David Robinson - Admirał pełną gębą cz. V

IO w Seulu w 1988 roku były dla reprezentacji USA niepowtarzalną szansą rehabilitacji za niepowodzenie na wcześniejszej wielkiej imprezie. Amerykańscy koszykarze jednak po raz kolejny dali plamę.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Nie ma na świecie sportowca, który nie marzyłby o złotym medalu olimpijskim. W dzisiejszych czasach liczą się przede wszystkim pieniądze, ale ta chwila, kiedy po wielu latach treningów i wyrzeczeń stoisz na podium i słyszysz hymn swojego kraju, warta jest więcej niż miliony dolarów. Kadra Stanów Zjednoczonych pod dowództwem Bobby'ego Knighta i z Michaelem Jordanem na czele w 1984 roku w Los Angeles odzyskała olimpijskie złoto utracone cztery lata wcześniej na rzecz Związku Radzieckiego. W Seulu podopieczni Johna Thompsona tradycyjnie byli faworytami do triumfu i mało kto przypuszczał, że powiedzie im się jeszcze gorzej niż na igrzyskach panamerykańskich. - Jeśli kiedykolwiek zacznę chodzić z głową w chmurach, proszę, dajcie mi znać - zwrócił się "Admirał" pewnego dnia do swoich przyjaciół podczas wspólnego wyjścia. Młodzieniec miał już zapewniony lukratywny kontrakt w lidze zawodowej, ale jeszcze przez pewien czas musiał się za marne grosze męczyć w US Navy. Starał się sprawiać wrażenie, że nie robi to na nim większego wrażenia, i że w Seulu zaprezentuje swoją najwyższą formę, lecz już próby przedolimpijskie pokazały, iż był zbytnim optymistą. Brak treningów na najwyższym poziomie zrobił swoje i David choć dawał z siebie maksimum, to przegrywał w rywalizacji z najlepszymi. Obok niego w kadrze występowały takie późniejsze sławy jak Mitch Richmond, Hersey Hawkins, Dan Majerle czy Danny Manning, więc ciężko mu było stać się pierwszoplanową postacią. Robinson w stolicy Korei Południowej notował średnio zaledwie 12,8 punktu i 6,8 zbiórki, a w decydujących momentach półfinałowego starcia przeciwko Związkowi Radzieckiemu trener po prostu nie wpuścił go na parkiet. Amerykanie polegli wówczas 76:82 i po późniejszym pokonaniu Jugosławii wywalczyli tylko brązowe medale. Każda inna reprezentacja na ich miejscu zostałaby powitana w kraju niczym bohaterowie, ale dla Davida i spółki ten wynik był gigantycznym rozczarowaniem. 19 maja 1989 roku "Admirał" oficjalnie przestał pełnić służbę w US Navy i mógł na poważnie zająć się swoją karierą sportową. - Jak chłopak, który nie potrafił sobie poradzić na igrzyskach olimpijskich, będzie w stanie liderować zespołowi w najlepszej lidze basketu na świecie? - pytało wielu kibiców oraz ekspertów. David w myślach wielokrotnie wracał do wydarzeń z Seulu i obiecywał sobie, że już nigdy więcej nie dopuści, żeby mająca go w składzie drużyna zaznała podobnego upokorzenia. Analizował każdą swoją akcję na koreańskich parkietach i przyrzekał sobie, że całe swoje serce odda basketowi. Jego mentalność nie pozwalała mu na inne podejście do sprawy. Uważał, że albo się coś robi na sto procent, albo w ogóle. Syn Ambrose'a i Fredy był tak pochłonięty najpierw nauką, a później koszykówką, że nie miał zbyt wiele czasu na spotkania z dziewczynami. Rok przed zakończeniem służby w marynarce wojennej pojawiła się jednak w jego życiu niejaka Valerie Hoggatt. Poznał ją dzięki przyjacielowi podczas pobytu w południowej Kalifornii, a potem spotkał się z nią na kilku randkach. Para tak bardzo przypadła sobie do gustu, że postanowiła kontynuować relację po powrocie Davida do Kings Bay. Chłopak i dziewczyna regularnie się odwiedzali i w końcu stworzyli stały związek. Pewnego dnia jednak wszystko się rozsypało. - Powiedziałem jej, że za bardzo mnie kocha - wspomina. - Uważałem, że nigdy nie mógłbym jej dać tyle samo miłości oraz czułości. Wypaliłem więc, że musi sobie znaleźć kogoś, kto pokocha ją równie mocno. San Antonio to trzecie co do wielkości miasto w stanie Teksas, zamieszkiwane przez ponad milion i trzysta tysięcy osób. Spurs są tam zdecydowanie najpopularniejszą drużyną sportową, a David Robinson dołączając przed sezonem 1989/90 do ich składu miał uczynić z nich czołowy zespół NBA. Zadanie zdawało się niezwykle skomplikowane, gdyż ekipa dowodzona wówczas przez Larry'ego Browna zaledwie rok wcześniej legitymowała się bilansem 21-61. Dzięki zupełnie przebudowanemu składowi miała jednak osiągnąć wyznaczony cel. Oprócz "Admirała" w drużynie znaleźli się gracze tacy jak Terry Cummings, Willie Anderson, Sean Elliott, Maurice Cheeks czy Rod Strickland. Awans do play-offs wydawał się więc planem minimum.
David Robinson zadebiutował jako zawodowiec dokładnie 4 listopada 1989 roku w domowym starciu przeciwko wicemistrzom NBA - Los Angeles Lakers z charyzmatycznym i wymykającym się wszelkim schematom Magikiem Johnsonem. Po potyczce w Teksasie nikt jednak nie zachwycał się rutynowanym rozgrywającym Jeziorowców, a wszyscy rozpływali się nad postawą absolwenta Akademii Marynarki Wojennej, który uzbierał 23 punkty, 17 zbiórek i 3 bloki, prowadząc swój zespół do triumfu 106:98. Robinsona tuż przed wyjściem na parkiet zżerały nerwy, ale gdy przyszło co do czego, to nie dał plamy. Kiedy jedną akcję wykończył potężnym wsadem tyłem do kosza, publika aż ryknęła z zachwytu. - Niektórzy pierwszoroczniacy nie są prawdziwymi pierwszoroczniakami. David do nich należy - komentował na gorąco Magic Johnson.
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
- On będzie kiedyś najlepszym centrem, jaki kiedykolwiek grał w koszykówkę - chwalił swojego podopiecznego Larry Brown. - To najgenialniejszy zawodnik o takich rozmiarach, jakiego było mi dane podziwiać w akcji. Choć "Admirał" stawiał dopiero pierwsze kroki w profesjonalnym baskecie, to patrząc na poczynania młodego zawodnika trudno było spierać się z doświadczonym coachem. Spurs z Robinsonem w składzie wygrali dziewiętnaście z pierwszych dwudziestu pięciu spotkań i pewnym krokiem zmierzali po przepustkę do play-off's, którą po raz ostatni udało im się wywalczyć w kampanii 1987/88. Nowy środkowy Ostróg był piekielnie skuteczny i większość spotkań kończył z podwójną zdobyczą po stronie punktów oraz zbiórek. Radził sobie tak wyśmienicie, że już w lutym 1990 wystąpił w swoim pierwszym Meczu Gwiazd. Nieczęsto dane jest dostąpić takiego zaszczytu debiutantowi, a "Admirał" na boisku w Miami przebywał przez aż dwadzieścia pięć minut, rzucając 15 "oczek" i zbierając 10 piłek.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×