Po klęsce Biało-Czerwonych na Euro 2020 pod wodzą Paulo Sousy nie brakowało głosów, że Portugalczyk niepotrzebnie wywrócił wszystko do góry nogami. Trójka obrońców?! Nigdy w życiu! Utrzymywanie się przy piłce? Przecież my wolimy się okopać i grać z kontry. Wszak mamy to podobno w swoim DNA. Bronimy się przed zmianami rękami i nogami, nie zważając na to, co dzieje się na futbolowym szczycie.
Zmiana kursu
Euro 2020 jak mało który turniej w historii futbolu pokazuje, że czasem radykalna zmiana umożliwia rozwój. To nie przypadek, że tylko jeden z czterech półfinalistów nadal mocno opiera się na swojej piłkarskiej tradycji i - maksymalnie upraszczając sprawę - gra "swoje".
Chodzi oczywiście o Hiszpanię, bo chociaż Luis Enrique przebudował zespół, odnaleźlibyśmy wiele cech wspólnych drużyny, która w latach 2008-2012 wygrywała wszystko, co się dało, i obecnego zespołu. Aż trudno sobie wyobrazić, by na Półwyspie Iberyjskim postanowiono nagle zrezygnować z szybkiej, technicznej piłki i utrzymywania się przy niej kosztem innej strategii.
ZOBACZ WIDEO: Dwa oblicza reprezentacji Polski na EURO. Terlecki apeluje: Nasza młodzież nie będzie w stanie wejść na taki poziom
Ale trudno też było sobie wyobrazić, że pozostali trzej półfinaliści Euro zaczną grać zupełnie inaczej niż do tego przyzwyczaili. A jednak.
Italia, która we wtorkowy wieczór pogrążyła Hiszpanów, zyskała przecież pod wodzą Roberto Manciniego zupełnie nową tożsamość. Obecnego stylu Azzurrich nijak nie można nazwać defensywnym, a wielką siłą drużyny jest to, że potrafi odnaleźć się w przeróżnych okolicznościach. Umie się cofnąć i czekać na kontrę, ale równie dobrze może wykończyć przeciwnika atakiem pozycyjnym i agresywnym pressingiem.
Jeszcze dalej ze zmianami poszli środowi rywale, a więc Anglicy i Duńczycy. Oni niemal całkiem zerwali ze swoją piłkarską tradycją.
Cisza i konsternacja
Wydawać się może, że wielka przemiana reprezentacji Anglii zaczęła się w 2016 roku, gdy stery objął w kadrze Gareth Southgate. To jednak dłuższa historia. Kilkanaście lat temu tamtejsze piłkarskie władze wytyczyły zupełnie nowy kierunek rozwoju. Postanowiono odejść od futbolu opartego na fizyczności, a zamiast tego skupić się na posiadaniu piłki i kreatywności. Wyspiarze zaczęli szkolić piłkarzy zupełnie inaczej.
- To było 15 lat temu. Londyńskie Stowarzyszenie Trenerów organizowało różne spotkania. Kiedyś przyjechał do nas Dick Bate z angielskiej federacji. W pewnym momencie powiedział: "W poprzednim roku wypuściliśmy tysiąc trenerów z UEFA A". Rozległy się brawa. On dalej: "I 3 tysiące trenerów w UEFA B". Aplauz, szaleństwo na sali. Dick ściszył głos. I nagle odparł: "Ja tych trenerów nie chcę, nie są nam do niczego potrzebni". To było niesamowite, ludzie nie wiedzieli o co chodzi, zapanowała konsternacja. Dick zaczął nam tłumaczyć, że on nie chce trenerów, on chce nauczycieli. Mentalność zaczęła się zmieniać – mówił nam niedawno trener Jacek Pobiedziński z akademii Watford FC.
O nowych wytycznych debatowano między innymi pod koniec 2015 roku na wielkiej konferencji trenerskiej organizowanej przez tamtejszy związek piłki nożnej (FA). Nieodłącznymi elementami nowej tożsamości Anglików miały się stać utrzymywanie przy piłce, poszukiwanie kreatywnych rozwiązań i inteligentna obrona.
- Chcemy, by piłkarze, zamiast wybierać najłatwiejszą opcję i pozbywać się piłki, starali się przy niej utrzymać. Tak, by była z tego korzyść dla drużyny. Wolimy grać piłką niż łatwo ją oddawać - mówił Pete Sturgass, kierownik techniczny szkolenia najmłodszych piłkarzy w Football Association.
Odpowiadający wówczas za grupę wiekową 12-16 lat Dan Micciche (dziś pracownik Arsenalu) opowiadał zaś o defensywie.
