F1. Wypadek wart ponad milion dolarów. Problem, jakiego dotąd nie było

Twitter / Formula 1 / Na zdjęciu: bolidy Valtteriego Bottasa i George'a Russella
Twitter / Formula 1 / Na zdjęciu: bolidy Valtteriego Bottasa i George'a Russella

Toto Wolff wpadł w furię, gdy George Russell trafił w Valtteriego Bottasa w GP Emilia Romagna. Zderzyli się bowiem dwaj kierowcy powiązani z Mercedesem. Co więcej, przez Russella zespół z Niemiec ma spory rachunek do zapłacenia.

Jeszcze nie tak dawno poważniejszy wypadek w Formule 1 nie zrobiłby wrażenia na Mercedesie. W końcu mowa o zespole, który od lat dysponuje największym budżetem i jest niepokonany od sezonu 2014. Jeśli ktoś miał sobie poradzić z trudnościami, to właśnie stajnia z Brackley. Dlatego szybkie odbudowanie bolidu czy też zadbanie o zapas części nie stanowiło wyzwania dla mechaników.

Jednak rok 2021 przyniósł limity finansowe w F1, które wywołują ból głowy u szefów niemieckiej ekipy. Jeśli ktoś wydaje do tej pory ponad 400 mln dolarów na ekipę, a nagle musi się zmieścić w kwocie 145 mln dolarów, to trudno się dziwić. Dlatego zaczęto przenosić pracowników do innych departamentów, aby nie musieć wręczać im wypowiedzeń. Na tym jednak nie koniec, co pokazał to wypadek w GP Emilia Romagna.

Przeżyć za jak najmniejszą kwotę

Toto Wolff wpadł w furię, gdy zobaczył, jak George Russell doprowadza do wypadku Valtteriego Bottasa w GP Emilia Romagna. Austriakowi, który dotąd jedynie chwalił młodego Brytyjczyka, wyraźnie puściły nerwy (szczegóły TUTAJ). Wcale nie chodziło to, że zderzyli się dwaj kierowcy powiązani z Mercedesem, bo przecież Russell należy do programu juniorskiego niemieckiej firmy. Ważniejszy był inny powód - konieczność odbudowania bolidu Bottasa i wynikające z tego faktu koszty.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie fotomontaż! Niesamowity popis gwiazdy NBA

W tym samym wyścigu przednie skrzydło w swoim samochodzie uszkodził Lewis Hamilton, co kosztowało ekipę kilkaset tysięcy dolarów. Uszkodzenia w maszynie Bottasa wyceniono na ok. 1,2-1,3 mln dolarów. I to wszystko w sytuacji, gdy na cały sezon ma się do wydania 145 mln dolarów, a nie 400 mln dolarów jak wcześniej.

- Zwalnialiśmy ludzi w okresie zimowym. Musieliśmy zmienić liczbę personelu i nie było łatwo, bo pożegnaliśmy osoby, które były tutaj zatrudnione na różnych stanowiskach przez 25 lat. Limit wydatków wpływa na efektywność większych ekip F1 - mówił na początku roku motorsport.com Christian Horner, szef Red Bull Racing.

Zwolnienia pracowników to jedno, przeżycie sezonu za jak najmniejszą kwotę to drugie. Ekipy F1 zaczęły tak planować kampanię, by niektóre części wytrzymały więcej wyścigów. Zwłaszcza jeśli ich zużycie nie ma wpływu na osiągi bolidu. Chociażby Mercedes zastosował więcej elementów ze stali kosztem droższego i mniej trwałego włókna węglowego. Model W12 zyskał przez to na masie, ale też jest w stanie więcej wytrzymać.

Poczuć się jak mały gracz

To, co przeżywają teraz giganci spod znaku Mercedesa, Ferrari czy Red Bull Racing, stało się normą w mniejszych ekipach już kilka lat temu. Gdy Force India balansowało na granicy upadłości, zespół z Silverstone miał policzoną liczbę śrubek czy nakrętek, jaką mógł wykorzystać w danym sezonie.

- My naprawdę walczymy o to, by znaleźć się poniżej limitu kosztów. Mówimy o dziesiątkach tysięcy dolarów, a nie setkach tysięcy. Warto było wesprzeć F1 w tej idei, ale nie mamy marginesu błędu - mówił Toto Wolff na początku sezonu 2021.

Dlatego największe zespoły tak głośno protestowały przeciwko wyścigom sprinterskim, które będą mieć miejsce podczas trzech weekendów F1 w tym sezonie (szczegóły TUTAJ). Za ich sprawą rośnie bowiem ryzyko kolizji, a co za tym idzie - wydatków. Ekipy dopięły jednak swego, bo jakiekolwiek uszkodzenia powstałe podczas tej nowej formy rywalizacji będą skutkować powiększeniem limitu wydatków o koszty naprawy bolidu.

Mercedes planując sezon 2021 mógł założyć, że stosunkowo rzadko będzie musiał odbudowywać bolidy swoich kierowców. W końcu Hamilton i Bottas przyzwyczaili szefów do tego, że raczej nie popełniają błędów i nie rozbijają maszyn.

- Jeśli masz serię poważnych wypadków, to zła informacja dla nas. Z pewnością przekroczymy planowany budżet na części. W idealnym świecie naprawiasz je, nie wyrzucasz ich do kosza. Jednak w tym przypadku tak nie jest. Skądś musimy mieć pieniądze na zamówienie nowych - wyjaśnił w RaceFans.net Andrew Shovlin, dyrektor ds. inżynierii torowej w Mercedesie po wypadku Bottasa.

Wypadki zadecydują o tytule w F1?

Do zdarzeń na Imoli doszło w sytuacji, gdy Mercedes toczy zażarty bój z Red Bullem i dysponuje podobnym tempem. Konieczność odbudowania bolidu Bottasa może sprawić, że w dalszej części sezonu Niemcom zabraknie funduszy, by opracować albo wyprodukować poprawki do modelu W12. To może z kolei zadecydować o losach tytułu mistrzowskiego.

- Jeśli będziemy mieć problem z wydatkami, może to uderzyć w budżet na rozwój bolidu. Musimy być tego świadomi planując kolejne kroki. Obawialiśmy się od początku zezłomowania bolidu. W tym przypadku maszyna nie jest całkowicie zniszczona, ale prawie do tego doszło - dodał Shovlin.

Dobrą wiadomością dla Mercedesa po wypadku Bottasa jest to, że udało się uratować podwozie jego bolidu, jak i silnik stosowany podczas GP Emilia Romagna. Jednak każdy kolejne zdarzenie z udziałem jednego z kierowców będzie powodować jeszcze większy ból głowy u szefów i księgowych niemieckiej ekipy. Będą oni robić wszystko, by rachunek na koniec sezonu 2021 był jak najbardziej zbliżony do 145 mln dolarów. Zadania nie ułatwia im też fakt, że część wyścigów F1 może zostać odwołana z powodu pandemii koronawirusa. Inaczej planuje się przecież budżet przy 23 rundach, a inaczej przy mniejszej liczbie.

Jednak na tym nie koniec. Już w sezonie 2023 limit wydatków zostanie zmniejszony do 135 mln dolarów. Jednak zejście do tego progu będzie znacznie łatwiejsze niż w przypadku obniżania kosztów z 400 do 145 mln dolarów.

Czytaj także:
To przez niego powrót Kubicy do F1 był koszmarem
Była gwiazda F1 wraca do zdrowia

Źródło artykułu: