Mogłem grać w Realu Madryt, ale... - II część rozmowy z Sarunem Vasiliauskasem, zawodnikiem Trefla Sopot

- Miałem ofertę z Realu i mogłem tam grać, ale byłem wówczas młody i głupi - mówi w rozmowie z naszym portalem Sarunas Vasiliauskas, gracz Trefla Sopot.

Karol Wasiek: Wiem, że jesteś wychowankiem Żalgirisu Kowno. Gdyby pojawiła się oferta z Lietuvosu Rytas Wilno, to coś byś zrobił...?

Sarunas Vasiliauskas: Koszykówka to jest biznes i tak do tego trzeba podchodzić. Czasem są takie sytuacje, że nie masz pracodawcy. Nie mogę pozwolić sobie na to, że nie będę grał przez jakiś czas. Jeśli otrzymałbym ofertę z Wilna, to na pewno bym ją rozważył i nie kierowałbym się sentymentami. Wiadomo, że słabo by to wyglądało, gdybym w jednym roku zagrał w Kownie, a w następnym biegałbym już w koszulce Wilna. Na taki ruch bym się nie zdecydował, ponieważ wiadomo jaka jest atmosfera pomiędzy tymi drużynami.

Mówiłeś, że jesteś wielkim fanem reprezentacji narodowej i bardzo przeżywasz każde spotkanie. Czy podobnie jest w przypadku meczów Żalgirisu, w którym się wychowałeś?

- Na pewno nie w takim stopniu, jak podczas spotkań kadry narodowej. Reprezentacja to jest świętość. Oczywiście oglądam mecze Żalgirisu w Eurolidze, czy lidze VTB, ale aż tak bardzo się tym nie ekscytuję. Chcę, żeby odnosili zwycięstwa, ale tylko tyle, nic więcej.

W Polsce dosyć często mówi się, że na meczach Żalgirisu panuje świetna atmosfera. Potwierdzasz to?

- Jeśli jeszcze nigdy nie byłeś na meczu Żalgirisu, to naprawdę musisz tam pojechać i to zobaczyć. Atmosfera podczas spotkań z topowymi drużynami z Euroligi jest wspaniała. W poprzedniej hali, która mogła pomieścić 4 tysiące fanów, atmosfera była niezapomniana. Miałem nawet okazję zadebiutować w tej hali w rozgrywkach Euroligi. Ciężko jest to opisać słowami, musisz to po prostu zobaczyć.

To prawda, że debiutowałeś w meczu z Barceloną?

- (śmiech). Tak, to prawda. Wszystkie miejsca na trybunach były wówczas zajęte, atmosfera była doskonała. Nie ukrywam, że moje nogi były trochę jak z galarety (śmiech).

[b]

Pamiętasz w ogóle jeszcze to spotkanie?[/b]

- Oczywiście. Nie ukrywam, że wówczas wszystko działo się bardzo szybko. W ciągu dwóch miesięcy awansowałem z drugiej drużyny do pierwszej i od razu debiut w meczu z Barceloną. Nie zdobyłem w tamtym meczu żadnych punktów, ale pamiętam, że kryłem wówczas Juana Carlosa Navarro, to było wielkie przeżycie dla mnie.

Wielu koszykarzy przewinęło się przez Żalgiris. Jest jakiś zawodnik, którego jakoś szczególnie zapamiętałeś?

- Wiadomo, że tych graczy przewinęło się mnóstwo, ale pierwszym koszykarzem, który przychodzi mi na myśl to Marcus Brown. On był genialnym zawodnikiem.

Dlaczego twoja kariera w Żaligirisie nie potoczyła się tak jakbyś chciał?

- To trudne pytanie. Nie wiem, dlaczego tak się w sumie stało. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że co roku do Żalgirisu trafia kilkunastu utalentowanych chłopaków, którzy chcą zaistnieć w seniorskiej koszykówce. Konkurencja jest bardzo silna. Zresztą działacze chcą iść w tym kierunku - żeby cały czas mieć dosyć młodą drużynę, która będzie odnosić sukcesy. Mówiłem to na początku rozmowy, koszykówka to jest biznes, więc gdy się wychowa się takiego gracza to można na nim sporo zarobić.

To prawda, że w trakcie pobytu w Żalgirisie, dzwonił do ciebie trener Messina, który widział cię w składzie Realu Madryt?

- To prawda. Miałem ofertę z Realu i mogłem tam grać. Do dzisiaj zastanawiam się nad tym, dlaczego wówczas się nie udało. Nie ukrywam, że byłem młody i podejmowałem wiele głupich decyzji. Może za bardzo wierzyłem w to, że w Żalgirisie dadzą mi odpowiednią szansę, może za bardzo zaufałem niektórym niewłaściwym ludziom. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to był błąd. Aczkolwiek wiele mnie tamta sytuacja nauczyła. Teraz na pewno podjąłbym słuszną decyzję (śmiech).

Ostatni sezon zaczynałeś w lidze rosyjskiej, ale długo tam nie wytrwałeś. Dlaczego?

- Czułem się jakbym był w armii, a nie w drużynie (śmiech). To nie był absolutnie udany okres w mojej karierze. To było ciężkie doświadczenie. Chyba wybrałem niewłaściwy kraj na pierwszą zagraniczną przygodę koszykarską (śmiech). Rosja to wielki kraj, w którym trzeba cały czas podróżować.

Dlaczego akurat wybrałeś Rosję?

- Chciałem coś zmienić w swoim życiu, zacząć wszystko kompletnie od nowa. Wybrałem takie miejsce, w którym nie ma za dużo kin, klubów, czy restauracji. Przesiadywałem większość czasu w domu, gdzie mogłem przemyśleć wiele spraw. Uważam, że po pół roku spędzonym w Rosji jestem kompletnie innym człowiekiem.

To była twoja decyzja, że opuściłeś Rosję?

- W tym klubie byli inni Litwini, więc wspólnie podjęliśmy decyzję, że opuszczamy drużynę. W drużynie nie było problemów finansowych, ale po prostu nie czuliśmy się w tym miejscu komfortowo.

Praktycznie, co chwilę słyszymy o jakimś talencie z Litwy. Powiedz, jak to jest, że udaje wam się wychować tylu zdolnych koszykarzy? Jaka jest recepta na sukces?

- Myślę, że podstawą jest zatrudnienie bardzo dobrych trenerów. Na Litwie jest wielu chłopaków, którzy chcą grać profesjonalnie w koszykówkę, ale nie wszyscy przechodzą selekcję. Trener ma czasami na treningach ponad 100 dzieciaków, z których musi wybrać. Bardzo ciężko jest trenować z taką grupą, ale trzeba sobie z tym radzić. Uważam, że trenerzy wykonują dobrą pracę, co zresztą widać po wynikach naszej reprezentacji. Myślę, iż koszykówka nigdy na Litwie nie zginie.

To prawda, że na grę w Sopocie namawiał cię trener Kosauskas?

- Tak, to prawda. Odbyłem rozmowę z trenerem Kosauskasem, który wypowiadał się o klubie tylko w dobrych słowach. Stwierdził, że w Treflu pracują odpowiedni ludzie i nie ma się czego obawiać. Opowiedział mi wiele ciekawych historii związanych z tym miastem.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Źródło artykułu: