47. zwycięstwo w karierze oraz 400 punktów w aktualnym sezonie, niemal dwa razy tyle co drugi w klasyfikacji Sergio Perez. Bez wątpienia Max Verstappen "wrócił do formy". Może nie tyle on, co bolid Red Bull Racing dogadał się z jakże odmiennym od Singapuru japońskim torem Suzuka.
Verstappen i długo, długo nic
GP Japonii było jednym z wielu w tym sezonie weekendów pod hasłem dominacji jednego kierowcy. Co prawda reprezentanci Ferrari i McLarena próbowali "wtrącić się do dyskusji" podczas kwalifikacji, ale główny prelegent w osobie Verstappena niespecjalnie dał im dojść do głosu.
Dwa szczegóły dotyczące wyników są godne uwagi - przewaga Maxa Verstappena w Q3 nad resztą stawki, czyli w tym wypadku Oscarem Piastrim, wynosząca około 0,6 s oraz niecałe 20 s przewagi w wyścigu nad Lando Norrisem. To oznacza utrzymanie status quo. Wynik na takim samym poziomie, jak przez wiele ostatnich miesięcy w wydaniu Holendra, a to robi naprawdę duże wrażenie, ponieważ trzeba założyć, że przy takiej przewadze Red Bull nie musi wyjątkowo wiele uwagi poświęcać rozwojowi aktualnej konstrukcji, a bardziej skupiać się na przyszłorocznym bolidzie.
ZOBACZ WIDEO: Bartosz Zmarzlik został ofiarą walki działaczy. "Oni dostali małpiego rozumu"
Chyba nikt nie miał wątpliwości, że Singapur był krótkim przerywnikiem w paśmie zwycięstw. Tym bardziej, że na Marina Bay finalnie 25-latek miał prędkość. Miał też problemy z balansem, niezbyt trafioną strategią i trochę pecha z neutralizacjami, ale tempo nadrabiania strat przez Verstappena nie pozostawiało wielkich złudzeń.
Ciekawie w F1. Na dalszych pozycjach
O ile Verstappen na Suzuce od startu kontrolował wyścig, o tyle na dalszych pozycjach działo się wiele. Nie tylko zresztą w Japonii, ale na przestrzeni ostatnich kilku wyścigów. Mamy wahania formy trzech teamów, które oznaczają regularne boje. Mowa oczywiście o Ferrari, Mercedesie i McLarenie. Szkoda, że do tej szóstki kierowców ostatnio nie dołącza Fernando Alonso produkujący tak fenomenalne wyniki jeszcze kilka wyścigów wcześniej.
Z tych trzech teamów swoją aktualną, bardzo wysoką formę potwierdza McLaren. Po raz drugi z rzędu drugie miejsce dla Norrisa jest już samo w sobie dużą nobilitacją dla teamu, a w połączeniu z podwójnym podium na Suzuce oraz równocześnie pierwszym podium w wydaniu Piastriego, zespół ma naprawdę powody do świętowania.
Zastanawia jednak trochę lekki deficyt w tempie wyścigowym Oscara w stosunku do Lando. W sensie samej szybkości są równorzędni. Australijczyk był w stanie wywalczyć drugie miejsce startowe, a spore szczęście podczas pierwszej fazy pit-stopów, kiedy zjechał na wymianę opon dosłownie sekundy przed neutralizacją, oznaczało lepsze karty w wyścigu. Norris był jednak wyraźnie szybszy. Mam wrażenie, że decydujące było doświadczenie w optymalnym wykorzystaniu i pracy z oponami oraz być może niuanse w ustawieniu samochodu.
Ostrą walkę toczyli kierowcy Mercedesa. Wydaje mi się, że to trochę pokłosie wydarzeń z Singapuru. Dyplomacja i marketing w padoku często wykluczają otwarty przekaz, ale to co dzieje się na torze na szczęście jest odarte z politycznej gładkości. Tarcia są wyraźne i mam wrażenie, że Russell nie czuje się w pełni doceniany przez szefostwo teamu.
Sargeant na wylocie z F1?
Trzeba też odnotować kolejny, z całej już serii słaby występ Logana Sargeanta w Williamsie. Jeszcze na etapie Zandvoort zespół próbował brać część winy na siebie. Po Singapurze i Japonii raczej już podobnych prób nie będzie. Williams musiał odbudować niemal cały samochód po wypadku Amerykanina w trakcie kwalifikacji w sytuacji, kiedy przy nałożeniu dodatkowej kary, szans na sensowny wynik w zasadzie nie było.
Powoli i nieoficjalnie zaczyna się mówić o zbliżającej się zmianie kadrowej w Williamsie, do której mogłoby dojść nawet jeszcze w aktualnym sezonie, choć z pewnością nie przed GP USA. Kandydatem numer jeden jest, trochę dzięki decyzjom Red Bulla o przedłużeniu kontraktów dla kierowców w Alpha Tauri... Liam Lawson.
Perez coraz gorszy, ale ma szczęście
Z wiadomości negatywnych nadal rzuca się w oczy coraz bardziej zastanawiająca sytuacja Sergio Pereza w Red Bullu. Meksykanin po kilku błędach i wymianach przedniego skrzydła został ściągnięty do boksów. Wyjechał ponownie tylko po to, aby "odhaczyć" nałożoną karę. Inaczej w kolejnym Grand Prix byłby cofnięty o kilka miejsc na starcie.
Po wyścigu Perez tłumaczył się fatalnym balansem i zerową trakcją. Ja mu wierzę. Rozwój samochodu, zmiany i kierunek ustawień wyraźnie orientuje się na preferencje Verstappena. Tyle, że to nie tłumaczy błędów i kolizji. Warto też zauważyć, że owe rozłożenie punktów pomiędzy kierowców Ferrari, McLarena i Mercedesa powoli przypieczętowuje drugie miejsce w klasyfikacji Pereza.
Gdybyśmy mieli sytuację, w której jeden kierowca wyraźnie goni punktowo Verstappena, Perez nie miałby jakichkolwiek szans na tak wysoką pozycję w klasyfikacji F1. Tym samym brak wyraźnego konkurenta dla Verstappena w skali sezonu w pewnym sensie promuje 33-latka. Christian Horner, z lekką nutą ironii podsumował, że zespołowi skończyły się przednie skrzydła i dlatego Perez został poproszony o zakończenie jazdy w Japonii.
Dystans do słabego występu Pereza miał swoje źródło oczywiście w historycznym osiągnięciu Red Bulla na Suzuce. Verstappen nie tylko po raz kolejny zdominował całą stawkę, ale jego zwycięstwo oraz miejsca na podium dla kierowców McLarena zapewniły tytuł konstruktorski stajni z Milton Keynes. Moment zdecydowanie historyczny w dokonaniach teamu.
Pierwsze miejsce w klasyfikacji konstruktorów Red Bull zdobył po raz szósty, ale szczególnego smaczku dodaje po pierwsze skala dominacji (do końca pozostaje przecież jeszcze sześć rund) oraz symbolika miejsca ze względu na współpracę z Hondą. To przecież dla Red Bulla jeden z kilku domowych Grand Prix, a Suzuka jest tradycyjnie, od wielu dekad bardzo związana właśnie z Hondą. Trudno o lepszy scenariusz. Tak sportowo jak i marketingowo.
Czytaj także:
- Kuriozalne zachowanie Pereza w GP Japonii. O co chodziło Red Bullowi?
- Kolejny rekord Red Bulla w F1. Dokonali tego jako pierwsi w historii