Karolina Kochaniak i Adrianna Górna niedługo przed wylotem do Danii dołączyły do zespołu po okresie izolacji, w ME zagrają po ledwie 3-4 dniach normalnego treningu.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bójka podczas meczu piłki ręcznej. Kobiet!

Małe wirusowe zawirowania to jednak nic przy absencjach liderek. Trener Arne Senstad na dwa miesiące przed turniejem został postawiony przed ścianą. Kontuzje kapitan Karoliny Kudłacz-Gloc i Moniki Kobylińskiej zmusiły Norwega do szukania nowych koncepcji. Rozgrywające były centralnym punktem planu, a gdy dodamy do tego będącą od kilku miesięcy na przerwie macierzyńskiej Kingę Achruk, to okaże się, że w Danii wystąpi zupełnie nowy zespół. Niby tylko nieco zmieniony kadrowo w porównaniu do poprzednich miesięcy, ale budowany jakby od podstaw.

W hierarchii awansowały Aleksandra Zych i Aleksandra Rosiak, młodsze koleżanki powinna wesprzeć Marta Gęga. W bardzo dobrej formie była ostatnio liderka rewelacyjnej Piotrcovii Romana Roszak i wydaje się, że może stać się kluczowym elementem układanki. Nawet niekoniecznie w roli zawodniczki pierwszej siódemki. Podczas imprezy tej rangi zadebiutują Patrycja Świerżewska, Paulina Uścinowicz i Dagmara Nocuń, na poważnie może zaistnieć Natalia Nosek, która jako nastolatka pojechała na ME 2016 po naukę.

Tych doświadczonych jednak nie brakuje, na czele z Kingą Grzyb. Rekordzistka pod względem kadrowych występów, w reprezentacji od prawie 20 lat, jeszcze raz chce pomóc koleżankom, po nominacji Arne Senstada wznowiła przygodę w biało-czerwonych barwach (zawiesiła występy po nieudanych ME 2018). Adrianna Płaczek wyrobiła sobie mocną pozycję we Francji, razem z Weroniką Gawlik powinny zapewnić wysoki poziom w bramce. Joanna Drabik w węgierskim Siofok zapoznała się z poważną europejską piłką ręczną, atmosferę wielkiego turnieju znają skrzydłowe i druga z obrotowych Joanna Szarawaga.

Można doszukiwać się atutów po polskiej stronie, ale trzeba uczciwie przyznać, że zespół Senstada to raczej kopciuszek w europejskiej stawce. Wielokrotne mistrzynie olimpijskie i Europy Norweżki znów przyjechały z niemal wszystkimi gwiazdami, Rumunki z niesamowitą Cristiną Neagu od lat kręcą się wokół podium, do strefy medalowej aspirują Niemki. Każde z grupowych rywalek mogą skończyć turniej w najlepszej czwórce i nie będzie to zaskoczenie.

Nikt nie chciałby, żeby medale rozdał wirus, ale żyjemy w takiej, a nie innej rzeczywistości i trzeba liczyć się z zawirowaniami. Zakażenia w mniejszym bądź większym stopniu dotknęły wszystkie uczestniczki, także pośrednio, bo kontuzje wielu gwiazd mogły wynikać z przetrzebionego kalendarza i dużego nagromadzenia spotkań po przymusowych przerwach. U Rosjanek zabraknie czołowej zawodniczki globu Anny Wiachirewej, Serbki zagrają bez Dragany Cvijic. Francuzki będą musiały sobie radzić bez Allison Pineau, z kolei Hiszpanki bez Alexandriny Cabral Barbosy.

To jedna strona medalu. Poza tym większość uczestniczek praktycznie nie grała sparingów od zeszłego roku. Polki tylko dwa razy przetarły się w październiku ze Szwedkami i trener Arne Senstad dostał przynajmniej trochę materiału poglądowego. Ostatnie testy w Koszalinie z Rosjankami i Serbkami nie doszły do skutku (oczywiście wirus), nie do końca wiadomo, na co stać Biało-Czerwone. Ten problem ma jednak cała Europa, stąd w powietrzu czuć niespodzianki.

Polki zaczną ME 2020 kobiet meczem z Norweżkami (3.12, godz. 20.30), dwa dni później zmierzą się z Rumunkami, 7.12 z Niemkami. Do drugiej rundy awansują trzy zespoły.

ZOBACZ:
Siódemka tygodnia w Superlidze
Gorzki powrót liderki Norweżek

Źródło artykułu: