Sobotnie spotkanie nie stało na wysokim poziomie. Gra łódzkiego klubu momentami przypominała tę rodem z asfaltowych boisk, ale i włocławianie w pewnych fragmentach meczu robili wszystko... by pomóc gościom prowadzić w miarę wyrównane zawody. Tak było chociażby w pierwszej fazie pojedynku, w której Anwil trafił swój pierwszy rzut za dwa punkty dopiero w 10 próbie, a jego autorem w drugiej kwarcie okazał się rezerwowy rozgrywający Kamil Maciejewski.
Do rozgrywek nie został zgłoszony na czas Taron Downey, więc 21-letni Polak niejako z musu zastępował Krzysztofa Szubargę, ale ze swojej roli wywiązał się znakomicie. - Kamil zagrał dzisiaj bardzo dobre zawody. On nie ma wielkiego doświadczenia, ale zaprezentował bardzo ambitną postawę i uważam, że nie popełnił żadnego błędu - chwalił swojego podopiecznego trener Emir Mutapcić.
Pierwszoplanową postacią, i zarazem liderem drużyny, był jednak wyżej wspomniany Szubarga. Reprezentant Polski rozpoczął sobotnie starcie od wysokiego C w postaci dwóch trójek, zaś w drugiej kwarcie dołożył jeszcze trzecią i już do przerwy miał na swoim koncie 14 punktów, a Anwil prowadził 43:29. - Często jest tak, że razem z Łukaszem Majewskim zostajemy po treningu, albo jesteśmy na nim pierwsi, i ćwiczymy rzuty z daleka. To procentuje w meczach - tłumaczył rozgrywający "Rottweilerow".
Podopieczni Piotra Zycha grali falami - po dziesięciu minutach przegrywali tylko 15:17, ale w drugiej kwarcie zupełnie rozluźnili szyki obronne, co wykorzystał Szubarga i debiutujący w Hali Mistrzów Lawrence Kinnard. Amerykanin do przerwy rzucił sześć oczek, a ostatecznie zakończył zawody z dorobkiem 10 punktów. - Nie czułem żadnej presji przed tym meczem. Grałem przecież w Hali Mistrzów wiele razy w barwach Trefla, a teraz tylko zmieniłem szatnię - powiedział po spotkaniu nowy skrzydłowy Anwilu.
- Nie graliśmy dzisiaj bardzo dobrego meczu, ale graliśmy naprawdę solidnie. Może nie przez całe 40 minut, ale generalnie można powiedzieć, że kontrolowaliśmy to, co się działo na parkiecie - tłumaczył szkoleniowiec Anwilu i trudno się z nim nie zgodzić. Po punktach Johna Allena włocławianie prowadzili już 47:31, a gdy trójkę na koniec trzeciej kwarty zaaplikował Bartłomiej Wołoszyn, było 64:49. Kiedy jednak z dystansu przymierzył Michał Krajewski, a Corsley Edwards popełnił faul niesportowy, pewna nerwowość wkradła się w poczynania miejscowych.
Kropkę nad i postawił jednak Szubarga, który odpowiedział siedmioma kolejnymi punktami i w końcówce walka toczyła się tylko o to, czy włocławianie odrobią 18-punktową stratę z pierwszego spotkania obu zespołów. Ostatecznie równo z syreną końcową dwa punkty zdobył Nick Lewis i tym samym ustalił wynik meczu na 87:68. Wspomniany Szubarga zakończył pojedynek z dorobkiem 26 oczek (8/12 za dwa, 6/8 za jeden), sześciu fauli wymuszonych i pięciu zbiórek, ale również pięciu strat. - Krzysiek zagrał wyjątkowy mecz, trafił wiele ważnych rzutów i poprowadził nas do zwycięstwa - spuentował Szubarga.
Anwil Włocławek - ŁKS Łódź 87:68 (17:15, 26:14, 21:20, 23:19)
Anwil: Szubarga 26, Edwards 14, Lewis 11, Majewski 11, Kinnard 10, Wołoszyn 8, Allen 4, Maciejewski 2, Sokołowski 1, Glabas 0, Rutkowski 0
ŁKS: Krajewski 14, Mallett 13, Sulima 10, Szczepaniak 8, Dłuski 6, Holmes 5, Kenig 4, Trepka 4, Kalinowski 3, Bartoszewicz 1, Salamonik 0