GP Monako, moim zdaniem, było punktem zwrotnym sezonu 2023. Oczywiście w kontekście walki o tytuł w Formule 1. Paradoksalnie mam wrażenie, że Red Bull Racing odczuł ulgę po błędzie i bardzo kiepskim weekendzie Sergio Pereza. Widać to było w wywiadach po wyścigu w księstwie. Helmut Marko od razu powoływał się na ów brzemienny w skutkach błąd, podkreślając nieodpowiedzialność i lekkomyślność Meksykanina.
Ta publiczna krytyka była bardzo wyraźna po GP Monako i nawet w trakcie GP Hiszpanii i tradycyjnie uznaję ją za nie do końca na miejscu w ramach rozgrywek wewnątrz jednego zespołu. Tego zazwyczaj się nie robi.
Red Bull po stronie Verstappena
Nie krytykuje się własnego kierowcy tak otwarcie, publicznie chyba, że… No właśnie. Chyba, że ta krytyka oznacza zakomunikowanie punktu zwrotnego, usprawiedliwienie się co do koncentracji swoich wysiłków na Maxie Verstappenie. Tak to odbieram. Tym bardziej, że do tej pory Sergio Perez miał prawo domagać się równorzędnego statusu, biorąc pod uwagę jego formę, a dla Red Bulla była to sytuacja mocno niekomfortowa. Stąd piszę o uldze.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niesamowite wideo w mediach Barcelony. Zobacz, co zrobił... siekierą
Teraz już nie trzeba udawać i w Hiszpanii udawania nie było, ale trzeba jednocześnie pamiętać o jednym. Ta koncentracja na Verstappenie nie może być całkowita. Red Bullowi równolegle bardzo zależy na utrzymaniu drugiego miejsca w klasyfikacji kierowców, a po Monako… Fernando Alonso zbliża się dużymi krokami.
Trzeba też pamiętać, że Hiszpania oznacza przecież ogromne wsparcie dla Alonso. Ostatnio wygrał tutaj 10 lat temu w barwach Ferrari, a teraz w wieku niemal 42 lat, po burzliwym dla siebie okresie sportowym, ponownie jest w sytuacji, w której szanse na podium są bardzo mocno ugruntowane. Potencjalnie można mówić nawet o zwycięstwie. To dla lokalnych kibiców znaczy bardzo wiele i w efekcie robiące wrażenie liczby sprzedanych biletów nie powinny w ogóle dziwić (około 300 tys.).
Zmiany na torze w Barcelonie
Tor w Barcelonie to też już swoista legenda, znany nie tylko z wielu Grand Prix, ale również z corocznych testów. Tyle, że ów tor na aktualny sezon został zmieniony. Dla mnie osobiście to ważna zmiana, ponieważ właśnie w takiej wersji miałem z tym obiektem do czynienia i jestem całkowicie przekonany, że w takiej powinien gościć Grand Prix. To swoją drogą wymowne, że tak wyraźna w okresie 2000-2015 tendencja spowalniania torów, aktualnie jest powoli odwracana.
Te dwa ostatnie zakręty w Barcelonie, "zepsute" w ostatniej dekadzie przez wolny zakręt i szykanę, dodają torowi dużo charakteru. Szczególnie w połączeniu z fenomenalną aerodynamiką aktualnych samochodów. Moim zdaniem, właśnie ta końcówka okrążenia tworzy jeden z ciekawszych segmentów w całym kalendarzu.
Barcelona to też kolejny symbol nowej ery. To właśnie tutaj, w 2016 roku, Max Verstappen wygrał swoje pierwsze Grand Prix, w czym lekko pomogła pamiętna kolizja obu kierowców Mercedesa. Holender przeszedł wtedy do historii, będąc najmłodszym zwycięzcą w F1.
Verstappen i reszta stawki
Kwalifikacje do GP Hiszpanii były trochę dziwne. Z jednej strony, już od piątku czasy okrążeń były bardzo porównywalne, a różnice między kierowcami minimalne. Z drugiej, we wszystkich odsłonach kwalifikacji mieliśmy niespotykanie duże różnice pomiędzy kierowcami niektórych zespołów.
Charles Leclerc odpadł już w Q1 w sytuacji, kiedy Carlos Sainz ostatecznie zajął w sobotę drugie miejsce. Bardzo duża różnica była również widoczna u Lewisa Hamiltona i George'a Russella. Z kolei Sergio Perez odpadł w Q2, podczas gdy tempo Maxa Verstappena było poza konkurencją. To akurat dla mnie potwierdza zmianę priorytetów w Red Bullu, o której pisałem na początku.
Start wyścigu pokazał przewagę Verstappena nad resztą stawki. Nawet nie sam moment startowy, ale obrana przez Red Bulla strategia, czyli opony pośrednie zamiast miękkich. W Red Bullu wiedzieli zatem, że pod względem tempa wyścigowego są poza konkurencją.
Drugie, podstawowe zaskoczenie w trakcie wyścigu to wyraźne zmiany w stopniu zużycia opon przez poszczególne teamy, a tym samym inna konkurencyjność na pełnym dystansie. Po Monako chwaliłem Aston Martina za duże postępy na długim dystansie. Niestety tej formy nie utrzymali, choć oczywiście charakter Barcelony jest skrajnie inny niż Monako. Od początku jasne było, że Lance Stroll i Fernando Alonso będą stopniowo tracić, a głównym beneficjentem będą kierowcy Mercedesa.
Szkoda trochę zarówno Alonso, jak i Strolla. Kanadyjczyk rewelacyjnie wystartował i miał bardzo duże szanse na podium. Zabrakło właśnie tempa długodystansowego, a to ściśle związane jest ze zużyciem opon. Pod tym względem liczba okrążeń Mercedesów na miękkim ogumieniu robiła naprawdę wrażenie. Tym byli w stanie pokonać nie tylko oba Aston Martiny, ale przede wszystkim Sainza i szybko nadrabiającego straty Pereza.
Russell sugerował nawet zespołowi w trakcie wyścigu, żeby zaryzykować pojedynczy pit-stop, podając jako dowód bardzo dobre czasy okrążeń. Podobnie zadowolony z miękkich opon był Hamilton. Myślę, że to niedzielne tempo Mercedesa było dla wielu sporym zaskoczeniem i dowodem na to jak dynamicznie potrafi się układ sił zmieniać w F1.
No, może poza Verstappenem, który narzekał na twardy komplet opon i pewnie lepszy całkowity czas wyścigu uzyskałby na strategii typu pośrednie-pośrednie-miękkie, ale jego przewaga jest aktualnie tak duża, że wspólnie z Red Bullem mają komfort pozwalający na trochę eksperymentów. Jak na razie wszystkie zwycięstwa sezonu należą do Red Bulla.
Czytaj także:
- Kubica rozpoczął przygotowania do 24h Le Mans. Są powody do niepokoju
- Mercedes ukarany po GP Hiszpanii. Zespół musi sięgnąć do kieszeni