Charles Barkley - wariat z Alabamy cz. VI

- Nic nie wiem o Angoli, ale Angola ma kłopoty - stwierdził w swoim stylu Charles Barkley przed pierwszym meczem reprezentacji USA podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Kiedy MKOl dopuścił do rywalizacji o medale zawodowych koszykarzy występujących w lidze NBA, w Stanach Zjednoczonych rozgorzała dyskusja na temat tego, kto powinien znaleźć się w drużynie, która będzie reprezentować mocarstwo basketu w mieście Gaudiego. Sir Charles był jednym z kandydatów, lecz w związku ze swoimi wybrykami i kontrowersyjnymi wypowiedziami, oprócz wielu zwolenników miał także sporo oponentów. Ostatecznie jednak otrzymał powołanie i wraz z Larrym Birdem, Clydem Drexlerem, Patrickiem Ewingiem, Magikiem Johnsonem, Michaelem Jordanem, Christianem Laettnerem, Karlem Malone, Chrisem Mullinem, Scottiem Pippenem, Davidem Robinsonem i Johnem Stocktonem stworzył prawdopodobnie najlepszy zespół w historii sportu. Dream Team. - Powołanie do Dream Teamu było wspaniałą okazją i pozwoliło mi przekonać się o tym, co ludzie sądzą o mnie i moich dokonaniach - wspomina Barkley. - Przed zgrupowaniem wybrano pięciu zawodników, którzy wzięli udział w sesji zdjęciowej na okładkę "Sports Illustrated". Byłem jednym z nich i pomyślałem sobie wtedy: "cholera, chyba moja ciężka praca się opłaciła". Do igrzysk ekipa pod wodzą Chucka Daly'ego przygotowywała się w stolicy rozpusty - Monte Carlo. Lato to dla koszykarzy NBA czas odpoczynku, więc nawet mimo świadomości walki o olimpijskie złoto, nie zaprzątali oni sobie zbytnio głów basketem. Liczyły się partyjki w pokera i golfa oraz wojaże po nocnych klubach i kasynach. W karty Sir Charles zawsze grał razem z Jordanem, Magikiem oraz Pippenem. O 4:00 nad ranem wszyscy oprócz Michaela mieli dość. Barkley i Scottie szli spać, a "MJ" jako urodzony zwycięzca próbował odegrać się na Johnsonie. Po tygodniu imprezowania karawana ruszyła wreszcie do Barcelony. - Ludzie tutaj są bardzo przyjaźnie nastawieni i dobrze ubrani, ale nie można tu przebywać za długo, bo to zbyt wiele kosztuje - wspomina gwiazdor ligi zawodowej czas spędzony w Monako. - Jeśli jesteś alkoholikiem, to idealne miejsce dla ciebie, bo piwo kosztuje tu 40 dolców, więc nie da rady się upić.

Na początku lat dziewięćdziesiątych cała Europa miała hopla na punkcie NBA, dlatego w stolicy Katalonii koszykarze Dream Teamu zostali przyjęci niczym gwiazdy rocka. Z lotniska do wioski olimpijskiej udali się helikopterem. Każdego dnia, gdy wyruszali autokarem na trening, przy drodze witało ich kilka tysięcy kibiców. Pojazd eskortowany był przez dwa wozy policyjne z przodu i dwa z tyłu oraz uzbrojonych strażników na motocyklach po bokach. Na dachu hotelu, w którym przebywali członkowie reprezentacji USA, stacjonowali snajperzy. - Chłonąłem każdy dzień, każdą minutę tego lata - opowiada Barkley. - Jak można było nie czerpać z tego radości? To były igrzyska olimpijskie, coś co przytrafia się tylko raz w życiu.

