Koronawirus sprawił, że przyspieszono pewne zmiany w Formule 1. Od dawna małe zespoły narzekały, że konkurencja spod znaku wielkiej trójki (Mercedes, Ferrari i Red Bull Racing) wydaje zbyt dużo, przez co odjechała reszcie stawki i jesteśmy świadkami "formuły dwóch prędkości". Teraz różnice mają być stopniowo zmniejszane.
Jak ujawnił "Motorsport", ekipy mają za sobą szereg wideokonferencji z przedstawicielami Liberty Media i FIA. W efekcie udało się opracować finalny kształt przepisów, jakie mają zostać poddane pod głosowanie w najbliższych dniach.
Zespoły mają się pochylić m.in. nad pięcioletnim planem ograniczenia kosztów w F1. Jeszcze w roku 2021 limit wydatków wynosić będzie ustalone 145 mln dolarów, ale w kolejnych sezonach miałby być stopniowo obniżany - do 140 i 135 mln dolarów.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? "Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo"
Ten niższy pułap miałby zacząć obowiązywać w latach 2024-2025. Możliwe jest jednak jego podwyższenie o stopień inflacji, o ile zespoły się na to zgodzą. Równocześnie po sezonie 2024 miałoby dojść do ponownego przeglądu limitu wydatków i ustalenia czy określony poziom odpowiada aktualnym realiom F1.
Aby pięcioletni plan ograniczania kosztów wszedł w życie, wystarczy zwykła większość głosów. Musi go poprzeć zatem sześć ekip. To efekt zmian, jakie ostatnio do Międzynarodowego Kodeksu Sportowego wprowadziła FIA. Wcześniej tak spore zmiany wymagały bowiem jednomyślności, przez co gigantom F1 udawało się blokować głębsze reformy królowej motorsportu.
Należy jednak pamiętać, że Mercedes, Ferrari i Red Bull Racing posiadają ekipy partnerskie w F1. Należą do nich Racing Point, Williams, Alfa Romeo, Haas i Alpha Tauri. W ten sposób najwięksi gracze mogą wywrzeć presję na mniejszych teamach, by zablokowały zmiany.
Swój sprzeciw przeciwko dalszemu obniżaniu wydatków w F1 wyraził już Red Bull Racing. - Wiele mówimy o wysokości limitu, a dla mnie to nie ma sensu. Zespoły F1 są w stanie wydać każdą ilość gotówki plus jeszcze dodatkowych 10 proc. od tej kwoty. Nie da się porównać wydatków Ferrari z Haasem, Mercedesa z Racing Point, itd. Każdy zespół ma inny model biznesowy - powiedział Christian Horner w rozmowie z oficjalnym serwisem Red Bulla.
- Uważam, że powinniśmy zastanowić się nad tym, co napędza koszty w F1. To przede wszystkim koszty badań i rozwoju samochodów w nadziei, że zwiększy się ich konkurencyjność. Dlatego w pełni popieram pomysł wprowadzenia samochodów klienckich. W ten sposób obniżyłoby się koszty i wszystkie 10 zespołów zostałoby w F1 - dodał szef Red Bulla.
Idea samochodów klienckich polega na tym, by na koniec sezonu odsprzedawać mniejszym ekipom gotowe pojazdy. Mogłyby one skorzystać z nich w kolejnej kampanii i nie musiałyby ponosić kosztów związanych z rozwojem konstrukcji.
Czytaj także:
Co decyzja Vettela oznacza dla Kubicy? Ruszyła machina transferowa
Mercedes nie mówi "nie". Rozważy transfer Vettela