Kilka dni temu opublikowaliśmy materiał p.t. "Zadbany, bogaty 40-latek idzie w krzaki. Zaraz wstrzyknie sobie świństwo" (tutaj czytaj całość >>). Pokazaliśmy w nim ogromny problem polskich kolarzy amatorów (głównie kategorii Masters). Problem związany z dopingiem. Kilku naszych rozmówców przyznało nam rację: to jest sprawa, którą należy niezwłocznie rozwiązać. Materiał wywołał prawdziwą burzę. Na zamkniętych grupach FB zawrzało. Zdecydowana większość członków tych społeczności związanych z kolarstwem przyznała nam rację: coś trzeba z tym zrobić. To słuszny kierunek. Podobne wyniki przyniosła sonda umieszczona pod artykułem, w której wzięło udział prawie 3000 internautów. Aż 88% nie ma wątpliwości: badania dopingowe powinny być przeprowadzane podczas zawodów dla amatorów.
Tomasz Czechowski to kolarz z licencją Masters. Od dłuższego czasu "tropi" w internecie oszustów, amatorów, którzy stosują środki dopingowe. Znalazł się w wąskim gronie osób, które wkrótce przygotują nowe regulacje, które będą miały na celu ograniczyć ten proceder w peletonie. Ma sporą wiedzę, którą postanowił podzielić się z Wami - Czytelnikami Sportowych Faktów.
Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Jeździ pan na rowerze, zna Mastersów, zna kolarzy-amatorów, jest w tym środowisku nie od dzisiaj. Jaki procent ludzi bawiących się w kolarstwo stosuje środki dopingowe?
Tomasz Czechowski, kolarz-amator, zawodnik grupy GATTA BIKE-RS: Moim zdaniem 10-20 procent.
Bardzo dużo!
Tak, jednocześnie dodam, że to bardzo często czołówka ogólnopolskich zawodów, a nawet imprez rangi mistrzowskiej. Mastersi, to skrótowo najbardziej ambitni i jeżdżący na najwyższym poziomie amatorzy. Każdy z nich ma licencję Polskiego Związku Kolarskiego, to w hierarchii druga kategoria po elicie. I właśnie tutaj tkwi największy problem. Że doping stosują ludzie, którzy często walczą o najwyższe miejsca podczas amatorskich zawodów. Oszukują innych.
Skąd wiedza, że pana rywale "biorą"?
Jestem członkiem kilku zamkniętych grup w mediach społecznościowych. Grupy te zajmują się dopingiem, np. w sportach siłowych. Jestem zdumiony tym, kogo tam spotkałem. Znani w Polsce zawodnicy udzielają sobie porad i wymieniają się spostrzeżeniami z dawkowania oraz stosowania środków zabronionych. Bez żadnych oporów!
To sprawa dla organów ścigania. Niby to amatorzy, ale jednak licencja Masters zobowiązuje do przestrzegania przepisów dopingowych.
Prowadząc swoiste prywatne śledztwo oczywiście wszelkie takie przypadki dokumentuję i zachowuję. Nie tylko dla prokuratora, ale też po to, że zamierzam kiedyś te wiadomości, posty, porady z zamkniętych grup po prostu opublikować. Wszyscy stosujący doping i udzielający się na tych forach mogą być zatem pewni, że już niedługo materiały te ujrzą światło dzienne. Totalnym szokiem dla mnie jest fakt, że amatorzy potrafią wklejać zdjęcia stosowanych medykamentów, przesyłać linki do ofert zakupu czy nawet nagrywać wideo z procedury wkłuwania się we własne mięśnie.
Pana opis brzmi jak wyspecjalizowane platformy dopingowe, z których korzystają profesjonaliści, a nie amatorzy.
Trochę tak. Bo skala i stopień "sprofesjonalizowania" dopingu w kolarstwie amatorskim przeszedł moje najśmielsze podejrzenia.
Co biorą kolarze-amatorzy? Sterydy? EPO? Tabletki, zastrzyki?
