W ostatnich dniach poznaliśmy ostatnie elementy układanki, jeśli chodzi o sezon 2019. Jeszcze przed wyścigiem o Grand Prix Abu Zabi Williams potwierdził kontrakt Roberta Kubicy, później Toro Rosso pochwaliło się zawarciem porozumienia z debiutującym w F1 Alexandrem Albonem. Formalnością było zaś ujawnienie transferu Lance'a Strolla, który przeszedł do Racing Point.
O kontraktach Albona i Strolla mówiło się od dawna, dlatego też oficjalne komunikaty w sprawie kierowców z Wielkiej Brytanii i Kanady nie były żadnym zaskoczeniem. Polaków w ostatnich miesiącach rozgrzewała jednak historia Kubicy, który dopiął swego i po ośmioletniej przerwie wraca do F1.
Kubica był tylko jednym z elementów układanki transferowej. Po tym sezonie w dotychczasowych zespołach pozostało bowiem ledwie ośmiu kierowców. Z tak gorącym rynkiem mieliśmy do czynienia w F1 po raz ostatni w roku 2010. Wtedy jedynie sześciu zawodników nie zmieniło otoczenia.
Efekt domina
Tym, który wszystko zapoczątkował był Daniel Ricciardo. Być może, gdyby nie decyzja Australijczyka, to do comebacku Kubicy nie doszłoby. W sierpniu Ricciardo postanowił zmienić pracodawcę, choć przez wiele tygodni powtarzał, że podpisanie nowego kontraktu z Red Bull Racing to tylko kwestia formalności. 29-latek postawił na Renault i to on otworzył rynek, wymuszając kolejne ruchy.
Decyzja Ricciardo była gwoździem do trumny Estebana Ocona. To właśnie Francuz był przymierzany do startów w zespole z Enstone i gdyby nie nagłe roszady w Red Bullu, to pewnie jego kontrakt w Renault stałby się faktem. 22-latkowi nie pomogło też przejęcie Force India przez Lawrence'a Strolla, bo wtedy stało się jasne, że do stajni z Silverstone przeniesie się syn nowego właściciela - Lance.
Wiatr zmian w McLarenie
W sierpniu zakończenie przygody z F1 ogłosił Fernando Alonso, a to też zmusiło McLarena do szukania nowych opcji. Brytyjczycy odpuścili temat Ocona ze względu na jego powiązania z Mercedesem. Z kolei transfer Ricciardo wypchnął poza Renault po ledwie kilku miesiącach Carlosa Sainza.
W Woking uznano, że kierowca z Madrytu będzie idealnym następcą Alonso. Zresztą, dwukrotny mistrz świata miał optować za swoim rodakiem i w ten sposób obie strony dość szybko osiągnęły porozumienie.
Nowym kierowcą McLarena został też Lando Norris. Kontrakt 19-latka zawierał prostą klauzulę. Jeśli do końca września zespół nie zapewniłby mu miejsca w F1, Norris stałby się wolnym agentem. Biorąc pod uwagę jego ogromny talent i zainteresowanie ze strony Toro Rosso, szefowie brytyjskiego teamu nie zamierzali długo czekać. To wypchnęło ze świata królowej motorsportu Stoffela Vandoorne'a.
Roszady w mniejszych ekipach
Transfer Ricciardo sprawił, że również Red Bull musiał poszukać nowej opcji. Zaskoczenia nie było, bo stajnia z Milton Keynes postawiła na Pierre'a Gasly'ego z Toro Rosso. Francuz i tak był szkolony z myślą o startach w macierzystym zespole Red Bulla, ale nikt nie zakładał, że dojdzie do tego tak szybko. To wiązało się z koniecznością poszukania nowych kierowców dla satelickiego Toro Rosso.
W ten sposób ekipa z Faenzy zwróciła się do Daniiła Kwiata, który dostał szansę powrotu do F1 po ledwie rocznej przerwie. Kontrakt Rosjanina nie ucieszył... Siergieja Sirotkina. Kwiat spełnił bowiem wymóg dotyczący co najmniej jednego kierowcy ze Wschodu w królowej motorsportu. Dlatego też zmalało ciśnienie związane z Sirotkinem, a więc szefowie SMP Racing nie byli już skłonni płacić grubych milionów Williamsowi.
Zespół z Grove w ostatnich latach przywykł do tego, że nie wymieniał po sezonie całego składu, bazując na ciągłości pracy. Tym razem został jednak do tego zmuszony. Wpłynęły na to kiepskie wyniki Strolla i Sirotkina oraz inwestycja Kanadyjczyka w inny zespół. Claire Williams najpierw dobiła targu z Georgem Russellem, zaś kolejnym wybrańcem okazał się Robert Kubica.
Ciągłość pracy? Pojęcie nieznane
Tylko dwa zespoły pozostawiły niezmienione składy na sezon 2019. To Mercedes i Haas. W obu przypadkach można uznać to za małe zaskoczenie. O ile w niemieckiej stajni świetne wyniki uzyskuje Lewis Hamilton, o tyle do rezultatów Valtteriego Bottasa można się przyczepić. Fina ratuje jednak fakt, że jest doskonałym "skrzydłowym" i kilkukrotnie w tym roku pomagał Brytyjczykowi w walce o tytuł.
Z kolei w amerykańskiej ekipie przez pierwszą część sezonu kompletnie zawodził Romain Grosjean, który wskutek prostych błędów długo pozostawał bez punktów na koncie. Wydaje się, że nowy kontrakt doświadczonego Francuza to nagroda za to, że zaufał on Haasowi w roku 2016, gdy ekipa dołączała do F1. Dla 32-latka może to jednak być ostatnia szansa w F1. Tym bardziej, jeśli znów przegra wewnętrzną batalię z Kevinem Magnussenem.
Mercedes stracił za to szansę, by nieco przewietrzyć skład. Zrobiło to Ferrari, które w miejsce doświadczonego Kimiego Raikkonena sięgnęło po Charlesa Leclerca. Monakijczyk typowany jest na przyszłą gwiazdę F1. Niektórzy eksperci sugerują, że Niemcy powinni zrobić to samo i w miejsce Bottasa postawić na Ocona. Zabrakło im jednak ku temu odwagi.
Raikkonen, wbrew opiniom wielu dziennikarzy, wybrał starty w Sauberze. Fin po siedemnastu latach wrócił do zespołu, w którym debiutował w F1. Szwajcarzy, dzięki lepszej sytuacji finansowej, pożegnali za to pay-drivera w postaci Marcusa Ericssona. Miejsce zwolnione przez Leclerca zajął inny z protegowanych Ferrari - Antonio Giovinazzi.
Efekt? Najgorętszy w ostatnich latach okres transferowy w Formule 1. Miejsca pracy nie zmieniło jedynie ośmiu kierowców. Rok wcześniej sytuacja wyglądała zgoła odmiennie. Wtedy starty w tym samym zespole wybrało aż piętnastu zawodników.
Liczba kierowców pozostających w dotychczasowych zespołach przed danym sezonem:
Sezon | Liczba kierowców |
---|---|
2010 | 6 |
2011 | 17 |
2012 | 15 |
2013 | 12 |
2014 | 11 |
2015 | 11 |
2016 | 16 |
2017 | 10 |
2018 | 15 |
2019 | 8 |
ZOBACZ WIDEO: Hołowczyc o Orlenie wspierającym Kubicę: To dobrze wydane pieniądze. Znak na bolidzie to coś dużego