Łukasz Kuczera: Formuła 1 a rasizm. Lewis Hamilton przeciwko wszystkim. Dość gadania, więcej roboty [KOMENTARZ]

Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: protest przed wyścigiem F1
Materiały prasowe / Mercedes / Na zdjęciu: protest przed wyścigiem F1

Formuła 1 ma za sobą dwa wyścigi, a zamiast o sukcesie organizacyjnym w dobie koronawirusa więcej mówi się o walce z rasizmem. Lewis Hamilton rzuca oskarżeniami, wytyka palcem konkretne firmy, które jego zdaniem robią zbyt mało w tym temacie.

Formuła 1 zorganizowała już dwa wyścigi w dobie koronawirusa - GP Austrii i GP Styrii. Organizatorzy przeprowadzili kilka tysięcy testów na obecność COVID-19. Wszystkie dały wynik negatywny. To olbrzymi sukces, bo przecież przez padok F1 przewija się w ciągu weekendu ponad 2 tys. osób. Przylatują osoby z różnych krajów, korzystające z wielu lotnisk, a mimo to udało się uniknąć zakażeń. Ale zamiast dyskutować o tym, sporo mówi się o walce z rasizmem.

Głównym sprawcą tej dyskusji i działań jest Lewis Hamilton, który po zabójstwie George'a Floyda w USA i powstaniu ruchu Black Lives Matter wziął sobie za cel promowanie różnorodności i tolerancji.

Gdyby nie on, F1 zapewne nie ogłosiłaby kampanii #WeRaceAsOne, która ma promować różnorodność i otworzyć królową motorsportu na środowiska, które do tej pory mogły o niej tylko pomarzyć. Sam Hamilton zapowiedział stworzenie organizacji, która ma pomagać osobom wykluczonym - chociażby czarnoskórym. Brytyjczyk bowiem grzmi: "Ten sport jest zdominowany przez biel".

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nie tylko świetnie skacze o tyczce. Akrobatyczne umiejętności Piotra Liska

Hamilton idzie o krok dalej i wytyka palcem tych, którzy jego zdaniem robią za mało w kwestii walki z rasizmem. Ostatnio dostało się Ferrari. Aktualny mistrz świata stwierdził, że Włosi nic nie robią, by przeciwstawić się rasizmowi. Pod presją czują się też kierowcy, którzy nie zamierzają klęczeć na polach startowych - na znak protestu przeciwko rasizmowi. Alfa Romeo musiała wydać specjalne oświadczenie po tym, jak Kimi Raikkonen i Antonio Giovinazzi "tylko" ubrali koszulki z napisem "End Racism". Tłumaczyć z tego samego powodu musiał się też  Daniił Kwiat.

To, o co walczy Hamilton jest, piekielnie ważne, jednak nie powinno przeradzać się w farsę. Brytyjczyk obecny jest w F1 od roku 2007. Potrzebował ponad dekady, aby zorientować się, że w padoku brakuje czarnoskórych? Co robił wcześniej?

Nie wiem, czy to nie jest bardziej kwestia autopromocji, włączenia się w popularny nurt? Podobnie było z pomocą dla kartingowców z mniej zamożnych rodzin. Hamilton już kilkukrotnie pisał na Instagramie, że trzeba im pomóc, aż w końcu nadział się na kontrę ze strony Olivera Rowlanda. Były kierowca testowy Williamsa przyznał wprost - dość gadania, więcej roboty.

Rowland stwierdził, że wystarczyłoby, żeby Hamilton wspomniał o kilku dzieciakach w potrzebie, a najpewniej znaleźliby się sponsorzy, którzy uratowaliby ich kariery. Mistrz świata F1 nie musiałby nawet sięgać do własnej kieszeni.

Hamilton przecież musi znać realia. Wie to, bo sam pochodzi z niezbyt majętnej rodziny, ale jako dziecko został wypatrzony przez McLarena. Brytyjska firma wspierała go finansowo już w kartingu, zapewniała mu solidny program szkoleń. Wie, że np. taka Polska ma tylko Roberta Kubicę, bo nie ma infrastruktury torowej, a sukces krakowianina wynika z decyzji jego ojca o zaciągnięciu pożyczek na rzecz rozwoju kariery syna. Takich przypadków w F1 jest więcej.

Dlatego niech Hamilton nie będzie zaskoczony, że część kibiców i dziennikarzy jego nawoływania o klęczenie na polach startowych odbiera jak pusty gest. Wystarczy popatrzeć na innych sportowców. Megagwiazda tenisa Roger Federer ufundował posiłki dla 64 tys. dzieci i rodzin w Afryce. Wcześniej wydał 13,5 mln dolarów na otwarcie 81 szkół na tym kontynencie.

Hamilton zarabia rocznie w Mercedesie ok. 40-45 mln dolarów. Dlatego dość gadania, więcej roboty.

Łukasz Kuczera

Czytaj także:
Alfa Romeo zmierza w dobrym kierunku
Koronawirus pojawi się w padoku F1 wcześniej czy później

Źródło artykułu: