Wchodził z Aleksandrem Dobą na Kilimandżaro. "Organizacja była najwyższej jakości"
- Olek Doba był w bardzo dobrej formie i nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, nie skarżył się. Miał swoje lata i nawet proponowano mu, żeby przerwał wyprawę, ale nie chciał o tym słyszeć - opowiada Bogusław Wawrzyniak, uczestnik wyprawy na Kilimandżaro.Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Kilimandżaro uchodzi za łatwą górę?
Bogusław Wawrzyniak: Powiedziałbym, że jest banalna. Wjeżdża się na 2 tysiące metrów, a potem wchodzi w kilka dni. Nie ma żadnych ograniczeń technicznych, jest tylko kwestia aklimatyzacji. W związku z tym, że z tej naszej ekipy prawie nikt nie był w wysokich górach, prawie każdy miał objawy choroby wysokościowej. Jeden mój kolega, 40-latek, maratończyk, uprawia triathlon, zrobił Irona Mana, dwa dni wymiotował jak kot.
A Aleksander Doba?
Nie, on nie miał żadnych objawów.
Co to w ogóle była za wyprawa?
Na wyprawę z agencją "Soliści" z Wrocławia pojechało 35 osób. Początkowo miało być ich 15, ale gdy okazało się, że Aleksander Doba będzie wśród uczestników, nagle przybyło chętnych. Część poleciała na dwa dni na Safari i na Zanzibar a 5 osób, w tym ja, wróciło do Warszawy.
Agencja wynajęła profesjonalnych przewodników?
Według mojej wiedzy to była jedna z najlepszych agencji turystycznych w Tanzanii. Jeden z przewodników, Baba, miał na koncie 500 wejść na Kilimandżaro.
Innego zdania jest Jerzy Kostrzewa, przewodnik górski, który zwraca uwagę na wyjątkowo krótki czas wejścia na górę. To były cztery dni, a normalnie taka wyprawa powinna trwać siedem.
Po pierwsze, wchodziliśmy piątego albo szóstego dnia, zależy jak kto liczy. Po drugie, były tam różne trasy, również trzy i czterodniowe. Tak więc to - moim zdaniem - szukanie sensacji.
A brak zaplecza medycznego?
Wszystko było na miejscu, dodatkowo w ekipie szło trzech lekarzy, więc naprawdę nie ma mowy o żadnych zaniedbaniach.
Pan wcześniej znał organizatorów?
Nie, poznałem ich na wyprawie. Tak jak większość uczestników. Ale Olek ich znał, wcześniej robił dla nich różne eventy, głównie wyprawy kajakowe. Dla nich to była bardzo prestiżowa wyprawa, dla tej miejscowej agencji również. Tam wszyscy dokładnie wiedzieli, z kim idą. Na wysokości 4 tysięcy metrów jedliśmy frytki i sałatkę z awokado, codziennie rano przynosili nam herbatę z imbirem do pokoju, świeże soki owocowe. Na tych wysokościach to luksus. Byłem już w Himalajach, Andach, na Kaukazie i nie spotkałem się z takimi warunkami. Tam było 35 turystów i ponad 120 osób supportu. Cała wioska z nami szła.
To niezbędne?
Tak, tak działa miejscowa turystyka. Nie można wchodzić samemu, tak miejscowi chronią miejsca pracy w branży turystycznej.
Jak wyglądał atak szczytowy?
Na początku mieliśmy wchodzić razem, ale potem zdecydowaliśmy, że idziemy na trzy grupy. Inaczej ci najszybsi byliby na szczycie o 4.30 rano i - czekając na resztę - by pozamarzali. Dlatego pierwsza grupa, ta najwolniejsza, poszła 30 minut po północy, w niej był Olek Doba. Potem druga o 1.45 i jakiś czas po nich ostatnia grupa, czyli ja z kolegą oraz "supporterem". Doszedłem Olka po 1,5 godziny.
Jak wyglądał?
