Czas na nowe pokolenie w F1. Hamilton, Vettel, Alonso odchodzą w cień
Charles Leclerc i Max Verstappen stworzyli niesamowite show w dwóch tegorocznych wyścigach F1. Obaj mają po 24 lata i stanowią przyszłość dyscypliny. Czas takich kierowców jak Lewis Hamilton, Sebastian Vettel czy Fernando Alonso dobiega końca.
Na zmianach w regulaminie ucierpiał za to Mercedes, przez co Lewis Hamilton obecnie nie jest w stanie walczyć o wygrane w F1. Również Sebastian Vettel od kilku lat nie jest w stanie podjąć rękawicy z czołówką i sezon 2022 może być jego ostatnim w karierze.
Nowa fala w F1
Wyścigi w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej pokazały jednak, że życie nie znosi próżni. W obu Grand Prix kapitalne pojedynki stoczyli Charles Leclerc i Max Verstappen. Obaj mają po 24 lata, a ich rywalizacja sięga jeszcze czasów kartingu. Różni ich to, że Holender znacznie wcześniej trafił do F1. Zdobyte doświadczenie pomogło mu już przed rokiem zostać mistrzem świata.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kowalczyk zaskoczyła fanów. Zdobyła szczyt w krótkich spodenkach- Walczą ze sobą od czasów dzieciństwa, teraz przenieśli to na grunt F1. To bardzo dobrze dla F1, że mamy nową falę. To fantastyczny początek sezonu - powiedział Mattia Binotto, szef Ferrari, cytowany przez agencję Reuters.
- W ostatnich dwóch wyścigach widzieliśmy, jak Charles i Max wyprzedzali się nawzajem po dziesięć razy, czego nie doświadczyliśmy w poprzednich sezonach. To były świetne wyścigi. Dwie rundy to jakaś próbka i można powiedzieć, że sporo zmieniło się w F1 w kontekście walki koło w koło, jakości ścigania. To coś świetnego - dodał Christian Horner, szef Red Bull Racing.
O ile Verstappen zdobył tytuł mistrza świata w sezonie 2021 i już w tej chwili może czuć się spełnionym kierowcą, o tyle Leclerc i Ferrari znajdują się w innym położeniu. Monakijczyk ma łatkę ogromnego talentu, ale przez ostatnie dwa lata musiał się frustrować za kierownicą czerwonego samochodu, bo Włosi nie dysponowali bolidem, który pozwalałby mu chociaż na walkę o podia. Poza tym w Maranello na mistrzostwo czekają od roku 2007.
Ferrari dobrze przygotowało się do rewolucji technicznej w F1, prowadzi obecnie w klasyfikacji konstruktorów z 78 punktami (na 88 możliwych do zdobycia). Jednak to m.in. zasługa tego, że Red Bull w Bahrajnie miał awarię obu bolidów.
- Za dwa tygodnie czeka nas Australia i myślę, że znów dojdzie do dobrej, zaciętej bitwy. Red Bull jest bardzo szybki. Jest silniejszy. To oni mają mistrza świata w swoich szeregach. Powiedziałbym, że to oni są faworytami. My po prostu staramy się dać z siebie wszystko - stwierdził Binotto, który już po zimowych testach F1 odrzucał tezy, jakoby Ferrari było kandydatem do mistrzostwa.
Za to Horner zapowiada ciężką pracę w fabryce przed GP Australii (10 kwietnia), której celem jest wydobycie dodatkowych osiągów z modelu RB18. - Chodzi o odblokowanie potencjału tych bolidów, bo to wciąż mocno niedojrzałe konstrukcje. Widzimy, że Ferrari jest bardzo szybkie, więc reszta wiosny będzie pracowitym okresem. Każdy będzie chciał wycisnąć maksimum, zrozumieć pracę opon - ocenił szef Red Bulla.
Nie skreślają Mercedesa
Co ciekawe, Ferrari i Red Bull Racing są zgodne w jednym - nie należy przedwcześnie skreślać Mercedesa. W końcu mowa o zespole, który w latach 2014-2021 zdobywał osiem tytułów mistrza świata z rzędu w klasyfikacji konstruktorów. Obecnie model W13 ma ogromne problemy z "podbijaniem" na prostych, przez co niemożliwe jest wykorzystanie pełni jego potencjału.
- Nie mam wątpliwości, że Mercedes w pewnym momencie dołączy do tej bitwy, ale jednak wolę się skupiać na własnym zespole - skomentował Horner.- Musimy podchodzić do sytuacji wyścig po wyścigu. Zaznaczyliśmy swoją obecność wygraną w Arabii Saudyjskiej, mamy pierwsze zwycięstwo, obaj kierowy byli konkurencyjni i po prostu musimy nabrać rozpędu - podsumował szef Red Bulla.
Czytaj także:
"Tylko spala pieniądze". Miliarder pod lawiną krytyki
Kulisy śmierci Maxa Mosleya. "Nie wchodź, zadzwoń na policję"