Nie martwi się o moralność F1. Wskazuje na to, co robią Niemcy

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Helmut Marko
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Helmut Marko

Po ataku rakietowym w Arabii Saudyjskiej pojawiły się wątpliwości, co do tego, czy Formuła 1 powinna pojawiać się w takich krajach. Helmut Marko nie dostrzega jednak w tym problemu i zwraca uwagę na to, że Niemcy handlują z Bliskim Wschodem.

W tym artykule dowiesz się o:

Przed tygodniem kierowcy Formuły 1 zagrozili bojkotem GP Arabii Saudyjskiej, po tym jak rebelianci z Ruchu Huti zaatakowali rafinerię Aramco zlokalizowaną kilkanaście kilometrów od toru w Dżuddzie. Ostatecznie wyścig F1 doszedł do skutku, ale zawodnicy zażądali rozmów ws. przyszłości zawodów na półwyspie arabskim i dyskusji na temat lokalizacji, w których pojawia się F1.

Obecnie w kalendarzu F1 widnieją takie państwa jak Bahrajn, Katar czy Arabia Saudyjska. Są one regularnie oskarżane o łamanie praw człowieka, a dodatkowo Saudyjczycy od lat zaangażowani są w wojnę domową w Jemenie.

Problemów ze ściganiem się na Bliskim Wschodzie nie ma Helmut Marko. Zdaniem doradcy Red Bull Racing ds. motorsportu, nie można być hipokrytą i nakazywać F1 omijania tej części świata, podczas gdy Zachód chętnie współpracuje z Saudyjczykami, Katarczykami i innymi nacjami przy dostawach gazu czy ropy.

ZOBACZ WIDEO: Piękna miss Euro wbiła szpilkę gwiazdorowi Szwecji

- Skoro niemiecki minister gospodarki leci do Abu Zabi, aby otworzyć drzwi do współpracy, to nie sądzę, abyśmy musieli w Formule 1 zbytnio martwić się o naszą moralność. Niech sport pozostanie sportem - powiedział Marko w rozmowie z gazetą "Osterreich".

Prawda jest taka, że państwa Bliskiego Wschodu w dużej mierze utrzymują F1. Za organizację wyścigów płacą rocznie od 50 do 100 mln dolarów, podczas gdy w przypadku imprez organizowanych w Europie opłaty licencyjne są dużo niższe. - Bez tych krajów trudno byłoby utrzymać F1 na tak wysokim poziomie - ocenił 78-letni Austriak.

Warto przy tym zauważyć, że F1 dość szybko zareagowała za to na wojnę w Ukrainie. Ledwie kilkanaście godzin po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji, podjęto decyzję o odwołaniu tegorocznego GP Rosji, a następnie wypowiedziano wieloletni kontrakt na organizację wyścigów w tym kraju. W ten sposób królowa motosportu pozbawiła się ok. 55 mln dolarów rocznie.

- To, co dzieje się w Ukrainie, jest nie do pomyślenia. Nie mogę uwierzyć, że do czegoś takiego doszło. Gdy widzisz te wszystkie obrazki, jak brutalnie zachowują się Rosjanie, to jest przerażające - skomentował Marko, który w pełni poparł decyzję o zerwaniu więzi F1 z Rosją.

- Sport to sposób na promowanie siebie i wyróżnianie się na tle innych. Gdybyśmy teraz dali szansę Rosji na organizowanie wyścigu F1, to zyskałaby dostęp do globalnej publiczności i mogłaby promować siebie. Dla F1 ten wyścig mógłby przynieść efekt odwrotny od zamierzonego - podsumował były kierowca F1 i doradca Red Bulla.

Czytaj także:
Czy to koniec kariery wielkiego mistrza? Zmaga się z podwójnym widzeniem
Oferta podbita do 650 mln euro! Niemcy są gotowi wydać fortunę