Wałbrzyszanie stali przed ogromną szansą pokonania MKS-u i dopisania do ligowej tabeli jakże potrzebnych dwóch punktów. Do takiego zakończenia środowego meczu w hali "Centrum" zabrakło niewiele, bo konsekwentnej gry i wytrzymałości psychicznej wszystkich koszykarzy Górnika. Chłodne spojrzenie na mecz ustąpiło wraz z dwoma trójkami w wykonaniu Radosława Lemańskiego i Łukasza Szczypki, a zmieniło się w niepotrzebną nerwowość (50:54, 56:54).
Jednak kłopoty przyjezdnych zaczęły się znacznie wcześniej niż w czwartej kwarcie, bo tuż po przerwie, która ponownie odmieniła dąbrowski zespół na lepsze. Zagłębiacy zaczęli grać na swoim poziomie i metodą małych kroczków niwelowali straty. - Spodziewaliśmy się, że dąbrowianie wyjdą po przerwie bardzo zmotywowani, ogarną swoje szyki. Nasze przeczucia się sprawdziły. Zaczęli grać trochę inaczej, przez co wydarzenia na boisku stały się bardziej wyrównane - wyznał Mateusz Nitsche, najlepszy zawodnik w szeregach Górnika.
Decydujące okazały się właśnie dwie wspomniane trójki, które rozsypały grę wałbrzyszan. - Niestety, my w końcówce pokazaliśmy nasz basket, czyli bardzo słaby i mecz potoczył się tak, a nie inaczej. Spotkanie z MKS-em niczym nie różniło się od tego w Szczecinie - podkreślił.
Niepotrzebna nerwowość, błędy 24 sekund, niedokładności w zagraniach, gubienie się w obronie to główne grzechy koszykarzy Górnika, którzy po końcowym gwizdku schodzili z parkietu ze zwieszonymi głowami. Świadomość, że przegrało się mecz na własne życzenie okazała się zbyt bolesna.
- Trudno jest mi powiedzieć, czy ktoś nam kradnie talenty, czy zdolność gry w koszykówkę w tych ostatnich pięciu minutach, bo zagraliśmy taki sam mecz jak w Szczecinie. Wychodzimy na prowadzenie i nagle ją tracimy. Gdyby w tej minucie kończyłby się mecz, to byśmy wygrali, ale się nie kończy, a my nie chcemy grać do końca i przegrywamy na własne życzenie - powiedział chyba najbardziej zdenerwowany po porażce Mateusz Nitsche.