Michał Spychała: Przeżyliśmy to samo i się podnieśliśmy

Jak nieprzewidywalna jest I liga koszykarzy świadczą ostatnie wyniki Znicza Basket Pruszków. Po porażce różnicą 39 punktów zespół z Mazowsza rozgromił kolejnego rywala.

Rozmiary porażki z Polskim Cukrem SIDEn Toruń zaskakiwały (51:90). Jeszcze większą niespodzianką był jednak rezultat Znicza Basket Pruszków ze Spójnią Stargard Szczeciński. W niedzielny wieczór gospodarze wygrali 80:42. - Spodziewałem się bardzo trudnego meczu. Przypuszczałem, że dobry start może ustawić spotkanie w sensie charakterologicznym. Spójnia nie podjęła walki, mieli tylko chwilowy zryw na początku drugiej kwarty. Mieliśmy bardzo dobry dzień, ale też bez większych kłopotów uzyskiwaliśmy pozycje, bo większość tych strzałów było łatwych - przyznał trener Michał Spychała.

Szkoleniowiec drużyny z Mazowsza znalazł jednak pocieszenie dla rywali, gdyż zaledwie tydzień wcześniej był w podobnej sytuacji. - Zdarzają się takie dni jak Spójni. Nam też się zdarzały, że nawet proste rzeczy z pod kosza nie wychodziły. Wiem, co się czuje w tym momencie. Mogę współczuć trenerowi i zawodnikom. Przeżyliśmy to samo i się podnieśliśmy. Życzę powodzenia w następnych spotkaniach, ale cieszę się przede wszystkim z tego, że wygraliśmy. Ile? To sprawa dla mnie drugorzędna - dodał.

Losy spotkania rozstrzygnęło praktycznie pierwsze 10 minut. W kolejnych kwartach Znicz jedynie kontrolował przebieg boiskowych wydarzeń, a rywale stracili wiarę w osiągnięcie korzystnego rezultatu. Kluczem do sukcesu była wysoka skuteczność oraz szybkie rozgrywanie kolejnych akcji. Spójni nie pomagały nawet przewinienia, gdyż miejscowi w kilku takich sytuacjach zdobywali również punkty z gry. - Zagraliśmy na tyle szybko, żeby wykorzystać swoją przewagę w tym elemencie. Myślę, że to było widoczne, napędzanie akcji do przodu i w taktyce penetracji. Jeżeli nawet nie z tego to było sporo odrzutek i punktów z ponowień. Jestem zadowolony, ale chyba trudno, żeby nie być - ocenił Michał Spychała.

Swój pierwszy mecz w tym sezonie przed pruszkowską publicznością zagrał Grzegorz Malewski. Koszykarz z dobrej strony zaprezentował się w czwartej kwarcie i zebrał zasłużoną owację. - Grzesiek jeszcze nie jest taki pewny siebie. W ataku idzie mu dużo lepiej niż w obronie. Liczę, że on się przyda. Bardzo się cieszę, że mogłem go wpuścić. Nie miałem tego w planach. Chyba, że w wyjaśnionej sytuacji. Chcę, żeby był gotowy na drugą część rozgrywek. To, co teraz się dzieje ma tylko temu pomóc - wyjaśnił Michał Spychała.

Po kontuzji powrócił natomiast Przemysław Lewandowski. Trener Znicza przed meczem nie planował jednak jego wejścia na parkiet. - Miałem go nie wpuszczać, ale pojawił się kłopot z trzema szybkimi faulami Wojtyńskiego. Radził sobie i nie doskwierało mu kolano na tyle, że mógł nam pomóc - tłumaczył dla Sportowefakty.pl.

Znicz w tym sezonie odniósł cztery zwycięstwa i zajmuje obecnie dziesiątą lokatę w tabeli. Wszystkie sukcesy team z Pruszkowa święcił u siebie. Czy w ostatnim wyjazdowym spotkaniu w tym roku nastąpi przełamanie? Łatwo nie będzie, lecz kolejny rywal, czyli King Wilki Morskie Szczecin przegrał dwa wcześniejsze ligowe mecze. - Słabo nam idzie na wyjazdach, ale to trzeba skończyć. Wszystkie serie się kiedyś kończą. Mecz ze Spójnią był dla nas kluczowy, podobnie z Jaworznem. Jeżeli wywieziemy ze Szczecina zwycięstwo to byłby to dla nas super bonus. Podwójny, jak nie potrójny. Mamy tyle zwycięstw ile mógłbym zakładać, że nie jest źle. Chciałbym wygrać przynajmniej jeden mecz, ale jadę do Szczecina również po zwycięstwo - zakończył Spychała.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Komentarze (0)