Nerwowa reakcja Verstappena. Sygnał ostrzegawczy dla Red Bulla [OPINIA]

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen

Po raz pierwszy w tym roku Red Bull nie dostarczył Maxowi Verstappenowi konkurencyjnego bolidu. Skończyło się to nerwową reakcją Holendra. Co wydarzy się, jeśli ekipa na pewnym etapie nie będzie dysponować szybką maszyną? - pisze Jarosław Wierczuk.

Rasizm w Formule 1? Przy takiej polityce tolerancji panującej w tym środowisku? Czemu nie? Tym razem bohaterem negatywnym okazał się Helmut Marko, jedna z czołowych postaci w Red Bull Racing. To wątek oczywiście nie do końca sportowy, ale poruszam go wyłącznie dlatego, iż w odniesieniu do Sergio Pereza, który był adresatem wypowiedzi, jest to sytuacja symptomatyczna. Niby drobiazg, ale dużo mówiący.

Rasizm w F1?

Marko popełnił tę wypowiedź udzielając wywiadu austriackiej telewizji Servus TV, blisko współpracującej z zespołem i należącej do Red Bulla, a więc było to trochę na zasadzie swój do swojego, co jednak nie poprawia wizerunku 80-latka. I jednocześnie wiele tłumaczy.

Mam wrażenie, że takie lekko protekcjonalne podejście do Pereza, właśnie ze strony Marko, było odczuwalne co najmniej od końcówki sezonu 2021, kiedy to w Abu Zabi z lekkim uśmieszkiem zakomunikował, że "no tak… Sergio pomagał, ale przecież miał w tym względzie zapewniony przyjemny bonus". Poszczególne sytuacje w aktualnym sezonie stają się przez tę wypowiedź również bardziej czytelne.

ZOBACZ WIDEO: "Król Zlatan". Nie uwierzysz, na jaki pomysł wpadł Ibrahimović

To jest właśnie ten ukryty paradoks owej wypowiedzi, że w świecie tak nastawionym i podkreślającym tolerancję, otwartość itd., a jednocześnie tak profesjonalnym, gdzie kompetencje powinny odgrywać nadrzędną rolę, tak wiele znaczą mocno przyziemne pobudki. Sprawa została zamieciona pod dywan w klasycznym dla Red Bulla stylu, czyli Marko przeprosił, a Perez ogłosił, że od teraz są "najlepszymi kumplami" i nie ma jakiejkolwiek obopólnej urazy, a w ogóle to przecież "nie o to chodziło".

Verstappen i Red Bull z problemami

Dobra, wracajmy do upalnych, singapurskich nocy. Tor uliczny został poddany pewnym zmianom, mającym z założenia promować wyprzedzanie i tym samym "przyspieszył" o jakieś 10 s. O ile w trakcie ostatnich Grand Prix przewaga szybkościowa Maxa Verstappena, szczególnie na pojedynczym okrążeniu powoli topniała, o tyle treningi na Marina Bay pokazały wręcz deficyt szybkościowy Red Bulla.

Ewidentnie problem leżał w sprzęcie, ponieważ różnica pomiędzy Verstappenem a Perezem utrzymywała się na podobnym jak ostatnio poziomie. Holender mocno narzekał na nadsterowność. Problem w tym, że z niestabilnym tyłem kłopoty miało wielu kierowców. Z zasady, na ulicznych torach ta charakterystyka stopniowo ulega poprawie im bardziej nawierzchnia jest "nagumowana". 25-latek mówił o zmianie biegów zarówno wzwyż, jak i w dół, która dodatkowo destabilizuje tył.

Ta tendencja miała swój dalszy ciąg w kwalifikacjach. Można powiedzieć, że Marina Bay to jak dotąd pierwszy tor w aktualnym sezonie, na którym bolid Red Bulla po prostu nie działał. Oba samochody teamu nie weszły do decydującej Q3, a sposób w jaki Verstappen wysiadł z bolidu po Q2 mówił więcej niż cała konferencja prasowa. To jak to było jeszcze ze dwa wyścigi temu panie Horner? "Max wygrywałby nawet w Haasie"?

Znamienne, że pierwszą piątkę w Q3 tworzyli kierowcy trzech różnych teamów, ale nie było w nich ani jednego Red Bulla, a bohaterem kwalifikacji po raz kolejny z rzędu był Carlos Sainz, szybszy od swojego kolegi z zespołu. Wiedząc, że przewaga Maxa Verstappena była najbardziej widoczna na dystansie wyścigowym takie przetasowanie zapowiadało duże emocje.

