Magic Johnson - po prostu showtime cz. V

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Wywracający się podczas pierwszej rozgrzewki Earvin wzbudził jedynie śmiech, lecz wystarczyło ledwie kilka miesięcy, żeby z nieopierzonego debiutanta stał się jedną z najważniejszych postaci Jeziorowców, którzy w kampanii zasadniczej 1979/80 wypracowali znakomity bilans 60-22, dający pierwsze miejsce w Konferencji Zachodnie. Magic zakończył regular season z fantastycznymi statystykami, notując średnio 18 punktów, 7,7 zbiórki, 7,3 asysty oraz 2,4 przechwytu. Jego wszechstronność i współpraca z Kareemem Abdul-Jabbarem robiły wrażenie. Statuetkę dla debiutanta roku wywalczył wprawdzie Larry Bird z Boston Celtics, ale Johnson swoją postawą i tak udowodnił, że decyzja o wcześniejszym przejściu na zawodowstwo nie była błędem. Wystąpił w lutowej All-Star Game w Landover jako jeden z pięciu starterów Zachodu. - Sezon w koledżu to tylko trzydzieści spotkań, a w NBA aż osiemdziesiąt dwa i to bez meczów play-off's - opowiada. - Podróże i napięty terminarz sprawiają, że debiutanci już w styczniu zaczynają myśleć o wakacjach. Tymczasem nie mają za sobą nawet połowy rozgrywek i to ich frustruje. Ponadto na studiach są mecze, w których można złapać oddech, a liga zawodowa to ciągła walka.

Magic potrafił sobie poradzić nie tylko z intensywnością sezonu w NBA, ale również z tym, że jako profesjonalista musiał swoją reputację budować od początku. Na Michigan State University był gwiazdą pierwszego formatu, lecz w Los Angeles nie miało to już większego znaczenia. Pokornie nosił jednak za weteranami torby ze sprzętem, bo wierzył w swój talent i to, że kiedyś będzie na miejscu starszych kolegów. Gdy Lakersi rozgrywali w styczniu mecz w Detroit w stanie Michigan, do tamtejszej hali przybyła cała rodzina Johnsonów. Christine i Earvin senior przywieźli ze sobą z Lansing mnóstwo domowego jedzenia, którym częstowali w szatni całą drużynę z "Miasta Aniołów". - Mama przygotowywała to wszystko chyba przez cały miesiąc. Kurczak, jarmuż, chleb kukurydziany, zielona sałata, sałatka z makaronem, domowe bułeczki i jej specjalność - ciasto ziemniaczane na słodko - wylicza koszykarz. - Od tamtej chwili domowe jedzenie stało się tradycją przy okazji meczów Lakersów w Detroit.

W zamierzchłych czasach każdy zawodnik przychodzący do NBA marzył przede wszystkim o sukcesach sportowych. Oczywiście duże zarobki nie były bez znaczenia, ale spełnienie snów stanowił triumf w wielkim finale i zdobycie upragnionego pierścienia. Rzadko się zdarza, żeby pierwszoroczniak miał realną szansę walki o tytuł i odegrania przy tym kluczowej roli w zespole. Jeziorowcy przez play-off's 1979/80 przebrnęli jak burza, eliminując w półfinale konferencji Phoenix Suns 4-1, a w jej finale w takim samym stosunku pozbawiając złudzeń Seattle SuperSonics. Na drodze do najważniejszego trofeum w profesjonalnym baskecie mieli przed sobą już tylko Philadelphię 76ers z niesamowitym Juliusem "Dr. J" Ervingiem na czele.

Po pięciu meczach finałowej serii stan rywalizacji brzmiał 3-2 na korzyść Jeziorowców. Obie drużyny bezwzględnie wykorzystywały atut własnego parkietu, a szósty mecz miał się odbyć w hali Spectrum w Filadelfii. We wcześniejszej potyczce Lakersi triumfowali różnicą pięciu "oczek", lecz poważnego skręcenia kostki nabawił się Kareem-Abdul Jabbar i nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że pozbawieni swojego genialnego centra Jeziorowcy będą w stanie zwyciężyć na terenie rywala. - Gdy wylądowaliśmy w Filadelfii, dziennikarze pytali nas już o mecz numer siedem w Great Western Forum - wspomina Johnson. - Wszyscy myśleli, że bez Kareema nawet modlitwa nam nie pomoże.

