Quinton Hosley: Przestaliśmy grać jak dziewczyny

- Na pewno przydało nam się to, że w przerwie trener nami wstrząsnął. Powiedział nam, żebyśmy przestali grać jak dziewczyny i tak się stało - mówi po wygranej nad Anwilem Quinton Hosley.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Fani Anwilu Włocławek, którzy zaledwie w połowie wypełnili trybuny Hali Mistrzów na mecz ze Stelmetem Zielona Góra, przecierali oczy ze zdumienia na początku spotkania. Rottweilery grały z polotem, impetem i przede wszystkim - bardzo skutecznie. W pierwszej kwarcie wypracowali sobie przewagę (27:17), którą w drugiej byli w stanie obronić (46:36).
- Na początku meczu fatalnie spisywaliśmy się w ataku. To było coś strasznego. Oddawaliśmy rzuty z nieprzygotowanych pozycji, rzucaliśmy w trudnych sytuacjach i ogółem pozwoliliśmy by Anwil nas zdominował - tłumaczy Quinton Hosley.

Podstawową różnicą, która dzieliła obie drużyny była zespołowość. Podczas gdy włocławianie pracowali na parkiecie kolektywnie i już do przerwy mieli na koncie 13 asyst, Stelmet bazował na indywidualnych akcjach. Trafiając 12 z 31 rzutów z gry (tylko trzy akcje kończyły się asystami), zielonogórzanie nie mieli argumentów tej części spotkania.

- Co się działo z nami w pierwszej połowie? To, co działo się z nami w innych meczach. Weszliśmy w mecz bardzo miękko. Anwil dominował nad nam agresywnością, fizycznością, a my nie zrobiliśmy nic, by przerwać ich passę oraz zmniejszyć intensywność spotkania. Zdecydowanie daliśmy się stłamsić - dodaje amerykański skrzydłowy.

Wszystko zmieniło się jednak wraz z nadejściem drugiej połowy. Choć Anwil nadal prowadził (w pewnym momencie nawet 52:39, ale po trzech kwartach tylko 59:55), optyka meczu zmieniła się całkowicie. To Stelmet przejął inicjatywę i zaczął korzystać ze swoich mocnych stron.

- Gdybyśmy w pierwszej połowie grali tak, jak graliśmy po przerwie, wynik rozstrzygnąłby się dużo szybciej. Na pewno przydało nam się to, że w przerwie w szatni trener nami wstrząsnął. Powiedział nam, żebyśmy przestali grać jak dziewczyny, a zaczęli jak profesjonalni koszykarze i tak właśnie się stało. Poleciało parę przekleństw, było parę męskich słów - mówi Hosley.

Ostatecznie Stelmet uruchomił się w momencie, w którym było to najbardziej konieczne. Od stanu 68:67 dwie trójki trafili Przemysław Zamojski i Aaron Cel, a po chwili ważne punkty (na minutę przed końcem meczu) zdobył właśnie Hosley. Amerykanin zanotował też ważną zbiórkę w obronie i ogółem zakończył mecz z dorobkiem 15 punktów (6/12 z gry), pięciu zbiórek i dwóch asyst. A Stelmet wygrał 77:74.

- Ostatnie dni nie były łatwe. Zmienił się trener, przegraliśmy w lidze, przegraliśmy w europejskich pucharach, mieliśmy kilka męczących podróży i teraz w końcu zgarnęliśmy zwycięstwo - kończy Amerykanin.

Saso Filipovski: Nadal nie jesteśmy na wysokim poziomie

Czy Quinton Hosley spełnia pokładane w nim nadzieje?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×