W sobotnim sprincie kwalifikacyjnym przekonujące zwycięstwo odniósł Max Verstappen, ale nie ulega wątpliwości, że Holendrowi pomogli kierowcy Ferrari. Już na początku rywalizacji Carlos Sainz zaczął atakować Charlesa Leclerca, przez co Monakijczyk musiał bardziej myśleć o zabezpieczaniu tyłów niż atakowaniu lidera.
Gdy Leclerc uporał się na dobre z Sainzem, było już za późno na dogonienie Verstappena. Dlatego 24-latek podkreślił, że w niedzielnym GP Austrii podobna sytuacja nie może mieć miejsca. - Czeka nas długi wyścig, zarządzanie oponami będzie znacznie ważniejsze. Dlatego nie możemy sobie pozwolić na coś takiego - powiedział Monakijczyk w rozmowie ze Sky Sports.
- Czy strata czasu zadecydowała o tym, że przegraliśmy? Nie sądzę, bo Max był w stanie odpowiednio zarządzać oponami, gdy zbudował sobie przewagę. Jednak nigdy się nie dowiemy, co by się wydarzyło. Jest jak jest - dodał Leclerc.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawili reprezentanci Polski
Wewnętrzną walkę z zespołowym kolegą bagatelizował za to Sainz. - Myślę, że niewiele było do stracenia czy zyskania. To tylko kwestia punktu więcej albo mniej, bo w sprincie obowiązuje inna punktacja. Max kontrolował sytuację od początku do mety - stwierdził kierowca z Madrytu.
Czy w tej sytuacji zachowanie obu kierowców powinien utemperować szef zespołu? - Nie wiem, jakie są zasady odnośnie wewnętrznej walki. To nie do nas należy decyzja. To kwestia dla Mattii Binotto - podsumował Leclerc.
Już we wcześniejszym GP Wielkiej Brytanii doszło do batalii Sainza z Leclercem. Hiszpan długo nie chciał przepuścić wyraźnie szybszego Monakijczyka, blokując go za swoimi plecami. Natomiast w samej końcówce skorzystał na błędnej strategii Ferrari, za sprawą której odniósł zwycięstwo, podczas gdy Leclerc spadł z pierwszej lokaty na czwartą.
Czytaj także:
Koszmarny wypadek Guanyu Zhou. Alfa Romeo się tłumaczy
Red Bull wybrał lidera. Nie będzie bratobójczej walki w zespole