Max Mosley zmarł w poniedziałek w wieku 81 lat. Brytyjczyk od pewnego czasu zmagał się z rakiem, o czym opinia publiczna nie wiedziała. "Prosimy, abyśmy mogli przeżywać żałobę prywatnie" - napisała w specjalnym oświadczeniu rodzina Mosleya, który rządził FIA w latach 1993-2009.
Brytyjczyk jako szef światowej federacji mógł liczyć na wsparcie Berniego Ecclestone'a. Mosley zarządzał FIA, a jego wieloletni przyjaciel Formułą 1. Nawet jeśli czasem ich interesy się ścierały, to potrafili znaleźć wspólny język. - Czuję się jakbym stracił członka rodziny. Był dla mnie jak brat - powiedział Ecclestone agencji DPA.
- Rozumieliśmy się bardzo dobrze. Jeden z nas mógł krytykować drugiego, jeśli coś mu się nie podobało i nie było z tym najmniejszego problemu. Max był prostym facetem. Nie tolerował jednak głupców - wyjaśnił były szef F1.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jest moc. Nietypowy trening Wildera
Mosley przyczynił się do sporej reformy F1 - zwłaszcza w latach 90., gdy po śmierci Ayrtona Senny i Rolanda Ratzenbergera podczas GP San Marino zaczął naciskać na poprawę bezpieczeństwa. Niejednokrotnie ekipy kwestionowały jego pomysły, ale z perspektywy czasu należy ocenić większość jego inicjatyw za trafione.
- Max zrobił wiele dobrego nie tylko dla motorsportu, ale i dla przemysłu motoryzacyjnego, bo dzięki niemu samochody stały się super bezpieczne - ocenił Ecclestone.
Mosley odszedł z FIA w niesławie, po tym jak magazyn "News of the World" opublikował zdjęcia przedstawiające go w trakcie orgii seksualnej. W poniedziałek po śmierci część mediów zaczęła wytykać Brytyjczykowi ten fakt.
- W ciągu kilku najbliższych miesięcy i lat sporo będzie się mówić o tym skomplikowanym i kontrowersyjnym człowieku. Jednak w tej chwili, niech Bóg ma go w swej opiece. Kondolencje dla jego rodziny - przekazał Damon Hill, mistrz świata F1 z sezonu 1996.
Czytaj także:
Ferrari przyznało się do wpadki
Alonso wbija szpilkę Sainzowi