Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. V

Clyde Drexler nie mógł dłużej znieść roli rezerwowego. - Musisz na niego stawiać. To najlepszy zawodnik w tej drużynie - nagabywał trenera Kiki Vandeweghe - nowy nabytek Trail Blazers.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Jack Ramsey popukał się wtedy tylko po czole i odparł: - Poświęciłem pięciu graczy, żeby ciebie pozyskać, a ty mi mówisz, że on jest najlepszy?! Kiki wiedział jednak, co mówił. Zdawał sobie sprawę z wyjątkowości "Szybowca", który opanował do perfekcji niemal wszystkie elementy koszykarskiego rzemiosła. Świetnie radził sobie zarówno w ataku, jak i w obronie. Rzucał, zbierał, blokował, dunkował, doskonale się ustawiał oraz przechodził z defensywy do ofensywy i na odwrót. Przed startem rozgrywek 1984/85 Jim Paxson przedłużył jednak kontrakt z ekipą z Portlandu, więc coach musiał znaleźć rozwiązanie, żeby zarówno on, jak i spragniony gry "The Glide" spędzali na parkiecie satysfakcjonującą ich liczbę minut. - W pewnym momencie Clyde zaczął się stawać zawodnikiem lepszym ode mnie - wspomina Paxson. - Może nie odczuwałem radości z tego powodu, ale również nigdy nie byłem zazdrosny. Bolało mnie jedynie, że podpisałem lukratywny kontrakt na sześć lat, a on ledwie zaczął się pojawiać w pierwszej piątce, a już prezentował myślenie typu "będę lepszy niż on i będę zarabiać taką kasę". Ale nigdy nie było między nami żadnych zgrzytów.
Portland Trail Blazers należeli do zespołów o dużych aspiracjach. Ich kadra wydawała się kompletna z wyjątkiem jednej pozycji - potrzebowali naprawdę solidnego środkowego. W drafcie NBA 1984 pojawiła się szansa pozyskania centra zapowiadającego się na prawdziwą supergwiazdę - Hakeema Olajuwona. Team z Oregonu w wyniku transakcji wymiennej z Indianą Pacers i przegranego rzutu monetą mógł wybierać zawodnika jako drugi z kolei, a warto dodać, że do tamtego naboru przystąpili również m.in. Michael Jordan, Charles Barkley, Alvin Robertson czy John Stockton. Dysponujące "jedynką" Rakiety okazały się bezlitosne i zakontraktowały giganta rodem z Nigerii. Wobec tego Trail Blazers sięgnęli po... środkowego Uniwersytetu Kentucky - Sama Bowiego. Posunięcie włodarzy z Portlandu wprawiło w osłupienie wielu obserwatorów, a dziś uważane jest za największą gafę w dziejach draftu. Bowie nigdy nie zagrał nawet w Meczu Gwiazd, a "MJ" stał się przecież najlepszym zawodnikiem w historii basketu. Pomyłkę ekipy z Oregonu znakomicie obrazuje krótka dyskusja pomiędzy generalnym menadżerem Trail Blazers - Stu Inmanem, a trenerem reprezentacji USA podczas igrzysk w Los Angeles - Bobbym Knightem. Ten pierwszy zakomunikował temu drugiemu, że nawet nie zastanawia się nad wybraniem Michaela. - Potrzebujemy centra - tłumaczył Inman. - Więc wystawiajcie Jordana na tej pozycji! - odparł Knight. Podopieczni Jacka Ramseya kampanię 1984/85 zakończyli z niezbyt dobrym bilansem 42-40, który dał im piąte miejsce w Konferencji Zachodniej. "The Glide" w ponad połowie spotkań wystąpił w pierwszej piątce, a jego statystyki wyraźnie się poprawiły. Urodzony w Nowym Orleanie koszykarz notował średnio 17,2 punktu, 6 zbiórek, 5,5 asysty, 2,2 przechwytu oraz 0,9 bloku. Jego najlepszy występ to lutowe starcie z San Antonio Spurs, w którym uzbierał 37 "oczek", 10 zbiórek i 9 asyst. W play-off's drużyna z Oregonu pokonała w pierwszej rundzie 3-1 Dallas Mavericks, lecz w półfinale konferencji nie sprostała Los Angeles Lakers, ulegając Magikowi Johnsonowi i jego kolegom aż 1-4. Choć Michael Jordan robił wielką karierę, a Stu Inman stał się pośmiewiskiem ligi, to Clyde Drexler do dziś uważa postawienie na Sama Bowiego za słuszny wybór menadżera Trail Blazers. - Michael był znakomitym zawodnikiem, ale o podobnym do mnie profilu - tłumaczy. - Na boisku mogliśmy robić to samo, więc zarząd klubu pomyślał: "po co nam dwóch niemal identycznych koszykarzy"? Mychal Thompson powtarzał mi, że nie potrzebujemy wielkoluda i powinniśmy wybrać Jordana. Ale fakty były takie, iż brak solidnego centra pozbawiał nas szans w walce o tytuł. Sam prezentował się bardzo dobrze. W tamtych czasach na pozycji środkowego dominował Kareem Abdul-Jabbar z Los Angeles Lakers i potrzebowaliśmy kogoś, kto będzie w stanie go zneutralizować. Największym problemem Bowiego była jednak podatność na kontuzje. W Kentucky stracił dwa sezony z powodu urazów nóg.

