- Nie mam pojęcia, jak tego dokonaliśmy. Ogólnie cały ten EuroBasket jest jak niesamowity sen, z którego nie chcesz się budzić - mówił po meczu ze Słowenią do polskich dziennikarzy Jarosław Zyskowski, który był jednym z architektów wielkiego zwycięstwa (90:87 w meczu z mistrzami Europy).
Nie ma co ukrywać, że jego świetny występ był dużym zaskoczeniem, bo we wcześniejszych spotkaniach grał poniżej swoich możliwości. W trzech meczach zdobył po dwa punkty, z Finlandią cztery, a z Serbią sześć. Z Ukrainą na boisku spędził 16 minut, ale ani razu nie trafił do kosza.
Nic nie wskazywało na to, że ze Słowenią zagra takie zawody. Ale znów pokazał, że swoim boiskowym sprytem może sporo zdziałać. Zdobył 14 punktów w 26 minut, trafiając trzy z pięciu rzutów z dystansu. Dołożył ogromną cegiełkę do sensacyjnego zwycięstwa Polaków nad Słowenią 90:87.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: partnerka Milika błyszczała w Paryżu
- Cały mecz ze Słowenią będę pamiętał do końca życia. Kocham ten zespół. Kocham tych chłopaków, bo tworzymy niesamowitą drużynę. Jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Mamy niesamowity charakter i wielką wolę walki - przyznał Zyskowski.
Kamil Łączyński, który grał z Zyskowskim przez wiele miesięcy, opisuje nam jego mentalność i podejście do słabszych występów. 30-latek nigdy się nie poddaje, nie ma momentów zawahania. Zawsze wierzy w swoje umiejętności, nawet gdy nie wyjdą mu pewne zagrania.
- Spędziłem z Jarkiem trochę czasu i wiem, że jest osobą, która ma wyłączony tryb emocjonalny w trakcie spotkania. Jest zimnokrwisty, nigdy nie myśli o tym, co było wcześniej. Nawet jak mecz mu nie wyjdzie, to zawsze jest pewny swoich umiejętności. Wychodzi na parkiet i robi swoje - zaznacza Łączyński.
- To widać po jego ruchach na parkiecie. Nawet gdy ma odrobinę miejsca do rzutu, to w ogóle się nad tym nie zastanawia. On rzuci, sprytnie wymusi faul. To boiskowy cwaniak, który do maksimum wykorzystuje swoje atuty - przyznaje koszykarz Anwilu Włocławek.
- Była taka sytuacja w pierwszej połowie, gdy Zyskowski nie trafił z dystansu, ale po chwili znów miał piłkę w rękach i od razu zdecydował się na rzut. To jest ta mentalność, którą ma właśnie Zyskowski. Nie ma momentów zawahania - dodaje nasz rozmówca.
"Zostaję w Berlinie do niedzieli"
O mentalności i pewności siebie Zyskowskiego najlepiej świadczy sytuacja, do której doszło jeszcze przed meczem ze Słowenią. Jadąc do Berlina na spotkanie Polaków wysłałem mu wiadomość z pytaniem, czy wraca z nami po spotkaniu do Trójmiasta. Od nowego sezonu 30-latek będzie bowiem występował w zespole Trefla Sopot. Podpisał z klubem trzyletnią umowę. To dla niego całkowicie nowy rozdział w życiu.
Odpowiedź przyszła błyskawicznie. Była konkretna i bardzo wymowna. "Karol, ale ja w Berlinie zostaję do niedzieli. Gramy o wszystko. Ty też zostań!" - napisał 30-latek.
- Cały Jarek, zawsze pewny siebie - uśmiecha się Łączyński, gdy mu opowiadamy o tej sytuacji. Koszykarz Anwilu nie ukrywa, że wiele się od 30-latka nauczył.
- Miałem w karierze takie momenty, gdy były te różne zawahania i niepewności. Jarek zawsze mi powtarzał: "rób swoje, wierz w swoje umiejętności". To mi wiele dało - podkreśla.
Zyskowski po meczu ze Słowenią jasno zadeklarował, że "sky is the limit". Drzwi z napisem: "gra w finale" są szeroko otwarte dla reprezentacji Polski.
- Widzimy, jaki potencjał drzemie w tym zespole. Nie mamy żadnego zawodnika w NBA i Eurolidze. Jak widać, pieniądze nie grają, tylko serce i jaja - wprost przyznał.
Jedno jest pewne: Polacy po wielu latach znów zameldowali się w strefie medalowej mistrzostw Europy. Biało-Czerwoni rozegrają w Berlinie jeszcze dwa mecze. Pierwszy - półfinał - już w piątek. Wtedy o godz. 17:15 zagramy z Francuzami. Kolejne spotkanie w niedzielę.
Z Berlina - Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Mantas Cesnauskis grzmi: Kilku mnie oszukało!
Brat gwiazdy wyjaśnia zamieszanie. To dlatego odrzucił ofertę
Jakub Wojciechowski: Mam ogromny niedosyt [WYWIAD]
Wojciech Kamiński: Dzisiaj BCL wyżej niż EuroCup