Już na pierwszym okrążeniu Charles Leclerc doprowadził do kontaktu z Maxem Verstappenem, w wyniku czego uszkodzeniu uległo przednie skrzydło w jego samochodzie. Monakijczyk kontynuował jednak jazdę, choć zepsuty element ostatecznie odpadł i mógł trafić jadącego z tyłu Lewisa Hamiltona. Najechał na niego też Lando Norris.
Leclerc za swoje zachowanie otrzymał podwójną karę - za doprowadzenie do wypadku Verstappena oraz pozostanie na torze. Dopisanie 15 sekund do jego wyniku sprawiło, że 21-latek stracił szóste miejsce w wyścigu F1 (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Czytaj także: Williams odpowiedział na zarzuty Roberta Kubicy
Na tym jednak nie koniec złych wiadomości dla Ferrari. FIA poinformowała, że ukarała włoski zespół mandatem w wysokości 25 tys. euro. To sankcja za to, że zespół pozwolił Leclercowi pozostać na torze, mimo uszkodzonego przedniego skrzydła.
ZOBACZ WIDEO: Eliminacje Euro 2020: Polska - Macedonia Północna. Grosicki szczerze o kadrze. "Zdajemy sobie sprawę, że czasami brakowało stylu"
- Dostaliśmy sygnał od FIA, że musimy powstrzymać Leclerca od dalszej jazdy, bo przednie skrzydło w jego samochodzie zostało zbyt mocno zniszczone. Próbowaliśmy nalegać na sędziów, aby pozwolili mu nadal jechać w wyścigu, ale zostaliśmy ostatecznie zmuszeni do wczesnego pit-stopu - wyjaśnił w Sky Sports Italia Mattia Binotto, szef Ferrari.
Grand Prix Japonii padło łupem Valtteriego Bottasa. Fin wykorzystał błąd Sebastiana Vettela na starcie, który był bliski popełnienia falstartu (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Czytaj także: Williams zadowolony z... dojechania do mety
- Mogliśmy wygrać. Bottas dobrze wystartował i to był kluczowy moment. Prawdopodobnie u nas opony szybciej ulegałyby zniszczeniu. Jednak gdybyśmy pozostali na czele, to moglibyśmy wygrać. Mimo problemów z ogumieniem. Od początku wiedzieliśmy bowiem, że trzeba jechać na dwa pit-stopy. Taktyka na jeden postój nie miała prawa się udać. Dlatego wiedzieliśmy, że Mercedes też dwukrotnie zawita do alei serwisowej - podsumował Binotto.