Stelmet to nie ta półka co Asseco Prokom czy Anwil - wywiad z Adamem Łapetą, centrem Anwilu

- Stelmet na pewno nie jest jeszcze na takim poziomie, co Asseco Prokom Gdynia czy Anwil Włocławek. Klub z Zielonej Góry musi się jeszcze dużo uczyć - mówi w wywiadzie Adam Łapeta, środkowy Anwilu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: W ostatnim czasie oglądasz mecze Anwilu Włocławek zza ławki rezerwowych. Będzie ona tym mniej wygodnym miejscem, że wiesz, iż w tym sezonie już nie zagrasz…

Adam Łapeta: Na pewno w ostatnich tygodniach było bardzo ciężko. Chciałbym już wrócić na parkiet, ale niestety kolejne badania wykazały, że potrzebuje jeszcze troszeczkę czasu na to, żeby móc trenować na pełnym obciążeniu. Dlatego rzeczywiście, niestety, w tym sezonie nie pomogę już Anwilowi, ale myślę, że beze mnie drużyna radzi sobie naprawdę dobrze. Chłopaki walczą, pokonali mistrza kraju i teraz zagrają w półfinale.

Grałeś w Asseco Prokomie Gdynia, nie miałeś rozdartego serca? Jak ocenisz w ogóle tę serię?

- Serca rozdartego nie miałem, bo jestem graczem Anwilu, a na parkiecie wszelkie sentymenty nie mają prawa bytu. Niemniej jednak ze względu na dziewięć lat spędzonych w Asseco Prokomie, ten klub zawsze będzie w moim sercu. Ogółem, to na pewno była ciężka seria dla nas, dla Anwilu, o czym doskonale wiedzieliśmy od początku. Czytałem komentarze ekspertów, którzy mówili, że możemy wygrać nawet 3-0, ale my w zespole nie podchodziliśmy do tego w ten sposób. Przyznam szczerze, że po porażce w Gdyni nachodziły mnie różne myśli. Zastanawiałem się jak to będzie u nas we Włocławku, ale pierwszy mecz rozwiał wszelkie wątpliwości i później poszło z górki.

Rzeczywiście, zespół Anwilu zaprezentował dwa oblicza w meczach z mistrzem Polski. W Gdyni grał przeciętnie, a we Włocławku z kolei bardzo dobrze. Skąd taka zmiana?

- Ciężko powiedzieć, ale fakt, zmieniliśmy całkowicie swój styl i kto oglądał wszystkie cztery spotkania, ten na pewno to widział. W Hali Mistrzów graliśmy zdecydowanie bardziej agresywnie w obronie i myślę, że to był klucz. Był bardzo duży pressing, odcinaliśmy ich od podań i dobrych pozycji i wykorzystaliśmy to, że w zespole Asseco Prokomu był tylko jeden nominalny rozgrywający, czego brakowało nam wcześniej w Gdyni. Naprawdę, defensywa była bardzo dobra i to ona spowodowała słabszą dyspozycję gdynian w ataku. My z kolei umieliśmy naszą obronę przełożyć na atak i to jest dobry prognostyk przed meczami z PGE Turowem Zgorzelec.

Jak zatem ocenisz szanse Anwilu z PGE Turowem w obliczu kontuzji Krzysztofa Szubargi, który prawdopodobnie nie wystąpi w dwóch pierwszych meczach?

- Nie ma co ukrywać, że PGE Turów jest faworytem, ale z rozmów z moimi kolegami wiem, że każdy z zawodników wygrał ćwierćfinał z Asseco Prokomem nie po to, by teraz odpuścić w walce o finał, ale po to, by móc grać o złoto. Naszą przewagą na pewno będzie brak presji, bo to zgorzelczanie są pewniakiem we wszystkich komentarzach. Dodatkowo, liczę na zaangażowanie moich kolegów, liczę na ich serce do gry i to, że jednak wyrwą ten awans do finału. Myślę również, że brak Krzyśka Szubargi spowoduje, że tak naprawdę poznamy prawdziwą wartość innych koszykarzy, chociażby Tony’ego Weedena, Arvydasa Eitutaviciusa czy Nikoli Vasojevicia.

Podsumowując ćwierćfinały, nie sposób przejść obok braku awansu do kolejnej rundy dwóch najlepszych drużyn poprzedniego sezonu: Asseco Prokomu Gdynia i Treflu Sopot. To wielka niespodzianka...

- Na pewno, ale jednocześnie twierdzę, że to nie jest dobrze dla polskiej koszykówki, że Trójmiasto nie ma żadnej drużyny w czołowej czwórce. I nie mówię tego tylko dlatego, że ostatnio grałem w Asseco Prokomie, a wcześniej byłem zawodnikiem tej starej ekipy z Sopotu. Tak samo wypowiadałbym się, gdyby w półfinale brakowało Anwilu czy PGE Turowa. Oba zespoły z Trójmiasta zawsze walczyły bowiem o najwyższe cele, a teraz ich nie ma wśród najlepszych i kto wie, jak to wszystko ułoży się w następnym sezonie. Jacy zawodnicy zawitają nad morze, czy kibice będą znowu przychodzić oglądać te drużyny w akcji... Nie ma zbyt dużo klubów w Polsce, które mogą zapełnić tę lukę.

Ale przecież od dwóch lat w czołówce jest coraz mocniejszy Stelmet Zielona Góra, twój były pracodawca zresztą.

