Nie da się ukryć, że pierwsze mecze turnieju FinalFour nieco rozczarowały. Mając w pamięci konfrontację gospodyń z CCC Polkowice śmiało można powiedzieć, że nie pokazały one swojej najwyższej klasy, przez co samo widowisko nie generowało jakichś nadzwyczajnych emocji. - Nasza postawa w dużej mierze odbiegała od tego pułapu jakiego by wszyscy oczekiwali. Mamy znacznie większe możliwości i zapewniam, że potrafimy grać o wiele lepiej - słusznie zauważa podkoszowa Białej Gwiazdy, Milka Bjelica.
Co ciekawe jednak, taka przeciętność wystarczyła do pokonania polkowiczanek, które właściwie tylko do pewnego momentu były w stanie dotrzymać kroku swojemu rywalowi. W szeregach przyjezdnych bez wątpienia uwagę skupiała powracająca do profesjonalnej koszykówki Agnieszka Bibrzycka. Reprezentantka Polski starała się swoim doświadczeniem pomóc zespołowi, ale prawdą jest, że in plus w jej wykonaniu można zapisać tylko pierwszą kwartę. W newralgicznych momentach bowiem, była niewidoczna.
Odciążyć ją próbowała wysoka Iva Perovanović. Pochodząca z Bałkanów koszykarka, podobnie jak w starciu ligowym obu drużyn wyszarpała parę punktów, lecz w pojedynkę na dłuższą metę nie była w stanie wiele zdziałać. Zaskakiwać może tylko, że CCC poza kilkoma wyjątkami, wielokrotnie w ogóle nie dawało sobie rady obroną miejscowych efektem czego na początku trzeciej kwarty było w zdecydowanie gorszym położeniu.
Tyle, że wiślaczki raczej nie mogą traktować tego jako komplementu, ponieważ był to bardziej wyraz słabości wicemistrzyń Polski. W kontekście finału zatem, wydaje się, że podopieczne Jose Ignacio Hernandeza powinny nieco zmienić nastawienie, bo mecze o taką stawkę zwykle stawiają przed pretendentami większe wymagania.
Dobrą informacją dla krakowianek jest niezła dyspozycja Taj McWilliams Franklin. Doświadczona Amerykanka, mimo braków szybkościowych nadspodziewanie dobrze radziła sobie w sobotę w polu trzech sekund i była pewnym punktem swojego teamu. Niewiadomą pozostaje jedynie, na ile będzie w stanie wybiec na boisko po zaledwie kilkudziesięciu godzinach odpoczynku. Oczywistym jest bowiem, że po 20 latach gry na zawodowych parkietach zdrowie może odmówić posłuszeństwa.
Jednakże w kwestii poszczególnych personaliów większy problem ma Lotos. Dzieje
się tak dlatego, że na boisku jak dotąd nie pojawiła się Agnieszka Majewska, a w czwartej kwarcie potyczki półfinałowej z Energą Toruń mocne uderzenie w brzuch otrzymała Aneika Henry, która na noszach opuściła halę przy ulicy Reymonta. - Wyglądało to dość nieciekawie, ale więcej w tej całej sytuacji było strachu. Aneika w ferworze walki została uderzona w splot słoneczny i miała kłopot ze złapaniem oddechu. Planujemy wizytę konsultacyjną u specjalisty, by upewnić się czy na pewno nic złego się nie stało. Jeśli jednak nie zapadnie jakaś negatywna dla nas decyzja to myślę, że wystąpi ona w pojedynku finałowym - mówił tuż po spotkaniu szkoleniowiec gdynianek, Javier Fort Puente.
Spośród wszystkich jego podopiecznych w rozgrywanym pod Wawelem turnieju najlepszą kartę jak dotąd zapisała Jolene Anderson, która w pierwszym starciu zdobyła aż 24 punkty. Tyle, że nawet ona nie szczędziła krytycznych uwag pod adresem swojego teamu, co najlepiej obrazuje ogólny niedosyt. - Mimo wygranej, w naszych poczynaniach można było dopatrzeć się paru mankamentów. Uważam, że zbyt szybko złapałyśmy kilka fauli, które mogły przy negatywnym układzie utrudnić nam zadanie. Poza tym, czasem zbyt łatwo odpuszczałyśmy krycie, co nie stawiało w pozytywnym świetle wizerunku naszej obrony.
Czy mimo dotychczasowych dość mieszanych odczuć kibice w niedzielny wieczór będą świadkami zmagań godnych dwóch drużyn reprezentujących Polskę na arenie międzynarodowej?
PP: Jakie oblicze przyniesie finał?
Za nami już półfinałowe zmagania w Viasms.pl CUP. W sobotnie popołudnie swoje spotkania wygrały Wisła Kraków i Lotos Gdynia, które dzięki temu zmierzą się ze sobą w decydującej batalii. Jakiego poziomu można spodziewać się po obu zespołach?