Oj, to temat-rzeka. Amatorzy bez względu na dyscyplinę sportową biorą dokładnie to samo, co zawodowcy, tylko nie zawsze są to środki odpowiedniej jakości i nie zawsze w tej samej ilości czy częstotliwości. Pojawiają się wszystkie odmiany testosteronu, stanazol, trenbolon, nadrolon, hormon wzrostu, sztuczna erytropoetyna, kortykosteroidy, substancje pobudzające: kokaina, amfetamina, efedryna, noradrenalina a także meldonium, clenbuterol, a nawet witamina C w ogromnych stężeniach.
Jezus Maria!
To dopiero wierzchołek góry lodowej. Pojawiają się wlewy dożylne, pojawiają się transfuzje. Nie tylko takie deklaracje, ale też udokumentowane przypadki znalazłem na zamkniętych dopingowych grupach. Najczęściej sterydy podawane są w postaci zastrzyków, nierzadko również w postaci ampułek czy tabletek.
Skąd to wszystko mają? Kto im to świństwo podsuwa pod nos?
Robiący na tym biznes dealerzy, którzy sprowadzają środki często zza wschodniej granicy. Zresztą, dziś, w dobie internetu, mając dostęp zamkniętych grup wystarczy trochę pogrzebać, kliknąć, zapłacić i po sprawie. Hulaj dusza. A piekło? Zaczyna się potem, kiedy kończymy z atakiem serca, arytmią czy niewydolnością nerek, wątroby, trzustki i innych organów. Ale każdy ma wolny wybór. Każdy dopingowicz prędzej czy później odczuje skutki zdrowotne takiej kuracji. I dobrze.
Jest jeszcze doping mechaniczny. To nie jest czasami większy problem niż ten farmakologiczny?
I tak, i nie. Występuje na pewno rzadziej niż farmakologiczny, choć staje się coraz bardziej powszechny. Jeśli problemu nie stłamsi się w zarodku, zawita na stałe do kolarstwa amatorskiego bardzo szybko - w ciągu jednego, dwóch sezonów.
Po co amatorowi doping?
Odpowiedź na to pytanie mogłaby stanowić przedmiot niejednej pracy naukowej z zakresu psychologii sportowej lub psychologii ogólnej. Bardzo prawdopodobne jest stwierdzenie, jakie znalazłem na jednym z forów internetowych, które głosi, że stanowi to "przedłużenie męskości" zakompleksionych mężczyzn. Jak dobre auto czy młoda blondynka u boku. Coś w tym jest, bo według mnie chęć sięgania po zabronione środki bierze się głównie z kompleksów i jakiegoś wewnętrznego poczucia niezadowolenia ze swojego własnego "ja".
Część z tych ludzi ma za sobą zawodową przeszłość. Jak na przykład ostatnio złapani na dopingu: Krzysztof Krzywy czy Paweł Rychlicki. Obaj jeździli kilkanaście lat temu w grupach zawodowych. Bez większych sukcesów.
To kolejna grupa ludzi, którzy sięgają po niedozwolone środki. Byli profesjonaliści, którzy nie osiągnęli znaczących wyników, próbują sobie teraz nieco tej sztucznej glorii i chwały przysporzyć.
Pieniądze? To też jedna z przyczyn?
Też. Niektórzy amatorzy są opłacani przez swoich sponsorów. Nie są to zawrotne kwoty, ale słyszałem już o 5 tys. zł miesięcznie. Dodatkowo tacy amatorzy nie muszą się martwić o: sprzęt, wyjazdy na zagraniczne zgrupowania, dietetyka, trenera, fizjoterapeutę, itp. Jeśli więc podliczymy korzyści, okazuje się, że ta zabawa w amatorskie kolarstwo czasem przybiera jednak formułę dość dobrze opłacanego dodatkowego "zawodu", który może stanowić istotne wsparcie budżetu domowego. A to już może rodzić pokusą sięgnięcia po doping, by nie stracić kontraktu sponsorskiego.
Podsumowując...
Chora ambicja, przerośnięte "ego", kompleksy, pieniądze, to wszystko wpływa na to, że doping jest obecny w środowisku amatorów.
Czy kiedykolwiek spotkał się pan z osobą, która zasugerowała, że powinien pan spróbować ze środkami dopingowymi?
