Życie kierowców było zagrożone. Szef F1 nie gryzie się w język

Materiały prasowe / Alfa Romeo F1 ORLEN / Na zdjęciu: Stefano Domenicali (po lewej) i Frederic Vasseur
Materiały prasowe / Alfa Romeo F1 ORLEN / Na zdjęciu: Stefano Domenicali (po lewej) i Frederic Vasseur

Stefano Domenicali nie pozostawił suchej nitki na działaniach aktywistów, którzy wbiegli na tor podczas GP Wielkiej Brytanii. - To było nieodpowiedzialne i niebezpieczne zachowanie - ocenił szef F1, który formę protestu określił mianem "śmiesznej".

Aktywiści z grupy "Just Stop Oil" przyznali się do zakłócenia przebiegu GP Wielkiej Brytanii. Osoby związane z tą organizacją wbiegły na tor w okolicach prostej Wellington w trakcie pierwszego okrążenia. Cudem nie doszło do tragedii, bo chwilę wcześniej wyścig Formuły 1 został przerwany po fatalnym wypadku Guanyu Zhou.

Demonstranci wbiegli na tor, choć policja w Northamptonshire już w piątek informowała, że posiada mocne dowody na to, iż przy okazji wyścigu F1 planowany jest protest aktywistów. Części Brytyjczyków nie podoba się to, że służbom nie udało się na czas wyłapać wskazanych osób. Dopiero po fakcie aresztowano siedmiu protestujących.

Suchej nitki na działaniach aktywistów sprzeciwiających się wydobywaniu ropy nie zostawił Stefano Domenicali. - Każdy ma prawo wypowiadać się w sprawach ważnych, ale nikt nie ma prawa narażać życia innych na niebezpieczeństwo. Działania tej niewielkiej grupy były całkowicie nieodpowiedzialne i niebezpieczne - powiedział szef F1 w Sky Sports.

ZOBACZ WIDEO: Tyle zarabiają ratownicy wodni. Dziennikarz WP ujawnia kwotę

- Dziękujemy policji za wspaniałą pracę, ale nie powinniśmy przejść obojętnie obok ryzyka, jakie stworzyli protestujący. Życie kierowców, funkcyjnych, kibiców i samych demonstrujących było zagrożone w tej sytuacji - dodał.

Domenicali w trakcie telewizyjnego wywiadu przyznał, że forma protestu wybrana przez grupę "Just Stop Oil" jest "śmieszna", choć podkreślił, że każdy ma prawo protestować i głosić swoje idee, ale powinien robić to z głową i bez narażania innych.

Część kierowców po wyścigu nawet nie była świadoma, że tak niebezpieczny incydent miał miejsce. - Mijałem tę grupę, ale myślałem, że to funkcyjni, bo wszyscy mieli założone pomarańczowe koszulki. Potem sprawdziłem to jeszcze raz i okazało się, że mieli jakieś hasła na t-shirtach. Nie wiem jednak, co było na nich napisane, bo jechaliśmy za szybko - powiedział Charles Leclerc z Ferrari.

- Takich akcji jest zbyt wiele. Niedawno na French Open, zresztą we Francji często takie protesty mają miejsce. Nawet na autostradach. Rozumiem pewne pomysły i formy protestu, ale to ryzykowanie życia. Różnie może się to skończyć - stwierdził z kolei Esteban Ocon z Alpine.

Czytaj także:
Szef Alfy Romeo zabrał głos. Wątpliwości ws. Kubicy rozwiane
Ferrari tłumaczy się z fatalnej strategii. Tak zespół pozbawił wygranej Leclerca

Komentarze (0)