Lipiec 2018 roku. Sebastian Vettel znajdował się na pewnym prowadzeniu w Grand Prix Niemiec. Kierowca Ferrari miał ogromne szanse na powiększenie swojej przewagi nad Lewisem Hamiltonem w klasyfikacji generalnej F1. Wszystko układało się po myśli lokalnego bohatera. Kibice zacierali ręce i czekali na moment triumfu.
Ten jednak nie nadszedł. Vettel wypadł poza tor, roztrzaskał swój samochód. To był prawdziwy dramat Niemca. Zamiast powiększyć przewagę nad Hamiltonem, stracił prowadzenie w mistrzostwach.
Później zawodnik włoskiego zespołu był w stanie wygrać jeszcze jeden wyścig - w Belgii, ale wydarzenia z Hockenheim były punktem zwrotnym mistrzostw. Po klęsce przed własną publicznością mistrz świata F1 z sezonów 2010-2013 nie pozbierał się mentalnie. Dość powiedzieć, że ubiegłoroczne zwycięstwo w Belgii było do tej pory jego ostatnim w F1.
ZOBACZ WIDEO: Kubeł zimnej wody wylany na Roberta Kubicę. Mówi o "mniejszej przyjemności"
Pasmo porażek
Rok później zawodnik ekipy z Maranello przyjechał na Hockenheim w zdecydowanie innym nastroju. 32-latek traci w klasyfikacji generalnej 100 punktów do lidera, Lewisa Hamiltona. Wciąż nie jest bez szans na tytuł mistrza świata, ale są to szanse czysto iluzoryczne. Brytyjczyk jest pewny siebie, dysponuje świetnym samochodem i nie popełnia błędów.
Za to Niemiec popełnia ich całkiem sporo. Podczas Grand Prix Kanady wyjechał poza tor, po czym powrócił na nitkę wyścigową tuż przed Hamiltonem, blokując Brytyjczyka. Vettel dostał za to zachowanie karę i stracił zwycięstwo w wyścigu, choć na linię mety wjechał jako pierwszy. Z kolei podczas rundy na Silverstone kierowca Ferrari wpadł w Maxa Verstappena, kompletnie uszkadzając swój bolid.
Do zakończenia sezonu pozostało jedenaście wyścigów. W nich można zdobyć 275 punktów. Vettel ma tego świadomość, ale musi też pamiętać, że zwykle Hamilton w drugiej fazie kampanii notuje lepsze występy, gdy już oswoi się z samochodem. Co więcej, Brytyjczyk właśnie posiada imponującą passę 22 wyścigów z rzędu zakończonych w punktach. 19 z nich kończył na pierwszym lub drugim miejscu. To nokaut.
Odrodzenie wciąż jest możliwe
By wywalczyć tytuł, Sebastian Vettel potrzebuje nagłego wybuchu rewelacyjnej formy. Nie jest bez szans i z pewnością nie podda się do końca, jednak dokonując realnej oceny sytuacji, ciężko liczyć na cud. Lewis Hamilton musiałby wydajnie pomóc swojemu rywalowi.
Niemiec wie, że aby zachować szanse na końcowy triumf, musi zacząć odrabiać straty szybko i znacznie. Nie pomaga mu przy tym Ferrari, które stworzyło samochód, który jest szybki w ściśle określonych warunkach i nie potrafi nawiązać walki z Mercedesem na większości obiektów.
W ostatnich czterech wyścigach reprezentant ekipy z Maranello nie zyskiwał, a tracił. Niemiec zdobył w nich 40 punktów, najmniej z czołowej piątki kierowców. Lepszy wynik mają na swoim koncie Lewis Hamilton (85 punktów), Valtteri Bottas (63), Charles Leclerc (63) oraz Max Verstappen (57). W ten sposób nie da się zdobyć tytułu mistrza świata. Vettel nie może być nawet pewnym roli lidera w Ferrari, bo w tej chwili jego przewaga nad Leclerciem wynosi tylko trzy "oczka".
Wyścig na domowym torze w Hockenheim w minionym sezonie rozpoczął słabszy okres w karierze kierowcy. Tegoroczna rywalizacja w Niemczech jest więc doskonałą okazją, żeby przełamać złą passę. Gdzie, jak nie przed własnymi kibicami? Warto dodać, że 32-latek nigdy nie wygrał na tym obiekcie, który położony jest 40 minut drogi od Heppenheim, rodzinnego miasta Vettela. Właśnie taki impuls jest potrzebny czterokrotnemu mistrzowi świata.
Czytaj także: Gasly rozczarował szefa Red Bulla
Vettel potrafi odbić się od dna. Pokazywał to wielokrotnie. W 2014 roku przegrał bezpośrednią rywalizację ze swoim zespołowym kolegą Danielem Ricciardo w Red Bullu i zdecydował się na odejście do Ferrari. Rok później triumfował już w drugim wyścigu w nowych barwach. Niemcowi wystarczy jeden sukces, by odrodzić się jak feniks.
Jeszcze nie rzucił ręcznika
Kierowca ekipy z Maranello nieustannie powtarza, że nie odczuwa presji z zewnątrz. - Sam wystarczająco się motywuję. Zawsze sam siebie nakręcam. Nie można być szczęśliwym, jeśli coś nie układa się po naszej myśli. To, że inni oczekują ode mnie zwycięstw nie jest dla mnie ciężkie. Najważniejsze, czego ja oczekuję od siebie - powiedział na konferencji przed domowym wyścigiem, a jego słowa cytuje serwis F1.
- Człowiek zawsze jest najlepszym sędzią dla siebie samego. Nieważne czym się zajmujesz, najbardziej istotne jest to, żeby pracować nad problemem. Jeśli popełnia się błąd, nie ma się z czego cieszyć. Presja ze strony osób trzecich mnie jednak nie przybija. To nie jest istotne - wyjaśniał dziennikarzom.
Kontrakt kierowcy z Ferrari kończy się po sezonie 2020, jednak już teraz świat Formuły 1 aż huczy od plotek. Niejeden krytyk chętnie wysłałby Niemca na emeryturę. Kierowca odbija jednak piłeczkę. - Kocham się ścigać. Wciąż mam wielką motywację, by wygrywać dla Ferrari. To są dwa najważniejsze czynniki w całym tym zamieszaniu - przekazał.
Czytaj także: Williams chwali zespół za "nadludzki wysiłek"
Niemiec wciąż skupia się na tu i teraz, nie odwracając się za siebie. To najlepszy sposób na wyjście z kryzysu. Popełnionych wcześniej błędów nie da się już naprawić. Sezon 2019 da się jednak jeszcze uratować. Wystarczy jedno zwycięstwo, aby rozkręcić na nowo Sebastiana Vettela, za jakim tęsknią kibice ekipy z Maranello. Być może przełamanie nastąpi właśnie na Hockenheim.
Paradoksalnie Vettelowi pomaga fakt, że wszyscy go już skreślili. Jeśli znów przegra przed własną publicznością, jeśli w najbliższych tygodniach nie odwróci negatywnego trendu - nikt nie będzie zdziwiony. Jeśli zaś wróci do wygrywania, będzie wielkim zwycięzcą.