Tak, miałem takie podpowiedzi od niektórych osób ze środowiska. Raz na poważnie, kilka razy niby w żartach. Nigdy jednak po takie środki nie sięgnąłem i nie sięgnę. Proszę zapisać to zdanie! Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym zacząć brać. Po pierwsze, kolarstwo to tylko zabawa, rywalizacja i poczucie dbania o siebie w kontekście zdrowia, kondycji psychicznej i fizycznej. Po drugie, sport uczy pokory, determinacji, dyscypliny i radzenia sobie z porażkami, które jednak w 99,9% startów dotyczą większości startujących. Po trzecie, chcę ścigać się latami i dojść do wymarzonej formy swoim rytmem, a nie iść na skróty, wygrać raz, a potem być wytykanym palcem i wyrzuconym ze środowiska.
Wrócił pan do roweru stosunkowo niedawno. Prawda?
Tak. Sport wrócił do mojego życia w najcięższym jego okresie i w pewien sposób uratował mi życie. Dzięki mojej partnerce Ani, sięgnąłem po kolarstwo, które kochałem, kiedy byłem młodym chłopakiem. Po ponad 10 latach siedzenia na kanapie powróciłem do roweru w 2015 roku. Z roku na rok ciężkim treningiem i dzięki wielu poświęceniom pokornie wspinam się po drabince hierarchii zawodników. Nie mam z tym problemu, że jeszcze nie wygrywam. Może nigdy nie będę. Nie to jest przecież najważniejsze.
A może powinniśmy odpuścić ściganie dopingu wśród amatorów? W myśl zasady: niech robią, co chcą. To ich zdrowie.
Nie zgadzam się. Po pierwsze, jak już zwracaliśmy uwagę, Mastersi mają licencje Polskiego Związku Kolarskiego i obowiązują ich przepisy antydopingowe. Dlatego nawet nie ma takiej możliwości, abyśmy mogli zaprzestać walki z dopingiem. Poza tym,
to trochę tak, jakby spytać czy powinno się ścigać patologiczne zachowania wśród urzędników czy polityków. Oczywiście, że tak. Nie ma kasty lepszych ludzi i nie ma kasty ludzi, którzy są bezkarni.
Doping jest trudno pokonać. Coś o tym wie świat sportu zawodowego.
Właśnie nie. Paradoks polega na tym, że problem z dopingiem nie jest wcale nie do pokonania. Oczywiście potrzeba na to środków, wg moich szacunków być może nawet ok. 500 tys. zł rocznie, na przeprowadzanie wyrywkowych kontroli antydopingowych, które wcale nie są tak drogie, jak się powszechnie sądzi. Na dodatek wydaje się, że ich ceny w 2019 roku ulegną obniżeniu. To informacje potwierdzone przez POLADĘ (Polska Komisja Antydopingowa - przyp. red). Wspólnymi siłami Komisja Masters i Cyklosport działająca przy PZKol oraz POLADA prędzej czy później zwalczą ten problem, ponieważ to grono osób uczciwych, którym zależy na czystym sporcie. Bezwzględnie należy również nagłaśniać dopingowe wpadki, bo jak widać po pierwszych reakcjach w internecie, to social media dziś mają ogromną władzę. Reakcja środowiska po opublikowaniu informacji na temat dwóch ostatnich wpadek dopingowych była natychmiastowa i bardzo zdecydowana. Każdy kolejny zawodnik sięgający po doping będzie musiał się liczyć - na przykładzie poprzedniego wpadkowicza - ze społecznym ostracyzmem, który go spotka po udowodnieniu zażywania niedozwolonych środków.
Jakbyśmy mieli walkę z dopingiem zapisać w krótkich punktach...
... po kolei: 1. Edukacja i kontrole dopingowe, 2. Ostracyzm społeczny ludzi, którzy zostali złapani, 3. Wykreślenie dopingowiczów z list startowych i uniemożliwienie im startów przez okres wykluczenia (najczęściej to są cztery lata), 4. Druga wpadka dopingowa powinna z automatu równać się wykluczeniem dożywotnim.
Czy zawody dla amatorów (Bike Challenge, wyścigi Cezarego Zamany, Michała Kwiatkowskiego, Rafała Majki czy Tomka Marczyńskiego, Tour de Pologne Amatorów) powinny płacić kontrolerom za to, by byli obecni na wyścigach. Ma to sens? Czy dla amatora, nazwijmy go Kowalskiego, to zupełnie nie ma znaczenia, że czołówka się szprycuje.
