Życzyłabym sobie takiej waleczności do końca sezonu - wywiad z Agnieszką Makowską
W ostatniej kolejce AZS Gorzów, mimo niezwykle ambitnej postawy i dobrej w swoim wykonaniu pierwszej połowy przegrał z Wisłą Kraków. Jak twierdzi Agnieszka Makowska, zabrakło głównie skuteczności.
Adam Popek: Mecz z Wisłą był dla Was pierwszym pojedynkiem w tym sezonie z topową drużyną. Mobilizowałyście się jakoś specjalnie?
Agnieszka Makowska: Czy się mobilizowałyśmy? Nie nazwałabym tego mobilizacją, raczej bardziej skrupulatnym przygotowaniem do rywalizacji. Jak wiadomo, analiza trudnych spotkań, a do takich trzeba zaliczy ten z Wisłą jest na porządku dziennym w każdym profesjonalnym klubie. Miałyśmy tydzień czasu, aby się odpowiednio nastawić, zwrócić uwagę na poszczególne zagrywki przeciwnika i dostosować do niego swoją obronę. Niestety udało się nam to tylko w pierwszej połowie.
Trzeba powiedzieć, że wbrew wynikowi trochę napsułyście krwi mistrzyniom Polski, zwłaszcza podczas wspomnianych przez ciebie pierwszych dwudziestu minut.
- Dokładnie, owe fragmenty napawały optymizmem i nie zapowiadały tak wysokiej porażki. Zresztą dobrze spisywałyśmy się w obronie i całkiem nieźle w ataku.
Czy agresywna, dożarta postawa pod własnym koszem może już uchodzić za znak rozpoznawczy AZS-u Gorzów?
- Życzyłabym sobie takiej waleczności w wykonaniu mojej drużyny do finiszu rozgrywek i oczywiście dodam, iż mogłaby utrzymywać się ona do końca każdego spotkania. Czy będzie to znak rozpoznawczy? Mam nadzieję że tak.
Niestety dla was, po długiej przerwie Biała Gwiazda przejęła inicjatywę i potem w żaden sposób nie byłyście się w stanie nawet do niej zbliżyć. Nie dało się nic temu zaradzić?
- W drugiej połowie wiślaczki świetnie wykorzystały przewagę wzrostu swoich podkoszowych, co przy naszych problemach z faulami dało efekt, jaki już znamy. Dodatkowo skutecznie rozprowadzały swoje zagrywki. My natomiast miałyśmy ogromny problem z celnymi rzutami i przez to dystans punktowy dzielący oba teamy systematycznie się powiększał.
Nie uważasz, że gdybyście dysponowały większą liczbą zmienniczek, te zmagania mogły potoczyć się inaczej?
- Rezerwowe, mówiąc kolokwialnie stały gotowe w blokach startowych. W takich sytuacjach wszystko jest kwestią zaufania trenera do ich umiejętności. Jednak ciężko mi teraz powiedzieć co by było gdyby... Na pewno brakowało kogoś kto po prostu trafiałby do kosza.- Dziękuję, jest to jakieś pocieszenie, lecz samą determinacją się nie wygra. Trzeba jeszcze zdobywać punkty.
Czy lekcja wyniesiona z sobotniego starcia pomoże w kontekście dalszych konfrontacji?
- Oczywiście, zawsze z porażki trzeba wyciągać wnioski i na tej bazie niwelować mankamenty. Szkoda tylko, że drugą połowę przegrałyśmy tak wysoko, bo nie zasłużyłyśmy na to. Przy utrzymaniu dyspozycji z pierwszej części spotkania była szansa pokonać Wisłę.
Najbliższą batalię stoczycie z Basketball Investments Gdynia. Nie da się ukryć, że uchodzicie za faworyta.
- Może i tak, tyle że nie wolno lekceważyć żadnego rywala. To jest sport i dosłownie wszystko może się zdarzyć. Gramy we własnej hali, mamy "szóstego zawodnika" w postaci wspaniałych kibiców, więc pozostaje tylko zatrzeć ślad po nieudanym, sobotnim finiszu i wygrać kolejne spotkania.