- Jeśli chcemy odważnie atakować, musimy nauczyć się bronić jeden na jeden, a nawet w sytuacjach, gdy przeciwnik będzie miał przewagę. Piłkarze powinni poradzić sobie w takich okolicznościach - mówił. Chodziło więc o to, by zamiast przerywać akcje rywala np. wybijając piłkę za boisko, poprzez odbiór dać swojemu zespołowi szansę na atak.
Po kilku latach Anglicy mogą powiedzieć: zadanie wykonane. Zmiany wprowadzone w szkoleniu przyniosły im generację znakomitych piłkarzy, którzy zaraz będą decydować o sile reprezentacji (jak choćby Jadon Sancho czy Mason Mount). A solidna defensywa jest największym atutem drużyny Southgate'a na Euro 2020 (wystarczy przypomnieć, że Synowie Albionu nie stracili jeszcze gola). Ze wszystkimi elementami, na które położono nacisk, wytyczając nowe kierunki rozwoju, kadra radzi sobie znakomicie. Nie ma w tym przypadku.
Duński dynamit, wersja 2.0
Tak jak nie ma przypadku w sukcesie Duńczyków.
Oni także - znów upraszczając - kilkanaście lat temu odeszli od fizycznego futbolu i zapragnęli mieć piłkę przy nodze. O rewolucji w tamtejszym podejściu pisał ostatnio na naszych łamach Marek Wawrzynowski, który rozmawiał m.in. z cenionym duńskim trenerem młodzieży, Keldem Bordinggaardem.
- Chcieliśmy, żeby duński piłkarz posiadał piłkę, kontrolował grę, grał do przodu, był techniczny. Trenerzy z federacji uważali, że to nie leży w naszej naturze. Mocniej naciskali na model "norweski", opierający się na piłce fizycznej, bardziej bezpośredniej, My się z tym nie zgadzaliśmy. Allan Simonsen czy Michael Laudrup i całe pokolenie z lat 80. to nie byli zawodnicy fizyczni. Grali ofensywnie, z polotem. Nie ma mowy o "fizycznym" duńskim DNA – opowiadał dla WP SportoweFakty specjalista od szkolenia.
Brzmi, jakby wręcz cytował angielskich trenerów z opisanej wyżej konferencji.
O sukcesie Duńczyków zadecydował szereg reform w piłce młodzieżowej (np. system licencjonowania akademii, odejście od kultu wyniku), ale wszystko zaczęło się od gotowości na zmiany. Od chęci zerwania z mitycznym piłkarskim DNA, którego rzekomo nie powinno się zmieniać.
Lata temu Anglicy i Duńczycy zdecydowali się na radykalne, a niektórzy powiedzieliby - szalone kroki. W dniu, w którym powalczą ze sobą o awans do finału Euro 2020, na pewno tego nie żałują.
W jaskini lwa
Środowi rywale mają więc ze sobą wiele wspólnego. Podstawowa różnica jest natomiast następująca: gospodarze "muszą", a podopieczni Kasper Hjulmanda "mogą" awansować. Ci drudzy dawno wykonali już plan minimum. Wystarczy przypomnieć, że po dwóch meczach fazy grupowej pozostawali bez punktów i byli jedną nogą poza turniejem. Niezależnie od wyniku półfinału, wrócą do kraju jako bohaterowie.
Tymczasem Anglików zadowoli tylko końcowy triumf. - Mamy wielką szansę. Możemy przejść do historii, bo przecież nigdy nie zdobyliśmy mistrzostwa Europy. Ale to nie tak, że na piłkarzach ciąży zbyt duża presja, czeka nas po prostu kolejne wyzwanie - mówił selekcjoner Gareth Southgate.
Przed półfinałem niemal wszystko przemawia za Anglikami. Wracają na Wembley, gdzie będą mogli liczyć na doping 60 tys. kibiców. Pragmatyczni do bólu Wyspiarze w turnieju nie stracili jeszcze gola. A ich rywale w pięciu meczach oddali jedynie dziewięć (!) celnych strzałów, więc Jordan Pickford za bardzo się do tej pory nie napracował. Tymczasem pod drugą bramką Harry Kane wrzucił wyższy bieg i może jeszcze marzyć o tytule króla strzelców.
Duńczycy zagrają więc w jaskini lwa i są skazywani na pożarcie. Być może czeka ich w środowy wieczór "mission impossible". Czy jest jednak lepszy kandydat na sforsowanie angielskiej twierdzy od drużyny, która w ostatnich trzech meczach zdobyła dziesięć goli?
Poza tym na Euro niemożliwe nie istnieje. Już się o tym przekonaliśmy.
Czytaj także:
Kamil Wilczek: dało się wyczuć strach panujący w mieście
Włoskie media: magiczne noce nadal trwają