Po 5. dniu MŚ Kobiet: Horror dla Brazylijek, Koreanki dogorywają

Fantastyczny spektakl stworzyły Brazylijki i Japonki. Zwycięsko z tej batalii wyszły te pierwsze, ale potrzebowały dogrywki by przechylić szalę na swoją stronę. Tymczasem najlepsze z najlepszych wciąż wiodą beztroskie życie, spuszczają tęgie lanie kolejnym rywalkom.

W tym artykule dowiesz się o:

Grupa E

Ponoć każdy, kto jest w czyimś cieniu prędzej czy później szuka słońca, wygina się we wszystkie strony. Podobnie jest z najsłabszymi ekipami, one zaciekle szukają sposobu na wygranie meczu, metod niekonwencjonalnych, nietuzinkowych na ogranie swojego rywala. Do takiej konfrontacji doszło w pierwszym spotkaniu grupy E. Grecja i Kanada były już na czempionacie w Czechach nokautowane nie raz, poznały wybitnie gorzki smak tyleż porażki, co raczej klęski. Z bezpośredniej batalii tych drużyn ktoś musiał jednak wyjść zwycięsko, toteż emocji i walki na parkiecie nie brakowało. Reprezentantki Hellady były tak głodne choćby najmniejszego sukcesu, że nie przyjmowały do wiadomości, iż mogą przegrać. Ruszyły więc do ataku niemal natychmiast, nie zwlekały, nie kalkulowały, postawiły wszystko na jedną kartę. Po pierwszej połowie Greczynki prowadziły 28:20 i były na najlepszej drodze po zgarnięcie dwóch punktów. Nieumiejętnie szafowały jednak siłami, których zostały pozbawione w czwartej kwarcie. Koszykarki spod znaku Klonowego Liścia nie trzeba było zachęcać, same bezlitośnie to wykorzystały i były już o krok od schwytania w swoje sidła oponentek. Niespodziewanie jednak team z Bałkanów zdobył się na podryg, który zadecydował o ich końcowym sukcesie. Czytaj więcej o tym meczu: Kanada - Grecja 52:57

Konfrontacje mistrzów zawsze budzą wielkie emocje, nie inaczej było tym razem. Francuzki niedawno stanęły w szranki z Amerykankami, szans większych na wygraną nie miały, ale próbowały się postawić, przez kilka minut całkiem skutecznie. Trójkolorowe odważyły się również stanąć na drodze apodyktycznym Australijkom, przyzwyczajonym do granic możliwości do zwycięstw wielkich i spektakularnych. Mistrzynie Europy miały w tym spotkaniu do powiedzenia znacznie więcej, ich obrona była tak szczelna i zarazem niewygodna, że mistrzynie świata miały nie lada zagwozdkę. Jeśli jednak ma się w składzie Lauren Jackson i Penny Taylor, to można marzyć o wszystkim, nawet o przebiciu muru, ściany wielkiego kalibru. Kangurzyce dowodzone przez Carrie Graff mimo wszystko wyszły z tej bitwy zwycięsko, dokonały czegoś nieosiągalnego dla zdecydowanej większości nacji nie tylko na Starym Kontynencie, ale i całym globie. Wytłumaczenie jest jednak proste - zespół z Antypodów dysponuje niebotycznym potencjałem, ogromnymi możliwościami, wielkimi - światowego formatu - gwiazdami, bynajmniej nie nasyconymi dotychczasowymi wynikami. Francuzki zagrały naprawdę niezłą poukładaną koszykówkę, świetnie spisały się w defensywie, wszak straciły tylko 62 punkty, ale skuteczność szwankowała na tyle, że tylko raz pokusiły się o niemały rabunek punktowy. Czytaj więcej o tym meczu: Australia - Francja 62:52

W drugiej spodziewano się bardziej wyrównanych meczów, więcej emocji niż w pierwszym etapie zmagań, tymczasem jednak faworyci niemiłosiernie nokautują, pozbawiają wszelkich złudzeń swoje nieokrzesane rywalki. Amerykankom w starciu z Białorusinkami poszło gładko, chyba nawet same koszykarki były zaskoczenie takim obrotem spraw, już po pierwszej połowie wygrywały 26 punktami! To obraz hegemona sprawującego despotyczną władzę, nie uznającego sprzeciwu i działającego według własnego uznania. Podopieczne Geno Auriemmy mogą sobie jednak na to pozwolić, mają bowiem szalenie mocny skład, tworzą fantastyczny monolit, obawiać się mogą chyba tylko broniących tytułu Australijek. Nasze wschodnie sąsiadki zostały na tych mistrzostwach świata upokorzone tak niewdzięcznie po raz pierwszy, wyrób prosto z USA okazał się znacznie lepszy, twardy i skuteczniejszy. Toteż nikogo porażka Białorusinek w osłupienie nie wprawiła, ale dużym zaskoczeniem były jej rozmiary, dotąd szara codzienność outsiderów totalnych Czytaj więcej o tym meczu: Białoruś - USA 61:107


