David Robinson - Admirał pełną gębą cz. III

Połączenie sprawności intelektualnej z warunkami fizycznymi gwarantowało Davidowi Robinsonowi oferty z najlepszych uczelni. Po chłopaka zgłosił się m. in. Uniwersytet Harvarda.

W tym artykule dowiesz się o:

Zawodnik Osbourne Park High School w Woodbridge miał za sobą zaledwie rok poważnej gry w koszykówkę, wobec czego nie myślał o karierze profesjonalisty. Chciał przede wszystkim zdobyć wykształcenie, gwarantujące w przyszłości dobrze płatną pracę. Jednak pewnego dnia Paul Evans, trener basketu w Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis, otrzymał telefon od znajomego z rodzinnego miasta Davida: - Dla Osbourne Park gra pewien wielkolud. Koniecznie musisz przyjechać i zobaczyć go w akcji. Akademicki coach przybył na miejsce, lecz chudy i wysoki dzieciak go nie zachwycił. Dużo biegał, ale nic poza tym. Zapisał sobie jego nazwisko w notesie i śledził dalsze poczynania. Robinson z meczu na mecz się rozkręcał, w związku z czym w pewnym momencie stał się dla Evansa ciekawą opcją. - David stawiał przede wszystkim na edukację - wspomina coach. - Jego ojciec zrobił karierę w marynarce wojennej, więc wydawało mi się, że idea podążenia jego drogą będzie dla niego atrakcyjna.

Szkoleniowiec miał rację, ale nie pomyślał o jednej rzeczy - młodzieńca tak bardzo absorbowała perspektywa zostania inżynierem, że w ogóle nie zwracał uwagi na możliwość gry w uczelnianej drużynie koszykówki. Tymczasem wysoki wzrost oraz szybki rozwój umiejętności stworzyły mu możliwość otrzymania stypendium sportowego. W tej sytuacji jednak ojciec Davida zastanawiał się czy Akademia Marynarki Wojennej będzie dla syna dobrym wyborem, gdyż każdy absolwent uczelni był zobowiązany do odsłużenia pięciu lat w mundurze US Navy, co dość poważnie kolidowało z karierą profesjonalnego koszykarza.

[b]

Ambrose[/b] chciał dla swego dziecka jak najlepiej, więc postanowił znaleźć złoty środek, którym miał być Virginia Military Institute w Lexington. Szkoła ta zapewniała wojskową dyscyplinę, solidne zaplecze naukowe oraz możliwość sportowego rozwoju. Nie związywała również na siłę absolwentów z armią, dzięki czemu Robinson junior po zakończeniu nauki mógłby wybrać dalszą ścieżkę swojej kariery. Davidowi propozycja taty przypadła do gustu, ale gdy odwiedził Annapolis w stanie Maryland i tamtejszą Akademię Marynarki Wojennej, padł z wrażenia. - Wow, mamo! - zdawał relację Fredzie. - Laboratoria są wyposażone lepiej niż na wszystkich uczelniach, które miałem okazję zobaczyć. Mają tyle sprzętu, że naprawdę trudno to opisać. Nie mogę się zdecydować, gdzie pójść. - Słuchaj, David - odparła rodzicielka. - Annapolis to świetna opcja i mnie też się podoba. Pytanie jednak brzmi: co tobie podoba się najbardziej? - Tata woli VMI - wtrącił chłopak. - Idź tam gdzie ty chcesz, a nie tam gdzie ja chcę lub tam, gdzie ojciec chce - kontynuowała kobieta. - Musisz zdecydować, co będzie dla ciebie najlepsze.

David wówczas był prawie pewien, że pójdzie do Akademii Marynarki Wojennej, ale nadal nie potrafił dać rodzicom ostatecznej odpowiedzi. Czuł się rozdarty, bo z jednej strony chciał postąpić po swojemu, a z drugiej bał się, że któraś ze stron będzie zawiedziona jego decyzją. - Powtarzali mi, że wybór należy do mnie, ale również co chwilę podrzucali mi swoje pomysły - opowiada. Ojciec uważał VMI za jedyną słuszną opcję i ciągle naciskał na syna. - Myślę, że tam pójdę - powiedział pewnego razu chłopak. Wtedy Ambrose od razu chwycił za słuchawkę i zatelefonował do władz uczelni. Następnego dnia ludzie z VMI zapukali do drzwi domu Robinsonów, a senior rodu wpuścił ich do środka. - Kim oni są?! - zapytała zdumiona Freda. - Przyjechali z VMI pozyskać Davida - odparł Ambrose. - Nie, nie! - wrzasnęła kobieta, po czym zapadła niezręczna cisza. W końcu odezwał się najmłodszy z obecnych: - Idę do Akademii Marynarki Wojennej.

