Magic Johnson - po prostu showtime cz. V
Magic potrafił sobie poradzić nie tylko z intensywnością sezonu w NBA, ale również z tym, że jako profesjonalista musiał swoją reputację budować od początku. Na Michigan State University był gwiazdą pierwszego formatu, lecz w Los Angeles nie miało to już większego znaczenia. Pokornie nosił jednak za weteranami torby ze sprzętem, bo wierzył w swój talent i to, że kiedyś będzie na miejscu starszych kolegów. Gdy Lakersi rozgrywali w styczniu mecz w Detroit w stanie Michigan, do tamtejszej hali przybyła cała rodzina Johnsonów. Christine i Earvin senior przywieźli ze sobą z Lansing mnóstwo domowego jedzenia, którym częstowali w szatni całą drużynę z "Miasta Aniołów". - Mama przygotowywała to wszystko chyba przez cały miesiąc. Kurczak, jarmuż, chleb kukurydziany, zielona sałata, sałatka z makaronem, domowe bułeczki i jej specjalność - ciasto ziemniaczane na słodko - wylicza koszykarz. - Od tamtej chwili domowe jedzenie stało się tradycją przy okazji meczów Lakersów w Detroit.
W zamierzchłych czasach każdy zawodnik przychodzący do NBA marzył przede wszystkim o sukcesach sportowych. Oczywiście duże zarobki nie były bez znaczenia, ale spełnienie snów stanowił triumf w wielkim finale i zdobycie upragnionego pierścienia. Rzadko się zdarza, żeby pierwszoroczniak miał realną szansę walki o tytuł i odegrania przy tym kluczowej roli w zespole. Jeziorowcy przez play-off's 1979/80 przebrnęli jak burza, eliminując w półfinale konferencji Phoenix Suns 4-1, a w jej finale w takim samym stosunku pozbawiając złudzeń Seattle SuperSonics. Na drodze do najważniejszego trofeum w profesjonalnym baskecie mieli przed sobą już tylko Philadelphię 76ers z niesamowitym Juliusem "Dr. J" Ervingiem na czele.
Po pięciu meczach finałowej serii stan rywalizacji brzmiał 3-2 na korzyść Jeziorowców. Obie drużyny bezwzględnie wykorzystywały atut własnego parkietu, a szósty mecz miał się odbyć w hali Spectrum w Filadelfii. We wcześniejszej potyczce Lakersi triumfowali różnicą pięciu "oczek", lecz poważnego skręcenia kostki nabawił się Kareem-Abdul Jabbar i nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył, że pozbawieni swojego genialnego centra Jeziorowcy będą w stanie zwyciężyć na terenie rywala. - Gdy wylądowaliśmy w Filadelfii, dziennikarze pytali nas już o mecz numer siedem w Great Western Forum - wspomina Johnson. - Wszyscy myśleli, że bez Kareema nawet modlitwa nam nie pomoże.
Podstawowego środkowego Lakersów nie dało się zastąpić. Można było jedynie załatać dziurę powstałą w wyniku jego absencji. Brak Abdul-Jabbara nie załamał jednak podopiecznych Paula Westheada, wśród których nastąpiła pełna mobilizacja. Drugi center ekipy z "Miasta Aniołów", Jim Chones, zapewniał że jest w stanie skutecznie pilnować startowego środkowego 76ers - Darryla Dawkinsa. - Oni myślą, że już wygrali - mówił Magic w trakcie nadzwyczajnego spotkania zespołu. - Możemy to wykorzystać i sprawić, że będą mieć problem z dopasowaniem się do naszego stylu. Ale musimy przy tym wierzyć w zwycięstwo. Kluczem do triumfu Jeziorowców miało być wystawienie niższej piątki z Magikiem Johnsonem na pozycji... centra! Wysoki rozgrywający ze względu na swój wzrost w liceum grywał jako środkowy, więc dysponował pewnym doświadczeniem w tej roli. Siedemdziesiątki Szóstki zostały totalnie zaskoczone manewrem teamu z Los Angeles. Prędzej spodziewano się bowiem cudownego ozdrowienia Kareema Abdul-Jabbara niż tak dziwacznego posunięcia.
Ciężko było zasnąć Johnsonowi w noc przed szóstym starciem z Juliusem Ervingiem i spółką. - Chcą, żebym zagrał jako center - mówił chłopak w telefonicznej rozmowie z ojcem. - Poradzisz sobie, synu - odpowiedział Earvin senior. Gdy nastał wieczór 16 maja 1980 roku, skazywani na pożarcie Lakersi dzielnie sobie radzili w hali Spectrum. Magic zaczął spotkanie jako środkowy, ale w jego trakcie grał chyba na każdej możliwej pozycji. Po dwóch kwartach na tablicy widniał remis 60:60, lecz trzecia odsłona należała już wyraźnie do ekipy z Kalifornii, która odskoczyła na dziesięć "oczek". Zespół z Pensylwanii w czwartej części spotkania nie był w stanie podnieść się z desek i poległ ostatecznie aż 107:123. Magic został okrzyknięty bohaterem i zakończył starcie z dorobkiem 42 punktów, 15 zbiórek i 7 asyst. Zdobyczą tą można było obdarować dwóch klasowych zawodników. On dokonał tego sam i to w nie byle jakim meczu, a tym dającym Los Angeles Lakers mistrzostwo NBA. - To był pierwszy tytuł dla Jeziorowców od 1972 roku - przywołuje tamte chwile Johnson. - Rozegrałem wtedy najlepsze spotkanie w swoim życiu.
Koniec części piątej. Kolejna już w najbliższy piątek.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Bibliografia: Earvin Magic Johnson with William Novak - My Life, Sports Illustrated, Los Angeles Times, basketball-reference.com.
Poprzednie części:
Magic Johnson - po prostu showtime cz. I
Magic Johnson - po prostu showtime cz. II
Magic Johnson - po prostu showtime cz. III
Magic Johnson - po prostu showtime cz. IV