Rosjanki nadal niepokonane na MŚ w Czechach

Grupa F

Japonki znów stworzyły widowisko fantastyczne, rozbudzające do czerwoności, opiewające w niezliczoną dawka adrenaliny, trzymające w napięciu do ostatniej sekundy. Takich spektakli oglądać chciałoby się zdecydowanie więcej, choć w znacznie lepszym wydaniu. Brazylijki bowiem dotąd nie zachwycały, wręcz zawodziły na całej linii, obawiano się wielkiej katastrofy, bo zespół ten pokonał wcześniej tylko Mali i to z wielkim trudem. Canarinhos odnalazły jednak w sobie zadziorność, wiarę w końcowy sukces i z reprezentantki kraju Kwitnącej Wiśni toczyły bój zacięty, niemal epicki. Pierwsza połowa było tylko zwiastunem, przedsmakiem tego, co miało nadejść w drugiej części spotkania. Po przerwie dominowała ofensywa, skuteczna gra, ale żadna z drużyn wyłamać się nie zamierzała, zespoły szły więc niemal łeb w łeb, próby odskoczenia kończyły się fiaskiem. Rozstrzygnąć o zwycięstwie i awansie do ćwierćfinału miała więc dogrywka, w niej minimalnie lepiej wypadły zawodniczki z Ameryki Południowej, które jeszcze kilkanaście sekund przed końcem czwartej kwarty przegrywały trzema punktami. Tym samym Brazylijki pokazały charakter, że stać ich jednak na podniesienie się w krytycznym momencie. Czytaj więcej o tym meczu: Brazylia - Japonia 93:91

Niezachwiane Hiszpanki zrobiły kolejny wielki krok, potwierdziły świetną dyspozycję, zarazem upokorzyły gospodynie imprezy wygrywając bez ceregieli, chłostając podopieczne Lubora Blazka z taką łatwością, że reszta faworytów spać spokojnie nie może. Czeszki w tej konfrontacji miały coś do powiedzenia tylko na początku - w pierwszej kwarcie spisały się bardzo dobrze, grały szybko i celnie rzucały z dystansu, w efekcie to one były na prowadzeniu. Później jednak rozpoczął się koncert autorstwa buńczucznych Hiszpanek, przekonanych o swojej wyższości. Jeszcze przed przerwą wyszły na prowadzenie, następnie zniszczyły swoje rywalki tak doszczętnie, że te zapewne w ciemnym zakamarku grupowo kwiliły. Zespół Jose Hernandeza zdaje się nie mieć litości dla oponentek, zdaje się nie mieć szacunku, zdaje się także realizować świetnie ułożony plan, krok po kroku zbliżać się do realizacji postawionych przed rozpoczęciem turnieju celów. A gospodynie? Muszą się szybko otrząsnąć, bo przed nimi ostatni mecz drugiej rundy a następnie ćwierćfinał, w którym zmierzą się z Amerykankami lub Australijkami. Czytaj więcej o tym meczu: Hiszpania - Czechy 77:57

Pozbawione litości są także niepokonane Rosjanki, które zmierzyły się z dogorywającymi Koreankami nędznie wyglądającymi, bo osłabionymi doszczętnie i rozbitymi już niejednokrotnie. Oczy ze zdumienia mogli jednak przecierać ci, którzy upatrywali w tym dominacji absolutnej Sbornej. Do takowej nie doszło, bo nie pozwoliły na to zawodniczki z Azji, które braki techniczne, umiejętności nadrabiały wolą walki ze stali, napiętnowane po wielkiej klęsce z Hiszpankami. Podopieczne Borysa Sokołowskiego szafowały siłami rozsądnie, nie próbowały za wszelką cenę odskoczyć, czekały na kryzys przeciwniczek, który przy tak wąskim składzie i niewielkich możliwościach nadejść musiał. Zgodnie z oczekiwaniami nadszedł po przerwie, wtedy to wypoczęte Rosjanki ruszyły do ofensywy, włączyły wyższy bieg i....tyle je widziały Koreanki. Lokomotywa Sokołowskiego wyruszyła w daleką trasę, uciekła rywalkom ekspresowo, nie pozostawiając złudzeń. W drugiej połowie wykończone Azjatki ledwo dyszały, zdobyły tylko 20 oczek, zaś rywalki aż 52! Tym samym ten mecz nie mógł się skończyć inaczej, jak tylko wielkim triumfem potężnych Rosjanek. Czytaj więcej o tym meczu: Korea - Rosja 48:81


MŚ Kobiet miejsca 13-16: Chinki i Argentynki wreszcie wygrały

MŚ Kobiet: Program, wyniki, tabele

Komentarze (0)