O tym, że Red Bull Racing nie jest zadowolony z jazdy i wyników Pierre'a Gasly'ego w padoku F1 wiedzieli wszyscy. Po kolejnych słabych wyścigach Francuza rugali Helmut Marko czy Christian Horner. Mimo to, jego posiada miała być pewna przynajmniej do końca sezonu. - Zakończymy rok takim składem, jakim go rozpoczęliśmy - mówił pod koniec lipca Marko (czytaj więcej o tym TUTAJ).
W padoku F1 sporo mówiło się o tym, że Red Bull szykuje się do zastąpienia Gasly'ego. W tym celu ekipa z Milton Keynes miała rozpocząć rozmowy z… Sebastianem Vettelem. Niemiec ma ważny kontrakt z Ferrari na sezon 2020, ale jest też niezadowolony z atmosfery panującej w Maranello. Powrót do dawnej ekipy miałby być dla niego wybawieniem.
Czytaj także: Skok Alexandra Albona na głęboką wodę
- Mówi się, że Vettel jest daleki od myśli o emeryturze, że chce wrócić do byłego domu. Nie chce kończyć kariery. Zamierza jeszcze startować przez kilka sezonów i coraz więcej spekuluje się o tym, że widzi swoją przyszłość bardziej u boku Verstappena w Red Bullu niż w Ferrari u boku Leclerca - napisał 9 sierpnia w "Motorsport Magazine" Mark Hughes, jeden z bardziej cenionych dziennikarzy w padoku F1.
ZOBACZ WIDEO Puchar Ligi Anielskiej. Pięknie trafienie Mateusza Klicha. Leeds United w kolejnej rundzie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Tyle że 12 sierpnia Red Bull zaskoczył komunikatem prasowym o wyrzuceniu Gasly'ego. W jego miejsce zakontraktowano Alexandra Albona, który do tej pory zachwycał w Toro Rosso.
Próba generalna Albona
W Toro Rosso tajski kierowca miał spokój. Każdą jego zdobycz punktową przyjmowano z otwartymi ramionami. W końcu mowa o kierowcy, który na sezon 2019 został zakontraktowany jako ostatni w stawce. O kierowcy, który miał w tej chwili rywalizować w Formule E, bo długo nikt nie dostrzegał jego talentu (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Albon ma dziewięć wyścigów, by udowodnić swoją wartość. Jeśli zacznie punktować na poziomie znacznie lepszym od Gasly'ego, to wygrają wszyscy. Wtedy Red Bull najpewniej prześcignie Ferrari w walce o drugie miejsce w klasyfikacji konstruktorów F1, a 23-latek zapewni sobie przedłużenie kontraktu na sezon 2020. I być może w niedalekiej przyszłości będzie kandydatem na lidera Red Bulla, jeśli z zespołu odejdzie Verstappen. To wariant optymistyczny dla Albona.
Jest też wariant pesymistyczny. W nim Albon nie odnajdzie się w środowisku, w którym presja jest dużo większa i oczekuje się wyników natychmiast. To stwarza ogromny problem Red Bullowi. Bo zespół stanie przed ogromnym dylematem. Co zrobić w kontekście sezonu 2020? Czy kontynuować współpracę z Albonem, czy wrócić do Gasly'ego, a może postawić na Daniiła Kwiata? Rosjanin teraz dobrze punktuje w Toro Rosso, ale kiedyś też przeżył wyrzucenie z Red Bulla, gdy zespół nie był z niego zadowolony.
Vettel trzyma klucze do przyszłości kierowców
Jeśli Albon spali się w Red Bullu tak jak Gasly, to być może Red Bull będzie zmuszony wrócić do koncepcji związanej z powrotem Vettela. - Red Bull potrzebuje dwóch kierowców walczących o wygrane, aby mieć szansę w klasyfikacji konstruktorów. W najgorszym przypadku musi mieć samochód blisko czołówki, jeśli ten pierwszy napotka problemy. Vettel spełnia te wymagania - ocenił Hughes w "Motorsport Magazine".
