[tag=1747]
Stelmet BC Zielona Góra[/tag] na mecz ze Startem przyjechał niemal od razu po spotkaniu euroligowym w Atenach. Tam mistrzowie Polski przegrali wyraźnie 51:82 i mieli tylko niecałe 48 godzin na regenerację. Sytuacji nie ułatwiał fakt, że Saso Filipovski do swojej dyspozycji nie miał Nemanji Djurisicia i Vlada-Sorina Moldoveanu.
Mimo wszystko zielonogórzanie do Lublina przyjechali jak po swoje. Byli pewni wygranej, tym bardziej, że Start ostatnie zwycięstwo odniósł 15 listopada. Wówczas ekipa z Lubelszczyzny pokonała na wyjeździe Śląsk Wrocław.
Ta pewność siebie zgubiła Stelmet BC. Gracze Filipovskiego nie docenili lublinian, którzy zagrali z wielką determinacją. Ich ambitna gra przełożyła się na statystyki (asysty 18:10, zbiórki 38:29, skuteczność z gry 50:40).
- Wiem, że nasza przegrana jest sensacją, ale tak właśnie kończą się spotkania, do których nie podchodzisz w 100 procentach skoncentrowany i zmobilizowany. Przegraliśmy trudny mecz w Atenach i chcieliśmy się zrehabilitować. Początek spotkania był niezły, bo szybko objęliśmy prowadzenie, ale później wszystko się zaczęło... Myliliśmy się w obronie, nie trafialiśmy rzutów - przyznaje Szymon Szewczyk, podkoszowy Stelmetu BC, który zdobył 14 punktów.
Lublinianie zwycięstwo zapewnili sobie dopiero po nerwowej końcówce. Decydujący cios zadał Grzegorz Małecki, który najpierw celnie przymierzył z dystansu, a później dorzucił trzy oczka z linii rzutów wolnych.
- Drugą połowę przegraliśmy różnicą aż 14 punktów. Start robił wszystko, co chciał na parkiecie - penetrował, zbierał, dobijał. Nie wyglądało to dobrze. Mogę jedynie przeprosić naszych kibiców, którzy przyjechali do Lublina - podkreśla zawodnik mistrza Polski.