To zależy od celu tej imprezy oraz od faktu, czy została wpisana do kalendarza Masters, czy też nie. Jeśli jest to impreza czysto amatorska, komercyjna, bez wymogów licencyjnych Masters, to pozostawiam tę decyzję organizatorom. Niektóre imprezy pobierają opłatę od powiedzmy dwóch tysięcy zawodników, czerpiąc z tego tytułu spory dochód. W mojej opinii powinny wprowadzić obowiązkowe kontrole, bo wpływa to na ich pozytywny odbiór medialny, społeczny i wizerunek organizatora. Poza tym kontrola dopingowa zawsze ma sens. Niezależnie od przeznaczenia wyścigu. Pozostawiam organizatorom i ich etyce decyzję, czy chcą nagradzać czystych i grających fair-play zawodników czy tych, którzy być może wygrywają nieuczciwie.
Czy doping w środowisku kolarskich amatorów stanowi jakiekolwiek zagrożenie dla młodzieży i dzieci? Czy one widząc to, co się dzieje będą chciały spróbować drogi na skróty?
Ścigają się już całe pokolenia - dziadek, potem ojciec, potem syn, nierzadko wnuczek stawia pierwsze kroki w wyścigach dziecięcych. O ile poprzednie pokolenia swoje wyniki sportowe uzyskiwały w sposób rzetelny wszystko jest w porządku. Wierzę w to, że ojciec obserwujący wzrost formy sportowej swojego syna w sposób podejrzanie szybki zwróci mu uwagę i uświadomi co się stanie, jeśli okaże się, że sięgnął po doping i jaki ostracyzm społeczny go później spotka. Są jednak różni ludzie i różne środowiska. Na pewno spotkamy sytuacje, kiedy syn obserwując 50-letniego ojca-herosa chce być taki jak on, a mając swoje ograniczenia i nie mogąc im sprostać "na czysto" sięgnie po doping, aby ojciec był dumny. I odwrotnie. Ojciec chcąc wyleczyć swoje kompleksy z młodości podsunie synowi, czasem nawet bez jego wiedzy, środki dopingujące, aby udowodnić sobie i kolegom, że kolejne pokolenie jest już mocniejsze, że ojciec-trener wychował syna na mocarza, który gromi synów kolegów. Niestety, takie sytuacje zdarzają się w każdej dziedzinie i sportu też dotyczą.
Co możemy z tym zrobić?
Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. W szkołach podstawowych często są prowadzone zajęcia podczas których policja i odpowiednie służby omawiają niebezpieczeństwa związane z alkoholem i narkotykami. Moim zdaniem można tę edukację rozszerzyć to o tzw. dopalacze i doping w sporcie właśnie. Powszechnie panująca moda na pokazywanie się z jak najlepszej strony w mediach społecznościowych sprawia, że niejedno dziecko może sięgnąć po zabronione środki, aby wygrać imprezę szkolną czy dostać się do reprezentacji szkolnej.
Jestem przerażony.
Czym?
Skalą. Od kilku tygodni przyglądam się zjawisku dopingu wśród amatorów. W najgorszych snach nie przewidywałem, co zobaczę...
Zajmuję się tym trochę dłużej. Chciałbym, aby środowisko zrozumiało i doceniło fakt, że sam, przez nikogo nie zachęcany, postanowiłem pomóc w zwalczeniu dopingu w kolarstwie amatorskim. Moją intencją nie jest temu środowisku w jakikolwiek sposób zaszkodzić, chcę pomóc je oczyścić. Dodam tylko, że podczas tej rozmowy nie reprezentuję stanowiska żadnej instytucji, reprezentuję tylko swoje poglądy. Wszyscy, którzy przeczytaliście ten wywiad do końca: trzymajmy się razem i wspierajmy działania Komisji Masters i Cyklosport PZKol oraz POLADY w zwalczaniu dopingu w kolarstwie. Na końcu tej drogi jest czysty sport, który tak bardzo kochamy.
ZOBACZ WIDEO Serie A: Karol Linetty blisko szczęścia w polskim meczu [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS 3]