Niemiec, gdy odchodził z Red Bulla do Ferrari, to sam aktywował klauzulę wydajności w swoim kontrakcie. Pozwalała mu ona na opuszczenie firmy w związku ze słabymi wynikami w F1. Vettel zerwał umowę rok przed końcem terminu, bo czuł, że doszedł do ściany w obecnym układzie. Być może teraz będzie podobnie i 32-latek ruszy w drogę powrotną.
Gdyby Ferrari straciło Vettela, musiałoby ruszyć na łowy, a to wywołałoby trzęsienie ziemi w F1. Włosi współpracują z Alfą Romeo i Haasem, ale w tych zespołach nie znaleźliby następcy Vettela. Dość powiedzieć, że Antonio Giovinazziemu, Kevinowi Magnussenowi czy Romainowi Grosjeanowi bliżej do opuszczenia F1, niż startów w Ferrari. Wprawdzie w Alfie Romeo startuje 39-letni Kimi Raikkonen, ale trudno sobie wyobrazić, by w tym wieku Finowi chciało się po raz drugi wracać do Maranello. Zwłaszcza że zespół z Hinwil gwarantuje mu pełną swobodę (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Trzęsienie ziemi w Formule 1
Gdyby Vettel odszedł z Ferrari, włoski zespół musiałby poszukać kierowcy gdzie indziej. Być może sięgnąłby po Valtteriego Bottasa, który jest na wylocie z Mercedesa (czytaj więcej o tym TUTAJ), być może wzrosłyby notowania Sergio Pereza. Meksykanin przed laty był wspierany przez Włochów w niższych seriach wyścigowych, a następnie nigdy nie dostał szansy od czołowego zespołu F1.
Pozostanie Vettela w Ferrari oznaczać będzie jedynie kosmetyczne ruchy na rynku F1, co nie byłoby dobrą wiadomością dla Roberta Kubicy. W tej chwili szanse Polaka na pozostanie w stawce na sezon 2020 są minimalne. Zwłaszcza że Williams ma na biurku ofertę Nicholas Latifiego wartą 30 mln dolarów. Trudno oczekiwać, by PKN Orlen był ją w stanie przelicytować.
Kubica potrzebuje takiego trzęsienia ziemi, jakiego byliśmy świadkami w roku 2018. Wtedy Fernando Alonso ogłosił zakończenie kariery, Daniel Ricciardo sensacyjnie przeszedł do słabego Renault, Charles Leclerc awansował do Ferrari, do tego zmienił się właściciel Racing Point. Byliśmy świadkami najbardziej zwariowanego okresu transferowego w F1 od ponad dekady.
Czytaj także: Trudne chwile Pierre'a Gasly'ego
W zeszłym roku klocki domina ruszył Ricciardo. Australijczyk odszedł do Renault, po tym jak nie chciały go Mercedes i Ferrari. Nie zapomniał jednak o swoim marzeniu i walce o tytuł mistrzowski w F1. W jego kontrakcie ma znajdować się klauzula, która gwarantuje mu wcześniejsze zerwanie współpracy w przypadku pojawienia się oferty z Brackley lub Maranello. To czyniłoby 30-latka naturalnym kandydatem do zastąpienia Vettela w Ferrari i wymusiło na Renault zakontraktowanie nowego kierowcy.
Paradoksalnie może się okazać, że po roku Ricciardo znów namiesza na rynku, a zyska na tym Kubica. Potrzebne jest jednak spełnienie kilku warunków - przede wszystkim słabe wyniki w Red Bullu musi notować Albon, a Vettel musi wyrazić chęć zmiany otoczenia przed sezonem 2019. Nierealne? Nie takie rzeczy F1 widziała, z powrotem Kubicy do stawki włącznie.