- Stelmet na pewno nie jest jeszcze na takim poziomie, co Asseco Prokom Gdynia czy Anwil Włocławek. Klub z Zielonej Góry musi się jeszcze bardzo dużo uczyć i mocniej poznać specyfikę koszykówki w ekstraklasie, by unikać dziwnych sytuacji, których ja sam byłem świadkiem, gdy jeszcze tam grałem.

Co masz na myśli?

- Na przykład to, że wiele razy czytałem w prasie czy słyszałem z ust włodarzy klubu, że Stelmet buduje swoją markę jako jeden z najlepiej zorganizowanych klubów w Europie i klub, którego celem jest gra w Eurolidze. Zresztą, właściciel Janusz Jasiński zastanawiał się, z tego co pamiętam, w jednym z wywiadów, jak to będzie z grą w hali CRS w przypadku Euroligi w przyszłym sezonie. Cóż, ja jednak twierdzę, że klub mający aż tak wielkie aspiracje nigdy nie może pozwolić sobie na tak duże zaległości finansowe oraz innego rodzaju problemy, o których nie chcę wspominać. Wszyscy znamy chociażby sytuacje z Walterem Hodgem, czy Quintonem Hosley’em i jego wyjazdem do USA w przeddzień Meczu Gwiazd, ale wszyscy znamy je z perspektywy klubu. Prawda jest jednak nieco inna. Ja zresztą też do tej pory nie otrzymałem pieniędzy, które zarobiłem...

Ale przecież ze Stelmetem Zielona Góra doszedłeś do porozumienia, gdy zdecydowałeś się zmienić ten klub na Anwil w trakcie sezonu...

- Tak, doszliśmy do porozumienia w kwestii rozwiązania kontraktu. Obie strony zgodziły się na warunki rozstania, także te finansowe. Ja byłem zadowolony, klub również, uścisnęliśmy sobie dłonie i opuściłem Stelmet by grać dla Anwilu. Problem w tym, że uzgodnionej kwoty wciąż brakuje na moim koncie. A klub przestał odbierać ode mnie telefony.

Wydaje mi się, że właściciel Stelmetu, Janusz Jasiński, był na meczu swojej drużyny w Hali Mistrzów, ale nie jestem pewien...

- Tak, i gdy mnie zobaczył, odwrócił się w drugą stronę. To nie jest uczciwie i nie jest też profesjonalne, dlatego właśnie powiedziałem, że Stelmet to na razie nie ta sama półka pod względem organizacji co Asseco Prokom czy Anwil. Nie może dochodzić do sytuacji, że gdy klub nie wywiązuje się z punktów kontraktu, to wówczas nie dzieje się nic, a gdy zawodnik, dajmy na to, spóźni się na trening, to są wyciągane wobec niego konsekwencje. A o "profesjonalizmie" Stelmetu niech świadczy taki humorystyczny fakt. Gdy rozstawaliśmy się i przechodziłem do Anwilu, włodarze drużyny powiedzieli mi, że jeszcze przed wyjazdem mam zdać sprzęt klubowy, który używałem. Chodziło o koszulki treningowe, spodenki, plecak, kurtkę, mimo że była rozdarta. Uznali, że dadzą ten sprzęt jakiemuś innemu zawodnikowi, który do nich przyjdzie. Niech każdy sobie odpowie, czy to jest profesjonalny klub, który zmierza w stronę Euroligi?

Ty grałeś w zespole euroligowym przez dziewięć lat, więc chyba wiesz lepiej...

- Powiem tak: w Zielonej Górze jest rewelacyjna hala i są świetni kibice głodni sukcesu, a do tego fajny zespół pod względem koszykarskim. Perspektywy na grę w Eurolidze zatem są. Żal mi jednak kibiców i zawodników, bo uważam, że klub i działacze Stelmetu nie dorośli jeszcze do największych sukcesów.

Ktoś może jednak powiedzieć, że wylewasz żale, bo summa summarum Stelmet nie widział dla ciebie miejsca w składzie...

- Na pewno nie mam za złe tego, że trenerzy i działacze Stelmetu nie widzieli dla mnie miejsca w składzie. Nie od dzisiaj jestem w sporcie, tak to już jest, że nie każdy zawodnik musi pasować do każdej drużyny. Ja zawsze mówiłem, że jestem zadowolony z tego, że tam byłem i grałem. Pobyt w Zielonej Górze będę wspominał bardzo miło, ale niestety nie jest miłe to, jak klub potraktował mnie po moim odejściu. Nie może być tak, że klub jedno mówi, a drugie robi.

Jak wygląda obecnie twoja sytuacja formalno-prawna?

- Dalej nie jestem rozliczony i nie wiem kiedy nastąpi rozliczenie, mam nadzieję, że jak najszybciej. Ja na pewno nie odpuszczę, bo to klub nie wywiązał się z postanowień i wątpię czy przejdą weryfikację finansową przed kolejnym sezonem. Dla przykładu, gdy odniosłem kontuzję we Włocławku, Anwil podszedł do sprawy bardzo profesjonalnie, wywiązując się ze wszystkich zapisów kontraktu, który podpisaliśmy. Nikt nie chciał mnie oszukać, każdy postawił sprawę jasno. Dlatego, gdy jeśli w przyszłości mnie, albo mojego agenta, ktoś poprosi o opinię na temat Anwilu, zawsze będę ten klub rekomendował i wspominał sytuację, że właśnie tutaj, w trudnym momencie, mnie uszanowano.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×