Annapolis to niewielkie miasto, położone około 90 kilometrów na północny wschód od Woodbridge. Tamtejsza Akademia Marynarki Wojennej została założona w 1845 roku, a każdy jej absolwent otrzymuje dyplom bakałarza oraz stopień wojskowy podporucznika. Ubrany w koszulę i dżinsy, pierwsze godziny na uczelni David spędził na załatwianiu przeróżnych formalności. Na koniec dnia natomiast kadeci zostali zaprzysiężeni. - Nagle wszyscy studenci wyższych klas zaczęli na nas krzyczeć i wydawać nam polecenia - wspomina Robinson. - Wcześniej byli uprzejmi, ale zaraz po przysiędze przestali. Zacząłem się zastanawiać, czym sobie na to zasłużyłem i czy podjęcie nauki na tej uczelni nie było błędem.

Wojskowe szkoły zawsze stawiają na perfekcyjne przygotowanie fizyczne swoich studentów. Davida najbardziej przerażało pływanie oraz nurkowanie. Musiał brać dodatkowe lekcje, żeby pokonać cztery długości basenu oraz przezwyciężyć strach. Na zajęciach również nie było tak łatwo jak w liceum. - W pierwszym miesiącu poważnie zastanawiałem się nad tym, czy nie przerwać studiów - wspomina. - Przybywając do Annapolis czułem, że posiadam odpowiednie kwalifikacje. Ale niemal natychmiast uderzyło mnie to, że do Akademii uczęszczało wiele naprawdę inteligentnych osób. Wydawało mi się, że każdy z kim rozmawiałem był w liceum najlepszym uczniem w swojej klasie i zdał maturę z maksymalną liczbą punktów. Czułem się jak outsider i wiedziałem, że będę musiał pracować dwa razy ciężej niż w szkol średniej, żeby nie odstawać od reszty.

Na Akademii Marynarki Wojennej nie ma miejsca dla "panienek". Każdy kadet musiał udowodnić, że jest wystarczająco twardym zawodnikiem, mogącym w przyszłości służyć w US Navy. Po wczesnej pobudce studenci mieli chwilę czasu na prysznic, ogolenie się, ubranie się oraz zjedzenie śniadania. O 7:30 rano były ćwiczenia marszowe, a później cztery godziny zajęć na uczelni. Potem następowała przerwa obiadowa oraz ciąg dalszy wykładów i ćwiczeń, aż do późnego popołudnia. Wieczór kadeci również mieli zorganizowany przez Akademię - kolacja, po raz kolejny maszerowanie, chwila nauki oraz sen. W pierwszych miesiącach studiów młodzieńcom brakowało czasu na jakiekolwiek życie osobiste.

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

Termodynamika, nawigacja, rachunek różniczkowy i całkowy, fizyka, informatyka, elektrotechnika czy programowanie nie należały do łatwych przedmiotów. - W liceum podchodziłem do wszystkiego z marszu - wspomina David. - Klasówki były banalnie proste i nie musiałem się do nich przygotowywać. Na studiach nie miałem jednak czasu na nic poza nauką. Przez cały czas musiałem być skupiony i dzięki temu stałem się lepszym studentem oraz silniejszym człowiekiem.
[nextpage]
W kampusie w Annapolis panowała żelazna dyscyplina. Kadeci byli skoszarowani i tylko od święta otrzymywali przepustki na wyjścia do sklepu, kina czy restauracji. Starano się, by żadne pokusy nie przeszkadzały im w nauce. Gdy uczelniana drużyna koszykówki rozpoczęła treningi, plan dnia Davida stał się jeszcze bardziej napięty. Doba nie była z gumy, a chłopakowi zaczęło brakować czasu na sen. Ponadto Robinsonowi gra w basket kojarzyła bardziej obowiązkiem niż z przyjemnością. Młodzieniec rywalizował o miejsce w pierwszym składzie z najlepszym graczem zespołu Navy Midshipmen, Vernonem Butlerem, który polegał na swojej sile fizycznej i nie szczędził uderzeń łokciami w nos oraz inne części ciała. - Każdego dnia dostawałem w kość - opowiada Robinson. - Gra w basket nie przychodziła mi z naturalną łatwością, więc każdy trening był dla mnie ciężką pracą, a nie zabawą. Budziłem się rano i byłem wykończony tym, co robiłem poprzedniego dnia.

Coach Paul Evans wymagał od swoich zawodników maksymalnego poświęcenia i nie tolerował odpuszczania na treningach. David był więc tak wyczerpany, że zdarzało mu się zasypiać na zajęciach. Ba, chłopak zasypiał na stojąco, a lekarze w pewnym momencie zaczęli się martwić o jego zdrowie. Wytłumaczenie złego samopoczucia znaleźli dopiero wykonując zdjęcie rentgenowskie po tym jak chłopak złamał rękę podczas zajęć wychowania fizycznego. Okazało się, że David nadal rósł, a w związku z tym jego organizm nie nadążał się regenerować po takiej dawce wysiłku.

- David będzie miał około 213 centymetrów - powiedział pewnego dnia Fredzie i Ambrose'owi lekarz, który opiekował się kontuzjowanym zawodnikiem Midszypmenów. Zgodnie z wymogami uczelni tylko niewielki odsetek studentów mógł być aż takiego wzrostu, w związku z czym wiadomość ta strasznie ucieszyła trenerów drużyny koszykówki, którzy dysponowali dość niskim jak na standardy tej dyscypliny składem.

