Lewis Hamilton nie może zaliczyć do udanych weekendu Formuły 1 w Dżuddzie. W piątek miasto zostało zaatakowane przez Ruch Huti, gdy rozgrywany był pierwszy trening przed GP Arabii Saudyjskiej. Wówczas pojawiły się wątpliwości, co do kontynuowania rywalizacji na Półwyspie Arabskim. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Hamilton miał namawiać innych kierowców do bojkotu wyścigu F1.
Na trwającym ponad cztery godziny spotkaniu kierowców, które odbyło się po piątkowych treningach, za odwołaniem GP Arabii Saudyjskiej mieli opowiadać się również George Russell, Fernando Alonso, Pierre Gasly i Lance Stroll.
- Nie jestem tutaj, aby komentować te plotki. Pracujemy razem jako grupa. Przedyskutowaliśmy temat bojkotu i podjęliśmy decyzję, że będziemy się jednak ścigać - powiedział Hamilton, cytowany przez agencję GMM.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: naprawdę tak chciał czy... mu zeszło?!
Jednak 37-latek nie może zaliczyć pobytu w Dżuddzie do udanych, bo w sobotnich kwalifikacjach uzyskał dopiero szesnasty czas i odpadł już na etapie Q1. Po raz ostatni taka wpadka przytrafiła mu się w roku 2017. - Piątkowe wydarzenia nie wpłynęły na mnie. Po prostu poszliśmy w złą stronę z ustawieniami. Nie mogę się jednak doczekać wyjazdu stąd i powrotu do domu - wyjaśnił Hamilton we francuskim Canal+.
Prorokiem okazał się Sebastian Vettel. Chociaż Niemiec nie bierze udziału w GP Arabii Saudyjskiej z powodu zakażenia koronawirusem, to przed kilkoma dniami udzielił on wywiadu telewizji ARD, w którym podzielił się swoimi obawami związanymi z podróżą na Półwysep Arabski.
- Wszyscy wiemy, że Sebastian to bystry facet. Nie boi się mówić tego, co myśli. Powinien nadal tak działać - ocenił słowa swojego kierowcy Mike Krack, szef Aston Martina.
Część szefów zespołów F1 zwróciła w ten weekend uwagę, że szefowie dyscypliny wiedzieli, że Arabia Saudyjska jest zaangażowana w wojnę domową w Jemenie, a mimo to podpisano z Saudyjczykami lukratywny kontrakt na organizację wyścigu F1. Dlatego pojawiły się sugestie, aby w przyszłości nie wracać do Dżuddy. Jednak problemem mogą okazać się kwestie finansowe.
Saudyjczycy mają płacić ok. 100 mln dolarów rocznie za prawa do organizacji wyścigu F1, a równocześnie firma Aramco stała się głównym sponsorem królowej motorsportu. Kontrakt giganta paliwowego opiewa na kwotę 450 mln dolarów.
Na wszelkie spekulacje o próbie bojkotu odpowiedział też Stefano Domenicali. To właśnie szef F1 musiał długo namawiać kierowców do jazdy w GP Arabii Saudyjskiej podczas piątkowego zebrania. - Myślę, że słowo bojkot w tym przypadku nie jest właściwe. Nie jesteśmy tutaj, aby myśleć tymi kategoriami. Jesteśmy tutaj jako jedna rodzina F1 i działamy wspólnie - stwierdził Domenicali.
Czytaj także:
Fatalny wypadek Micka Schumachera. Bolid rozpadł się na kawałki
Koszmar Lewisa Hamiltona. Tak fatalnie nie było od lat