Stawka meczu z Finlandią była jasna - przegrany pakuje walizki i jedzie do domu. Biało-Czerwoni prowadzili w nim przez 35 minut. Najwyżej różnicą nawet 15 punktów. Jeszcze na początku czwartej kwarty było 76:62. Wydawało się, że Polacy nie mogą tego przegrać.
Jak się skończyło? Porażką 88:89 (więcej o meczu -->> TUTAJ). Jeszcze w ostatnich sekundach podopieczni Igora Milicicia mieli akcję, żeby przechylić szalę na swoją korzyść.
Piłka powędrowała w ręce A.J. Slaughtera, pewniaka. Ten minął rywala, wykreował sobie pozycję cztery metry od kosza i wyszedł w górę. Tego dnia był doskonale dysponowany, zdobył 21 punktów. Tym razem jednak - rzut, jakich trafiał dla naszej kadry setki - nie okazał się skuteczny.
O piłkę pod obręczą powalczyli jeszcze Aleksander Balcerowski i Mateusz Ponitka. Ten drugi zdołał nawet oddać rzut, ale i ten nie znalazł drogi do kosza. To oznaczało dramat Polaków i szaloną radość Finów. Zaliczyli spektakularny powrót.
Milicić po końcowej syrenie próbował jeszcze interweniować u sędziów domagając się przewinienia na jednym z naszych zawodników, ale nic takiego miejsca nie miało. Ponitka tylko złapał się za głowę, Jeremy Sochan podciągnął koszulkę. Oni wiedzieli, że to koniec marzeń.
Finowie w nagrodę w sobotę (7 lipca, godz. 20:30) zagrają w półfinale z Hiszpanami. Polacy na powrót do igrzysk olimpijskich, na których nie zagrali od 44 lat, będą musieli poczekać kolejne cztery, żeby spróbować ponownie.
Krzysztof Kaczmarczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
"Wstyd". Niewiarygodne, czego "dokonali" Polacy
Katastrofa Polaków. Czy Mateusz Ponitka jeszcze spróbuje?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poszła na plażę o 8 rano. Co za zdjęcia!