Natalia Kołodziej: Chyba najbardziej podstawowe pytanie, jakie nasuwa się na początek: dlaczego wybrałeś akurat Łańcut?
Mateusz Nitsche: - Dlaczego Łańcut? Przyszła do mnie taka oferta. Przyszła, ale i ja szukałem. Padło na Łańcut i jak na razie jest to strzał w dziesiątkę. Pierwsza decyzja i od razu rozpatrzona pozytywnie. Na moim wyborze zaważyło też to, że Sokół to liga wyżej niż dotychczas grałem, więc jest to również dla mnie wyzwanie, którego chcę się podjąć.
Jeszcze rok temu nikt o tobie nie słyszał...
- Rzeczywiście, jestem nieznanym graczem. Trzy lata grałem na "zawodowych" parkietach: były to trzy lata w drugiej lidze w drużynie Nowego Dworu Gdańskiego. Za juniora grałem w trzeciej lidze i swoich kategoriach wiekowych. Jestem zdania, że istnieje podział zawodników na dwie kategorie: takich, którzy od razu są przypisywani do zespołów ekstraklasowych i takich, którzy muszą się wspinać szczebel po szczebelku wzdłuż swojej kariery. Osobiście uważam, że zaliczam się do tych drugich.
Chodzą słuchy o twoim hiszpańskim nazwisku. Powiedz, ile jest w tym prawdy?
- Jeżeli chodzi o samo nazwisko to nie jest ono do końca hiszpańskie. Muszę rozczarować tych, którzy tak myślą, ponieważ jest ono niemieckie. Korzenie niemieckie mam od strony taty. Jest to wszystko troszeczkę zakręcone. Urodziłem się natomiast w Hiszpanii, w Bilbao. Jest to piękne miasto na północy, w Kraju Basków. Mieszkałem tam do siódmego roku życia. Mój brat tam został, ponieważ bardzo polubił Hiszpanię, a ja wróciłem z mamą do Polski. Wierzę jednak, że kiedyś jeszcze tam wrócę na dłużej.
Skoro masz korzenie hiszpańskie to powinieneś być raczej piłkarzem, a nie koszykarzem.
- Fakt. Gdy byłem mały, to graliśmy ciągle w piłkę nożną. Nawet jak przyjechałem do Polski, to do drugiej klasy podstawówki ganialiśmy na boisku za piłką z kolegami. Właśnie w drugiej klasie kolega powiedział mi "chodź na boisko, pogramy w kosza". I tak się jakoś przyjęło. Muszę przyznać, że rywalizacja była dość ostra, męczyliśmy się z kumplem ładnych parę lat, trenowaliśmy no i w końcu zapisaliśmy się do klubu.
Zakończmy temat związany z twoim życiorysem. Co sądzisz o derbach z Siarką Tarnobrzeg, wygranych przez zespół Sokoła?
- Dla mnie sprawa zaczyna się od tego, że wiele osób w prasie, Internecie czy ogólnie pisze, że Sokół będzie walczył o utrzymanie. To będzie mój pierwszy sezon w pierwszej lidze, ale wraz z drużyną rozegrałem już troszkę meczów, ponieważ braliśmy udział w trzech turniejach. Jesteśmy teraz po drugiej kolejce spotkań, poznałem troszeczkę zespołów, niektórych zawodników już znałem wcześniej i sądzę, że nie będziemy jednak takim chłopcem do bicia i Sokół będzie grał coraz lepiej. Mamy taką paczkę, jaką mamy, atmosfera w drużynie jest bardzo dobra i wierzę, że będzie nam to pomagało w meczach. Tak samo było w sobotę. Gdy myślę, że Siarka Tarnobrzeg ma skład, jaki ma - na papierze wręcz cudowny, ma takich graczy z takimi nazwiskami i z taką koszykarską przeszłością, że powinniśmy się ich nawet troszeczkę bać. My jednak dobrze przygotowaliśmy się do meczu i wolą walki, ambicją pokazaliśmy, że też potrafimy wygrywać. To jest sport i to jest właśnie piękne.
W środę jedziecie do Tych na spotkanie z miejscowym Big Starem. Jakie nastawienia przed meczem z kolejną ekipą, która ma ochotę na awans?
- Po zwycięstwie z Siarką jesteśmy troszeczkę uskrzydleni i do Tych jedziemy po zwycięstwo. Znam Łukasza Pacochę i widziałem jego ostatni wyczyn, gdy zdobył 36 punktów - robi to wrażenie. Może teraz trafi mu się kiepski mecz, a jak nie, to ktoś od nas będzie musiał się nim zająć. Podejrzewam, że będzie to cięższy, bardziej wyrównany mecz aniżeli z Tarnobrzegiem. Sądzę też, że tym razem to my będziemy musieli gonić przeciwnika. Jednak, jeśli dopisze nam troszeczkę szczęście, jeśli troszkę tą grę poszarpiemy to uda nam się zwyciężyć.
Sądzisz, że łańcucki Sokół stać na fazę play-off?
- Ostatnio spojrzałem w tabelę. Jesteśmy w sumie już po dwóch kolejkach i myślę, że powinniśmy z drużyną dać radę. Nie chcę niczego obiecywać, bo jestem ostatnią osobą, która mogła by to robić. Nie chcę też mówić, że będziemy rewelacją rozgrywek. Wolałbym, żeby nas postrzegano troszeczkę inaczej - że jesteśmy dobrym zespołem, a nie drużyną z szarego końca.
Na zakończenie wręcz nie wypada nie zapytać o kibiców...
- Po meczu w sobotę mogę powiedzieć, że było głośno. Wywarli na mnie super wrażenie. Cały mecz dopingowali, co jest naprawdę super, niesamowicie pomaga w grze. Również po meczu doping nie ustawał - schodząc do szatni nadal byli z nami. Później także, mogliby śpiewać cały czas a my z nimi. Klub Kibica zrobił na mnie jak najbardziej pozytywne wrażenie.