Podstawowego środkowego Lakersów nie dało się zastąpić. Można było jedynie załatać dziurę powstałą w wyniku jego absencji. Brak Abdul-Jabbara nie załamał jednak podopiecznych Paula Westheada, wśród których nastąpiła pełna mobilizacja. Drugi center ekipy z "Miasta Aniołów", Jim Chones, zapewniał że jest w stanie skutecznie pilnować startowego środkowego 76ers - Darryla Dawkinsa. - Oni myślą, że już wygrali - mówił Magic w trakcie nadzwyczajnego spotkania zespołu. - Możemy to wykorzystać i sprawić, że będą mieć problem z dopasowaniem się do naszego stylu. Ale musimy przy tym wierzyć w zwycięstwo. Kluczem do triumfu Jeziorowców miało być wystawienie niższej piątki z Magikiem Johnsonem na pozycji... centra! Wysoki rozgrywający ze względu na swój wzrost w liceum grywał jako środkowy, więc dysponował pewnym doświadczeniem w tej roli. Siedemdziesiątki Szóstki zostały totalnie zaskoczone manewrem teamu z Los Angeles. Prędzej spodziewano się bowiem cudownego ozdrowienia Kareema Abdul-Jabbara niż tak dziwacznego posunięcia.

Ciężko było zasnąć Johnsonowi w noc przed szóstym starciem z Juliusem Ervingiem i spółką. - Chcą, żebym zagrał jako center - mówił chłopak w telefonicznej rozmowie z ojcem. - Poradzisz sobie, synu - odpowiedział Earvin senior. Gdy nastał wieczór 16 maja 1980 roku, skazywani na pożarcie Lakersi dzielnie sobie radzili w hali Spectrum. Magic zaczął spotkanie jako środkowy, ale w jego trakcie grał chyba na każdej możliwej pozycji. Po dwóch kwartach na tablicy widniał remis 60:60, lecz trzecia odsłona należała już wyraźnie do ekipy z Kalifornii, która odskoczyła na dziesięć "oczek". Zespół z Pensylwanii w czwartej części spotkania nie był w stanie podnieść się z desek i poległ ostatecznie aż 107:123. Magic został okrzyknięty bohaterem i zakończył starcie z dorobkiem 42 punktów, 15 zbiórek i 7 asyst. Zdobyczą tą można było obdarować dwóch klasowych zawodników. On dokonał tego sam i to w nie byle jakim meczu, a tym dającym Los Angeles Lakers mistrzostwo NBA. - To był pierwszy tytuł dla Jeziorowców od 1972 roku - przywołuje tamte chwile Johnson. - Rozegrałem wtedy najlepsze spotkanie w swoim życiu.

Wspominając dziś o potyczce w Filadelfii, mówi się niemal tylko o fenomenalnej grze Magica Johnsona. Lider Jeziorowców już wtedy wiedział jednak, że jego postawa to jedynie jedna z cegieł w olbrzymiej budowli. - To wszystko dla ciebie! - pozdrawiał Kareema Abdul-Jabbara podczas pomeczowej wypowiedzi, udzielanej jednej ze stacji telewizyjnych. - Zrobiłem wiele, ale nie wszystko to moja zasługa - opowiada koszykarz. - Nikt nie zauważył, że Jamaal Wilkes zdobył 37 "oczek", czyli o 10 więcej niż "Dr. J". Michael Cooper dołożył z ławki 16 punktów, a Norm Nixon uzbierał wprawdzie tylko 4, ale miał przy tym 9 asyst. Jim Chones zebrał natomiast 10 piłek i dotrzymał obietnicy, pozwalając Darrylowi Dawkinsowi na rzucenie zaledwie 14 "oczek".
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
Earvin senior oglądał mecz spomiędzy Lakers a 76ers w telewizji, która w stanie Michigan transmitowała go z poślizgiem. O rezultacie dowiedział się jednak zaraz po końcowej syrenie, gdy jego syn do niego zatelefonował. Tymczasem Jim Dart nie mógł usiedzieć w domu i wybrał się do Filadelfii, gdzie ubłagał Johnsona, żeby ten załatwił mu bilet do Spectrum. Obaj panowie mogli być dumni z Magica, który został wybrany MVP finałów i w swoim pierwszym sezonie na parkietach ligi zawodowej zdobył prawie wszystko, co najcenniejsze. Pozostały mu jeszcze statuetki dla najbardziej wartościowego zawodnika sezonu zasadniczego oraz Meczu Gwiazd, lecz na realizację tych celów miał przecież wiele lat.

Koniec części piątej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Earvin Magic Johnson with William Novak - My Life, Sports Illustrated, Los Angeles Times, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Magic Johnson - po prostu showtime cz. I
Magic Johnson - po prostu showtime cz. II
Magic Johnson - po prostu showtime cz. III
Magic Johnson - po prostu showtime cz. IV

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×