Anwil Włocławek - mimo ogromnych przeciwności losu - walczył z faworyzowanym PGE Turowem Zgorzelec o zwycięstwo w drugim meczu półfinału play-off Tauron Basket Ligi. Włocławianie szybko objęli ponad 10-punktowe prowadzenie, które utrzymywali przez blisko 30 minut. Nie przeszkodziły im w tym: brak Krzysztofa Szubargi, kontuzja Przemysława Frasunkiewicza, czy problemy z faulami Seida Hajricia.
- Zawężona rotacja Polakami sprawiła nam wiele problemów i nie mogliśmy grać tak intensywnie jak w pierwszej połowie. Straciliśmy wtedy przewagę z drugiej kwarty, a PGE Turów wrócił do życia: rzucał skuteczniej, miał wiele otwartych pozycji i niemal bezbłędnie wykonywał rzuty wolne - komentował szkoleniowiec Anwilu, Milija Bogicević.
PGE Turów Zgorzelec przełamał rywala na przełomie trzeciej i czwartej kwarty. Wówczas wydawało się, że gospodarze zaczną budować przewagę i pozbawią złudzeń włocławian. Tak się jednak nie stało, bowiem waleczni goście do ostatnich sekund bili się o wygraną. Szalone rzuty za trzy nie wiele dały ekipie trenera Bogicevicia, bowiem gospodarze nie mylili się na linii rzutów wolnych.
Po dość pewnej wygranej w pierwszym meczu zgorzelczanie nie do końca spodziewali się tak ciężkiego spotkania w poniedziałek. - W tak wyrównanych meczach jak ten, gdy zdobywasz minimalną przewagę, powinieneś zrobić wszystko, aby dowieźć ją do końca. W naszym przypadku było jednak zupełnie inaczej. Anwil był bardzo zmotywowany. To jest jednak półfinał i nie będziemy wygrywać tu różnicą 20 punktów - mówił trener PGE Turowa Zgorzelec Miodrag Rajković.
źródło: ksturow.eu