Nie milkną echa walki Krzysztofa Głowackiego z Mairisem Briedisem. Polski bokser przegrał pojedynek w Rydze przez techniczny nokaut. Finał turnieju World Boxing Super Series w wadze junior ciężkiej wywołał jednak wielkie emocje i to nie z powodu poziomu sportowego.
Najpierw Głowacki uderzył rywala w tył głowy, na co ten odpowiedział ciosem łokciem w szczękę Polaka. Głowacki złapał się za twarz i upadł na matę. Sędzia, Robert Byrd, poganiał naszego boksera, żeby wstał i walczył. Drugi nokdaun miał miejsce po gongu kończącym rundę, a w trzeciej odsłonie Briedis dobił zamroczonego Polaka.
Po spotkaniu irytował się promotor Głowackiego, Andrzej Wasilewski (czytaj TUTAJ >>), oburzali się także inni znawcy boksu (więcej dowiesz się TUTAJ >>). Maciej Sulęcki mówił nawet o możliwej "ustawce” podczas turnieju w Rydze.
ZOBACZ WIDEO: Niezręczne pytanie o przyszłość Roberta Kubicy. Obok siedział sponsor
Głowacki po walce próbował robić dobrą minę do złej gry (zobacz TUTAJ >>). Miał pretensje do rywala o cios łokciem, o czym mówił w wywiadzie dla "Super Expressu".
- Jeśli Biedris chce się bić łokciami, zapraszam do MMA. Wyjdę z nim w formule MMA i wtedy będziemy się bić łokciami, kolanami, wszystkim. W boksie się jednak tak nie walczy. Byłem przekonany, że w tamtym momencie nic nie może mi zrobić, bo stał do mnie tyłem i wiedziałem, że nie ma jak zadać ciosu. A jednak on użył łokcia, który wyszedł idealnie na szczękę - powiedział Głowakic dla "SE".
Bokser przyznał także, że od ciosu zaczęło mu "dzwonić" w uszach i - oszołomiony - nie był w stanie unikać uderzeń rywala. To w głównej mierze zadecydowało o porażce.