Nieciekawie, był słaby, do tego zaspany, ale nie było to nic podejrzanego. Miał swoje lata, więc to mogło być dla niego męczące. Dałem mu żel energetyczny i ruszyłem dalej. On sobie szedł powoli, robił kilka kroków i stawał. Tak się chodzi w górach wysokich. Ja wszedłem o 7.30, zszedłem, potem wróciłem z drugą grupą. Znowu zszedłem i spotkałem Olka Dobę. Był zadowolony, uśmiechnięty, to była już wysokość prawie 5800 metrów.
Nie było wątpliwości, czy wejdzie?
Ja mu mówiłem: "Masz jaja Olek, że wchodzisz". On się śmiał i mówił, że to nic takiego. Rozmawialiśmy kilka dni wcześniej i - moim zdaniem - nie miał parcia, żeby zdobyć szczyt, ale skoro był tak blisko, to zdecydował, że idzie. Myślałem nawet, żeby jeszcze raz iść z nim, ale pomyślałem, że dam mu w spokoju cieszyć się górą.
A kto był z nim?
Goeffrey, szef miejscowej wyprawy, oraz przewodnik Baba. Spytałem ich, czy wiedzą, z kim wchodzą. Oni odpowiedzieli: "Oczywiście, to król oceanu". Gdy ich spotkałem, było już w miarę późno, ale Olek chciał iść. Nawet się go pytali, sugerowali, że może zostać, bo skoro jest na Stella Point, to w sumie ma już zaliczone Kilimandżaro, bo to jest część szczytu. Ale nie przekonali go.
Skoro mu proponowali, żeby odpuścił, to znaczy, że widzieli, że nie jest z nim dobrze?
Myślę, że chcieli go oszczędzić, miał swoje lata, więc to była trudna wyprawa dla niego. Wcześniej najwyżej był na Gerlachu (2655 m n.p.m.). Teraz do końca było jakieś 100 metrów, ale po płaskim. Na szczyt dotarł po 11.
To porusza też wspomniany przewodnik, który krytykuje późną porę.
To przesada. Do ostatniej bazy pod szczytem schodziłem godzinę i 15 minut, więc nawet jakby on schodził 5 godzin swoim tempem, to byłby około 16.30-17, a ciemno robiło się o 19. Nie było zagrożenia, że będzie schodził po ciemku.
Nikt nic nie widział, żadnych objawów?
Nikt, nawet jedna osoba. Nie miał żadnych symptomów.
A pozostali?
Tak, mieli, bo to była wyprawa dla zwykłych turystów, weekendowych poszukiwaczy przygód. Miejscowi mają za cel, żeby każdy wszedł, żeby każdego wciągnąć za uszy. Każdy ma wrócić szczęśliwy do domu. Tam nie było żadnych herosów.
Ale Doba szedł ostatni?
Tak. Miał swoje lata.
Jak pan myśli, co się stało?
Nie potrafię powiedzieć. On miał sporo planów, chciał przepłynąć jeszcze raz Atlantyk, ale tym razem łodzią wiosłową. On się świetnie trzymał. Jak byliśmy na sawannie, to skakał do wody z łodzi, robił salta, był to "wiecznie młody" gość.
A jako człowiek?
Kapitalny facet. Półtora gościa dla mnie. Opowiadał o swoich samotnych podróżach przez Atlantyk, o rekinach, o falach 10-metrowych, a ludzie słuchali jak zaczarowani. Jak ktoś chciał to i dwa razy opowiadał. Z każdym był na ty, codziennie rano wchodził na śniadanie i witał się słowami "Hakuna Matata", krzyczał "Afryka Dzika", wszyscy go kochali. Pytali o plany, a on mówi, że ma swoje lata i wiecznie nie będzie żył. Jak ktoś się wtedy martwił, to on od razu mówił, że jak umrze, to mamy się radować i żyć dalej, bo nikt nie jest wieczny. Ja mam 50 lat, byłem na wielu wyprawach, ale takiego faceta nie spotkałem.