Kampania 1984/85 to drugi w karierze Clyde'a Drexlera udział w lutowym Weekendzie Gwiazd. Święto koszykówki tym razem odbyło się w Indianapolis, a "The Glide" ponownie został zaproszony do udziału w konkursie wsadów i... ponownie musiał uznać wyższość kolegów. Zwyciężył Dominique Wilkins przed Michaelem Jordanem, lecz "Szybowiec" się nie poddawał i z uporem maniaka pracował nad każdym elementem swojej gry. Jego idolem był Julius "Dr. J" Erving, a perspektywa dorównania mu była dla niego największą motywacją.

Przed startem rozgrywek 1985/86 "Szybowiec" parafował nową umowę z Trail Blazers, która miała obowiązywać do końca kampanii 1987/88. Kontrakt ten stanowił dla zawodnika potwierdzenie, iż ciężka praca i dążenie do perfekcji czasem się opłacają. Okres przygotowawczy do sezonu to dla Drexlera jednak przede wszystkim zmaganie się z bólem. Podczas ćwiczeń na siłowni zbyt dużemu obciążeniu poddał lewą nogę, co zaowocowało złamaniem przewlekłym kości strzałkowej. Z tym urazem dało się grać, jednak sprawność zawodnika była ograniczona. W efekcie tego musiał on zmienić nieco swój styl, nastawiony na maksymalną ilość wsadów. Gdyby nie uraz, Clyde niemal na pewno we wszystkich swoich meczach wystąpiłby od samego początku, a tak w pierwszej piątce znalazł się "zaledwie" 58 razy. Jim Paxson musiał się pogodzić z tym, że "Szybowiec" definitywnie zajął jego miejsce. "The Glide" zdobywał średnio 18,5 punktu, dokładając do tego  5,6 zbiórki, 8 asyst i 2,6 przechwytu. Po raz pierwszy w karierze wybrano go do udziału w All-Star Game, która miała miejsce podczas Weekendu Gwiazd w Dallas. Tymczasem ekipa z Oregonu, nękana kontuzjami, kampanii 1985/86 nie zaliczyła do udanych. Ujemny bilans 40-42 dał szóste miejsce na Zachodzie, a koszykarzy pod wodzą Jacka Ramseya stać było na zaledwie jedno zwycięstwo w czteromeczowej serii przeciwko Denver Nuggets w pierwszej rundzie play-off's.
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
"Szybowca" od sukcesów drużynowych wciąż dzieliła daleka droga, lecz swoją postawą na parkiecie wreszcie wywalczył sobie status gwiazdy. Drexler do dziś ze łzami w oczach wspomina swój debiutancki występ w All-Star Game, kiedy to na parkiecie spędził 15 minut, zapisując na swoim koncie 10 "oczek", 4 zbiórki, 4 asysty, 3 przechwyty oraz blok. Zachód wprawdzie przegrał ze Wschodem 132:139, ale fakt ten miał naprawdę marginalne znaczenie. - W dwóch poprzednich sezonach pojawiłem się w konkursie wsadów, lecz udział w prawdziwym meczu to dopiero były wielkie emocje - opowiada "The Glide". - Cała moja rodzina przyjechała na to spotkanie. To było fantastyczne show. Wyobraźcie sobie, że w liceum zaczynałem jako center, a skończyłem w NBA jako rzucający obrońca formatu all-star. To niesamowite. Występ w tym meczu u boku zawodników, których jako dzieciak podziwiałem, był spełnieniem marzeń.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×