Ferrari i Sainz obronili się strategią

Początek był spokojny. Oczywiście Red Bull zmodyfikował strategię zakładając na oba samochody twarde ogumienie, z założeniem pojedynczego pit-stopu. Nie jestem pewien, czy był to najlepszy wybór. "Czerwone byki" wyraźnie nie są przyzwyczajone do startów z odległej pozycji. Widać było wyraźnie, że po przejściu z jedenastej na ósmą pozycję tempo Verstappena spadło. To pokazuje, że przy wyższym przebiegu niespecjalnie mieliśmy przewagę twardego nad bardziej miękkim ogumieniem. Do tego doszedł samochód bezpieczeństwa po drobnym wypadku Logana Sargeanta.

Paradoksalnie wyglądało to na szansę dla Red Bulla, podczas restartu Verstappen plasował się na drugiej pozycji, a Perez na czwartej, ale to pozytywne wrażenie było złudne. Red Bulle z mocno zużytym ogumieniem nie mogły konkurować szybkościowo z czołówką na nowych oponach, a więc traciły sukcesywnie pozycje, a na dodatek oba samochody musiały jeszcze wymienić opony. Szanse na sensowny wynik na tym etapie w zasadzie wyparowały.

Mieliśmy za to bardzo ciekawą i ostrą rywalizację pomiędzy Carlosem Sainzem i Georgem Russellem, do której dołączył Lando Norris z Lewisem Hamiltonem. Cała czwórka, a z czasem i piątka (Charles Leclerc) przez bardzo wiele okrążeń jechała z odstępami poniżej jednej sekundy. Powodem tego "pociągu DRS" było przede wszystkim ograniczone tempo Sainza. Ograniczone celowo, strategicznie dla zaoszczędzenia opon na etap kluczowej walki.

Trochę perspektywę tej końcowej walki pokrzyżował kolejny, tym razem wirtualny samochód bezpieczeństwa i mieliśmy odmienną taktykę. Ferrari oraz Norris zdecydowali się nie zmieniać opon, a Mercedes owszem. Strategia ekipy z Brackley okazała się słabsza. Russell odrobił co prawda w większości straty, ale stracił możliwość walki o zwycięstwo, na które przecież się szykował, ale i tak końcówka była niezwykle emocjonująca. Tak było do ostatniego okrążenia kiedy Russell nie wytrzymał presji ze strony Hamiltona i popełnił błąd pakując samochód w barierę. Ależ szkoda!

Nie jest łatwo mieć tuż za plecami Lewisa. Jedno jest pewne. Tak emocjonującego zakończenia wyścigu nie mieliśmy w F1 już dawno. Całkowicie zasłużone zwycięstwo Sainza, który przez cały wyścig nie poddał się presji, jednocześnie pilnując strategii, a nawet był w stanie na ostatnich okrążeniach pomóc trochę Norrisowi obronić się przed Mercedesami dając mu DRS.

Verstappen i jego reakcje

Na koniec wrócę jeszcze na chwilę do nerwowych reakcji Verstappena, choćby po kwalifikacjach. To niepokoi. Nie po raz pierwszy zresztą. Oczywiście można to zrozumieć. Przy tak wygórowanych ambicjach jakie prezentuje Holender, start do Grand Prix z dalszej pozycji niż np. debiutujący w F1 Liam Lawson, z powiązanego z Red Bullem Alpha Tauri, czy wspomniane wcześniej oba samochody Haasa, musi budzić wewnętrzny sprzeciw, ale weźmy też pod uwagę szerszy kontekst.

W tym sezonie nie zdarzyło się jeszcze, aby Red Bull nie zapewnił Verstappenowi wysoce konkurencyjnego samochodu. Cały kierunek rozwojowy, z którym ewidentnie od pewnego momentu (myślę, że od Monako) miał problem Perez, był ukierunkowany ściśle pod Holendra. Reakcja z nieskrywaną furią daje do myślenia pod względem przyszłości. Co będzie jeśli na pewnym etapie Red Bull po prostu nie będzie dysponował wystarczająco konkurencyjnym samochodem? Co zrobi Max?

Oczywiście w typowym dla Red Bulla stylu Verstappen, po krótkich zakulisowych "konsultacjach" wyszedł do mediów z uśmiechem i ogłosił "pełne zrozumienie" dla przejściowych problemów. Ewidentnie przy polityce medialnej Red Bulla miarodajne w sensie prawdy są pierwsze, spontaniczne reakcje.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
- Mógł zostać bohaterem, został z niczym. Fatalna pomyłka Russella
- Koniec zwycięskiej serii Verstappena. Red Bull ma problem?

Źródło artykułu: WP SportoweFakty