W Barcelonie reprezentacja USA miała za zadanie odzyskać złoty medal, utracony cztery lata wcześniej na rzecz Związku Radzieckiego. - W naszych sercach będzie pragnienie zemsty, ale David Robinson nie może tak mówić, bo jest chrześcijaninem - zapowiadał w charakterystyczny dla siebie sposób Sir Charles. Pierwsze spotkanie podopieczni Chucka Daly'ego rozegrali 26 lipca przeciwko Angoli. Amerykanie roznieśli w pył Afrykańczyków 116:48, a Barkley uzbierał 24 punkty, 6 zbiórek, 5 asyst i 3 przechwyty, co było najlepszym wynikiem na parkiecie. Niestety wsławił się czymś jeszcze - najpierw uderzył Davida Diasa, a potem zdzielił łokciem Herlandera Coimbrę, za co publiczność poczęstowała go porcją gwizdów. W pomeczowych wypowiedziach twierdził, że działał w obronie własnej. - Jeśli ktoś mnie uderzy, zawsze oddaję. Nawet jeśli wygląda, jakby nie jadł od kilku tygodni. Myślałem, że za chwilę zaatakuje mnie włócznią - drwił. Trudno było jednak dać wiarę jego słowom, skoro angolscy zawodnicy przed meczem prosili Amerykanów o autografy. Byli świadomi czekającego ich pogromu i nie mieli powodów do stosowania głupich prowokacji. - To było w ogóle niepotrzebne - strofował swojego kolegę Michael Jordan. - Takie zachowanie może wywołać niepotrzebne dyskusje i niechęć do naszej drużyny. A to nam na pewno nie pomoże. Całonocne partyjki pokera swoją kontynuację miały również w mieście Gaudiego. Barkley, Jordan, Magic i Pippen zaczynali grać o dwudziestej, a kończyli o piątej nad ranem. Potem przychodziła pora na trzy godziny snu oraz... trening. - Było już dość późno i trwała właśnie rozgrywka w jednym z pokojów - wspomina Sir Charles. - Oglądaliśmy też HBO i nagle komik zaczął sobie robić jaja z Magica: "Czy dacie wiarę, że Johnson ma AIDS? Koleś zarabia krocie, ale jest zbyt skąpy, żeby wydać 2 dolary na paczkę prezerwatyw". Facet był całkiem zabawny i oglądający mieli ochotę wybuchnąć śmiechem, lecz siedzieli cicho, bo w pokoju razem z nimi przebywał ten, którego te żarty dotyczyły. - To był twój przyjaciel, partner z drużyny i w ogóle najwspanialszy gość na świecie. Komik się rozkręcał, robiło się coraz zabawniej i coraz mniej komfortowo. Nagle jednak Magic wypalił: "Ten syf jest całkiem niezły, nie? No, chłopaki, śmiejcie się, śmiejcie!". Dream Team do finału zmagań w Barcelonie dotarł bez żadnego problemu. Chłopcy Chucka Daly'ego po pokonaniu Angoli rozprawili się w fazie grupowej kolejno z drużynami Chorwacji (103:70), Niemiec (111:68), Brazylii (127:83) oraz Hiszpanii (122:81). Przy swoich przeciwnikach wyglądali niczym przybysze z kosmosu, dysponujący nadprzyrodzonymi mocami. Barkley za każdym razem znajdował się w czołówce strzelców swojej drużyny, a w starciu z ekipą z Kraju Kawy uzbierał aż 30 punktów. Wyczyny na boisku przychodziły nowemu nabytkowi Phoenix Suns z niesamowitą naturalnością pomimo tego, że był on praktycznie jedynym graczem Dream Teamu, który w stolicy Katalonii nie zrezygnował z nocnego życia. Lubił spacerować po słynnej promenadzie La Rambla i rozmawiać oraz robić sobie zdjęcia z fanami. Zapytany o to, co robi, żeby czuć się bezpiecznie w miejscach publicznych, pokazywał tylko swoje pięści i mówił: - To jest moja ochrona.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Ćwierćfinał, półfinał oraz mecz o złoto również nie przysporzyły Dream Teamowi wielu trudności. Amerykanie najpierw odprawili z kwitkiem Puerto Rico 115:77, potem roznieśli Litwę 127:76, a na koniec po raz drugi w trakcie turnieju dali lekcję basketu Chorwatom, tym razem zwyciężając 115:87. Drazen Petrovic, Dino Radja oraz Toni Kukoc dwoili się i troili, a zespół Chucka Daly'ego z lekkością rzucał kolejne punkty, wypracowując sobie miażdżącą przewagę. W wielkim finale Charles Barkley uzbierał 17 "oczek", dokładając do tego zbiórkę, 4 asysty oraz 4 przechwyty. Całe igrzyska zakończył jako najlepszy strzelec Dream Teamu (18,0), w pokonanym polu zostawiając samego Michaela Jordana (14,9). Jego zachowanie podczas starcia z Angolą dalekie było od zgodności z duchem olimpijskim, lecz złoty medal odebrał całkowicie zasłużenie i bez cienia niedosytu mógł się oddać celebrowaniu swojego największego sukcesu w dotychczasowej karierze.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×