-
kszow Zgłoś komentarz
jest ok. W Polsce często się oszczędza na takich wyprawach, bo każdy dzień to dużo kasy dla lokalnej agencji. Wchodzili w nocy z 4 na 5 dzień. Co z tego, że tak można? Ale są w Polsce biura, które przeznaczają jeden więcej dzień na aklimatyzację, co może być kluczowe, żeby połowa grupy nie rzygała jak kot i nie wchodziła w cierpieniu. Zagraniczne biura czasem jeszcze więcej dni. A już szczególnie nie powinien takiego programu robić człowiek 74 letni. I tu jego wytrenowanie nie ma nic do rzeczy. Taki organizm się dużej aklimatyzuje, jak młodzi przy takim tempie mają problem, to co dopiero starsza osoba. I wiem, że był wytrzymały i wysportowany, ale jeśli nie będzie odpowiedniej aklimatyzacji, to może się zdarzyć nieszczęście. "Powiedziałbym, że jest banalna." Ze względu na wysokość i ryzyko choroby wysokościowej nie jest to góra banalna. Aż szok, że człowiek, który chodzi po górach tak się wypowiada. Czy bierze odpowiedzialność za swoje słowa, kiedy ludzie nieprzygotowani fizycznie będą chcieli ją zdobyć, bo się naczytają, że jest banalna? Mam wrażenie, że ten pan chce się wylansować tutaj przy okazji, jak on to wręcz wskakuje na góry. "Miejscowi mają za cel, żeby każdy wszedł, żeby każdego wciągnąć za uszy. Każdy ma wrócić szczęśliwy do domu. " Nooo, to chyba nie powinien być cel lokalnej agencji! Głównym cel powinno być bezpieczeństwo! I jeśli ta agencja tak działała, to może też zabrakło powiedzenia Dobie, żeby zawracał. Głównym pytaniem jest, czy 74latek powinien wchodzić już w nocy z 4 na 5 dzień. Pewnie rozejdzie się po kościach, bo przecież nie jest to nielegalne. Wydaje mi się, że zabrakło tu zdrowego rozsądku. I może powinno to wywołać ogólnopolską dyskusję nt jakości ofert górskich, czy wystarczającego czasu aklimatyzacji. Aby kolejni uczestnicy mieli większą świadomość, jaką ofertę wybrać. -
tomas68 Zgłoś komentarz
Normalnie pralnia i magiel w jednym. -
szkonmak Zgłoś komentarz
sobie jeszcze że 25 lat. -
Nyctereutes Zgłoś komentarz
Każdy człowiek powinien znać swoje możliwości. Życiorys Doby to wieczna pogoń za? Narcyz nie człowiek uwielbienie siebie. Trzeba wiedzieć kiedy się zatrzymać i zakończyć pogoń za? -
Arkadiusz Świątek Zgłoś komentarz
umrzeć tak jak on. W wymarzonych okolicznościach przy odpowiedniej muzyce. Niestety nam zapisany jest zawal, nadcisnienie lub covid. On sobie poszedł na Kilimandżaro i z góry się z nami pożegnał. Mistrz, nigdy nie dogoniony ideał. Odejdzie w annały naszej historii. Odszedł dumy i spełniony. Czuwaj Mistrzu. Teraz młodsi dosiądą steru by oddać ci cześć by kiedyś spotkac -
OldCitizen Zgłoś komentarz
Przykre jest to co się stało, ale myślę, że nie miał chyba żalu o to co go spotkało. Odejście człowieka to zawsze trudny temat... Pocieszeniem może być fakt, że to już nie jest Jego zmartwienie. Ahoj Olek... -
hgjfkf Zgłoś komentarz
takie życie -
Zbyszek Grelak Zgłoś komentarz
Aleksander DOBA POLAK -
Akeno Zgłoś komentarz
warto te wypowiedzi porównać z opowiesciami organizatora publikowanymi obok. Są diametralnie różne -
andrzej100 Zgłoś komentarz
Miałem okazję spotkać Pana Aleksandra wOpolu , wspaniały gawedziarz . Zył po swojemu odszedł na swoich warunkach. R.I.P. -
Adela Rozen Zgłoś komentarz
bohaterów..., bo prawdziwi bohaterowie to raczej himalajscy tragarze którzy ich wnoszą prawie na plecach z ich ekwipunkiem pod sam szczyt za kilka $... -
A my swoje Zgłoś komentarz
Mógł jeszcze pożyć, to się zaszczepił. Taka sytuacja. Szkoda.