Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę w nocy ze środy na czwartek, po tym jak rozkaz do ataku wydał prezydent Władimir Putin. Od tego momentu zbombardowane zostały największe miasta na Ukrainie, nie brakuje rannych i zabitych - w tym ludności cywilnej. Zachodnie służby ostrzegają przy tym, że to dopiero początek i Kreml planuje inwazję na pełną skalę, aby obalić władzę w Kijowie.
Zachód nałożył już sankcje na Rosję, ale te zdają się nie powstrzymywać Putina od dalszej inwazji zbrojnej. Nieobojętny na tragedię Ukrainy jest też świat sportu. Od kilkudziesięciu godzin wielu zawodników okazało wyrazy wsparcia z zaatakowanym narodem. W obecnej sytuacji Formuła 1 odwołała wyścig o GP Rosji, a UEFA przeniosła finał Ligi Mistrzów z Sankt Petersburga do Paryża.
"Rosjanie muszą pozbyć się Putina"
W piątek kierowcy F1 sami przyznali, że gdyby nie decyzja szefów dyscypliny, to najprawdopodobniej mówiliby jednym głosem i odmówiliby udziału we wrześniowym GP Rosji. To najlepiej oddaje atmosferę, jaka panuje w królowej motorsportu.
"Rosja nie jest mile widziana przy stole. To smutna sytuacja, ale kraj - w dużej mierze - pozwolił swojemu przywódcy zrobić to, co zrobił. Jeśli chce wrócić do społeczności międzynarodowej, to Rosjanie muszą się zebrać i pozbyć się Putina oraz jego kumpli" - napisał na swoim blogu dziennikarz Joe Saward, który obecnie przebywa na testach F1 w Barcelonie.
ZOBACZ WIDEO: Jego zjazd robi ogromne wrażenie. Zareagował znany aktor
"Łatwo to napisać, ale trudniej zrobić, bo Putin ma szerokie poparcie w kraju. Tym bardziej że państwowe media nieustannie go popierają" - dodał Saward, a najlepszym potwierdzeniem jego słów może być to, jak rosyjska propaganda cenzuruje kierowców F1 mówiących o sytuacji na Ukrainie.
W czwartek, kilka godzin po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, w Rosji dochodziło do protestów przeciwko działanim wojennym na terytorium sąsiada. Szacuje się, że tamtejsze służby zatrzymały ok. 2 tys. osób. Oznacza to, że mimo masowej propagandy, część rosyjskiego społeczeństwa nie akceptuje wojny wypowiedzianej przez Putina.
"Musimy mieć świadomość, że w trakcie każdej wojny propaganda działa po obu stronach, ale jasnym jest, że w powszechnym mniemaniu atak na Ukrainę to akt nie do przyjęcia" - ocenił Saward.
Czy GP Rosji faktycznie nie dojdzie do skutku?
Kilka godzin po komunikacie informującym o odwołaniu GP Rosji, firma stojąca za wyścigiem w Soczi opublikowała swoje oświadczenie. Nie pada w nim ani jedno słowo o inwazji zbrojnej na Ukrainę. Za to Rosjanie ciągle są przekonani, że wyścig F1 w Soczi we wrześniu może dojść do skutku. Dlatego zaapelowali do kibiców, by nie żądali zwrotu pieniędzy za bilety.
Jak zwrócił uwagę Saward, w komunikacie FIA i F1 napisano, iż "w obecnych warunkach nie da się zorganizować GP Rosji". Formalnie i prawnie rzecz biorąc, nie oznacza to odwołania zawodów. "Osoby zaangażowane w F1 nie chcą jednak, aby ten wyścig się odbył. Jednak takie kwestie nigdy nie są łatwe, bo istnieją różnego rodzaju umowy i być może ich zapisy nie obejmują sytuacji, gdy jeden kraj atakuje inny" - skomentował dziennikarz.
W umowach, jakie Formuła 1 zawiera z promotorami wyścigów znajduje się zapis o "sile wyższej", na który powoływano się m.in. w sezonach 2020-2021, gdy niektóre rundy były odwoływane z powodu pandemii koronawirusa. Jednak nie jest jasne, czy można powołać się na ten przepis w przypadku wojny, która nie toczy się w okolicy toru wyścigowego. Soczi nie jest bowiem zagrożone działaniami wojennymi.
"Każdy chce uniknąć sytuacji, w której kontrakt zostanie zerwany. Na razie sytuacja wygląda tak, że GP Rosji nie będzie, ale okoliczności mogą się zmienić w ciągu kolejnych miesięcy, więc istnieje szansa na zorganizowanie wyścigu. Wydaje się to mało prawdopodobne, ale zawody zaplanowano na wrzesień i nie wiem, co wydarzy się do tego momentu" - wyjaśnił Saward.
Brytyjski dziennikarz nie spodziewa się, by Formuła 1 szybko podpisała kontrakt z innym państwem na organizację wyścigu, który zająłby miejsce Rosji w kalendarzu. Nawet jeśli swoje kandydatury zgłosiły Turcja i Katar.
Rosja bez kierowcy w F1?
Agresja Rosji na Ukrainę doprowadziła też do tego, że amerykański zespół Haas postanowił zmienić malowanie swoich bolidów. Dotychczas kolorystyka samochodów nawiązywała do rosyjskiej flagi, ale w piątek na torze w Barcelonie zobaczyliśmy maszynę pomalowaną niemal całkowicie na biało.
To właśnie w Haasie startuje jedyny rosyjski kierowca w F1 - Nikita Mazepin. Amerykański zespół wspierany jest przez jego ojca Dmitrija, który pozostaje w serdecznych relacjach z Putinem. Dlatego też loga firmy Uralkali zostały w nocy zerwane m.in. z garaży, ciężarówek i samochodów Haasa.
W tej chwili niewykluczone jest to, że wskutek inwazji Rosji na Ukrainę kierowca straci miejsce w F1. "Być może nikt nie chce kontynuować tej relacji, ale zerwanie umowy wymaga odpowiednich rozstrzygnięć. Nie można tak po prostu wypowiedzieć kontraktu. Chyba że istnieją w nim stosowne zapisy, ale dotąd idea wybuchu wojny w Europie nie istniała, więc trudno podejrzewać, aby taka klauzula była w umowie Mazepina" - podsumował Saward.
Haas oficjalną decyzję ws. dalszej współpracy z Uralkali i Mazepinem ma podjąć w przyszłym tygodniu. Nawet jeśli ekipa zakończy współpracę z Rosjanami, którzy dotąd przelewali jej ok. 25-30 mln dolarów rocznie, to ma mieć zapewnione finanse na dalsze funkcjonowanie.
Czytaj także:
Koniec z barwami Rosji w F1! Stanowcza decyzja zespołu
"Nie pojadę w GP Rosji". Bunt w F1