Zbudowaliśmy skład za mniejsze pieniądze - I część rozmowy z Andrzejem Dolnym, prezesem Trefla Sopot
- Każdy zawodnik, który podpisał kontrakt z naszym klubem, był wcześniej bardzo dokładnie analizowany pod wieloma aspektami. Nigdy nie jest to tylko jednoosobowa decyzja. W ten proces zaangażowani są właściciele klubu, trenerzy, dyrektor sportowy i ja również. Za opracowanie materiału stanowiącego podstawę do oceny przydatności dla drużyny danego kandydata odpowiada oczywiście dyrektor sportowy - to należy do jego kompetencji.
Czyli pełną odpowiedzialność za ten skład bierze dyrektor sportowy?
- Nie, to jest nieprawda. W kompetencjach dyrektora sportowego jest zapisane, aby cały ten proces przeprowadzić - przedstawić propozycje zarządowi, sztabowi szkoleniowemu. Oczywiście trener ma również swoje pomysły. Przychodzą do nas także różne propozycje od agentów. Sposób pozyskiwania informacji jest wieloźródłowy, ale ktoś tym procesem musi zarządzać w sensie technicznym.
Dlaczego de facto nie można było porozmawiać z dyrektorem sportowym na temat budowy składu?
- Na to jest bardzo proste wytłumaczenie. Rozumiem intencje dziennikarzy i sens ich pracy - chcą swoim czytelnikom dostarczać jak najwięcej informacji. Natomiast my w tym momencie mamy akurat zupełnie inny priorytet - prowadzimy negocjacje na temat warunków kontraktu. Musimy sobie zdawać sprawę, że często dziennikarze są narzędziem do kolportowania informacji, których publikacja ma pomóc komuś w osiągnięciu danego celu.
Generalnie rzecz ujmując, to takie praktyki stosowane są na całym świecie. Rozumiem, że panu to przeszkadza?
- Ja zajmuję się biznesem i muszę prowadzić negocjacje tak, aby osiągnąć skutek optymalny dla mojej organizacji. Im więcej osób jest zaangażowanych w proces negocjacji, tym jest on trudniejszy. Przyjmujemy bardzo prostą metodę - jeżeli prowadzimy dany projekt to koncentrujemy się na nim w bardzo wąskim gronie i go realizujemy.
Wydaje mi się jednak, że tych plotek transferowych było znacznie mniej niż w poprzednie wakacje.
- To jest dla mnie komplement. To jest właśnie celem naszego klubu - mniej plotek, więcej rzetelnej informacji. Zarzucano nam, że późno zabieramy się do budowy składu, a tymczasem w ciszy budowaliśmy tzw. "krótką listę" zawodników do negocjacji.
Czy to, że nie było na miejscu trenera Maskoliunasa było jakimś problemem w budowaniu składu?
- Nie, ponieważ praktycznie cały czas byliśmy w kontakcie. Trener Maskoliunas jest bardzo zaangażowany w to, co dzieje się w drużynie. Po prostu mieliśmy pecha, że w tym roku był EuroBasket. W dobie Internetu naprawdę nie mamy żadnych problemów, żeby utrzymywać ze sobą kontakt. Zatrudniając trenera wiedzieliśmy, że będzie brał udział w EuroBaskecie i świadomie podjęliśmy tę decyzję.
Zgodzi się pan z tym, że ściągnięcie Maskoliunasa jest dobrym posunięciem z punktu widzenia marketingowego?
- Na pewno. Był to jeden z elementów mających wpływ na naszą decyzję, może nie kluczowy, ale braliśmy to pod uwagę. Darius to ikona naszego klubu. Taka postać ułatwia kibicom identyfikowanie się z klubem.