Rozgrywki 1983/84 Navy Midshipmen zakończyli z bilansem 24-8, dającym drugie miejsce w konferencji ECACS, a Robinson opuścił cztery pierwsze spotkania i pełnił funkcję rezerwowego, notując średnio 7,6 punktu, 4 zbiórki oraz 1,3 bloku. Początkowo nie był zbytnio lubiany. Na treningach wydawał się leniwy, a kumple zaczęli nazywać go "Wieśniakiem", gdy dowiedzieli się, że nigdy nie leciał samolotem, nie spał w hotelu, czy nie chodził do pubów. Szybko jednak przestali, gdy poznali go bliżej. - On był naprawdę wysoki, więc nie sądziłem, że będzie w stanie wykonać tak sprawnie te wszystkie ćwiczenia - mówi o trzytygodniowym kursie gimnastyki współlokator Davida - Hootie Leibert. - Tymczasem zaledwie po tygodniu uzyskał zaliczenie na najwyższą ocenę. Był dobry w każdym sporcie i trochę mnie to wkurzało. Chciałem znaleźć choć jedną dyscyplinę, w której mógłbym go pokonać. Świetnie grał w tenisa i golfa, więc pomyślałem, że zabiorę go na squasha, gdzie kort jest naprawdę malutki. Niestety po raz kolejny pokazał mi miejsce w szeregu.

W swoim pierwszym sezonie w lidze akademickiej Robinson spędzał na parkiecie średnio tylko 13 minut, więc jego statystyki dawały dobre rokowania. Midszypmeni po raz pierwszy w swojej historii wygrali ponad dwadzieścia gier, a on za swoje dokonania otrzymał nagrodę dla debiutanta roku konferencji ECACS.

Syn Fredy i Ambrose'a z miesiąca na miesiąc wydawał się coraz wyższy, lecz coach Paul Evans miał z nim jeden problem - nie potrafił go odpowiednio zmotywować do jeszcze cięższej pracy. Wiedział, że chłopak ma niesamowite warunki fizyczne, które poparte odpowiednią pracą mogłoby mu dać przepustkę do NBA. - Jak mogę zmotywować twojego syna? - zagadnął pewnego razu seniora rodu. Ojciec Davida nie potrafił jednak udzielić na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. W związku z tym szkoleniowiec wezwał chłopaka do swojego biura. - Jeśli będziesz pracował jeszcze ciężej, możesz przejść na zawodowstwo i zarobić naprawdę dużo pieniędzy - powiedział prosto z mostu. Te słowa nie zrobiły jednak na młodzieńcu żadnego wrażenia. On nawet nie był pewien, czy chce w dalszym ciągu grać w basket na poziomie akademickim, a co dopiero zastanawiać się nad karierą profesjonalisty.

Po wielu godzinach intensywnych rozważań dziewiętnastolatek znalazł w sobie siłę do doskonalenia się na płaszczyźnie sportowej. Poddał się indywidualnemu treningowi siłowemu, a podczas wakacji wraz z wieloma zawodowcami i akademikami grał w lokalnej lidze letniej. Po powrocie do Annapolis wrócił cięższy o 13 kilogramów mięśni, lecz wydawał się szybszy i zwinniejszy niż przed "kuracją". Nadal rósł i przed drugim rokiem studiów był już najwyższym zawodnikiem w historii Akademii Marynarki Wojennej.

Robinson koszykówkę zaczął uprawiać dość późno, ale jego trenerzy nie postrzegali tego jako wadę. Twierdzili, że nie muszą skupiać się na oduczeniu go złych nawyków i mogą zająć się jedynie wpajaniem mu tych właściwych. - Na plus działała także jego wyjątkowa inteligencja - dodaje Paul Evans.

fot. Steve Lipofsky
fot. Steve Lipofsky

Początek kampanii 1984/85 w wykonaniu Davida nie należał do wybitnych, jednak wszystko zmieniło się od spotkania numer trzy przeciwko American University, kiedy to gracz z numerem "50” uzbierał 29 punktów i 11 zbiórek, prowadząc swój zespół do triumfu 84-68. - To jeden z najlepszych wielkoludów na Wschodzie - ocenił trener ekipy z Waszyngtonu. Zaledwie kilka dni później Midshipmen udali się na turniej do Illinois, gdzie Robinson znakomicie wypadł w starciach z miejscowymi ekipami, notując kolejno 31 punktów i 13 zbiórek oraz 37 "oczek" i 17 zebranych piłek. - To był pierwszy raz kiedy pomyślałem o tym, na co tak naprawdę mnie stać - wspomina tamte chwile.

Koniec części trzeciej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Gregg Lewis and Deborah Shaw Lewis - The Admiral: The David Robinson Story, Sports Illustrated, People, Mens Fitness, espn.go.com.

Poprzednie części:
David Robinson - Admirał pełną gębą cz. I
David Robinson - Admirał pełną gębą cz. II

Komentarze (3)
avatar
bamberyla
23.08.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Naprawdę świetny cykl, brawo! 
avatar
łakatanka
22.08.2014
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Weź to publikuj 2 razy w tygodniu!!!! Bo czekanie męczy ;P